search
REKLAMA
Recenzje

DUŻY. Hanks na życzenie

Jacek Lubiński

29 grudnia 2019

REKLAMA

Jest coś takiego jak magia świąt. I jest też magia lat 80., kiedy te święta również miały jakby nieco większe znaczenie. Czym objawia się ona w obu tych przypadkach? Żeby się o tym przekonać, warto sięgnąć po tę uroczą i jakże zabawną baśń familijną od Penny Marshall. Co prawda mający już na karku trzydziestkę film nijak nie łączy się z Bożym Narodzeniem, gdyż akcja toczy się tu wczesną jesienią, lecz perfekcyjnie wpisuje się w jego rodzinny nastrój, sprzedając życiowe prawdy lepiej od słynnego Kevina.

Wyprodukowany przez 20th Century Fox scenariusz, który wyszedł spod ręki siostry Stevena Spielberga, Anne, nie jest jakoś wielce oryginalny (aczkolwiek w takiej właśnie kategorii był nominowany do Oscara). W swoim podstawowym założeniu przypomina takie hity, jak Zakręcony piątek czy jego męski odpowiednik, pochodzące z tego samego roku Vice Versa (z innym, telewizyjnym Kevinem w obsadzie). To historia Josha Baskina – przeciętnego amerykańskiego dwunastolatka, który marzy o tym, żeby wszyscy traktowali go serio i dojrzale (tyczy się to także pewnej dziewczyny, w której się buja). Pewnego dnia trafia w wesołym miasteczku na dziwną, starą maszynę, która ma ponoć spełniać życzenia. Josh wypowiada jedno z nich – chce być duży. I choć tak naprawdę nie wierzy on w podobne bzdury, a na myśli miał raczej coś mniej dosłownego, to następnego ranka taki się właśnie budzi – potężny, owłosiony i o twarzy Toma Hanksa. Spełnienie marzeń? Jasne, że tak. I oczywiste, że niedziałające w pełni.

To ciekawe, że do głównej roli przymierzano pierwotnie Harrisona Forda i Alberta Brooksa, którzy już wtedy wydawali się do niej za starzy. Podobnie jak Robert De Niro, lecz on – szczęśliwie dla nas i dla Toma – zażądał sobie zbyt dużej gaży. Oglądając gotowy film, trudno sobie wyobrazić kogoś innego od Hanksa. On sam jeden wystarczy za powód, żeby czym prędzej ów film obejrzeć – jest to jedna z jego najlepszych i najbardziej szczerych ról, a przy tym chyba też ta najbardziej zabawna i szalona. Hanks, który całkowicie oparł się na obserwacji zachowania swojego filmowego, młodszego „ja”, Davida Moscowa, jednym gestem, miną czy słowem potrafi rozbawić do łez i sprawić, że nawet najbardziej lodowate serce stopnieje.

Zupełnie nie dziwi, że Hanks został za tę rolę po raz pierwszy w karierze nominowany do Oscara – podobnie jak w kategorii scenariuszowej, Duży przegrał z Dustinem Hoffmanem i jego Rain Manem – oraz zgarnął Złoty Glob dla najlepszego aktora. To w końcu jeden z tych przypadków kreacji, w których na ekranie widzimy postać, nie aktora. Łatwo uwierzyć, że jest to dzieciak „uwięziony” w dorosłym ciele. Podobnie jak łatwo jest ulec jego bezpretensjonalnej naturze. Naiwnej i czystej u swoich podstaw, lecz właśnie przez to tak mocno zarażającej spojrzeniem na świat. Wraz z Hanksem dosłownie dorastamy, choćby do odpowiedzialności. Lub też cofamy się do czasów beztroski – tutaj osiągającej nieco… większy rozmiar, bo oprócz zajadania lodów i prostych wygłupów dostęp do gotówki i zatrudnienie w fabryce zabawek zapewnia Joshowi całą masę superowych rzeczy (wliczając w to wielkie, podłogowe pianino, którego popularność przekuła się po latach w grę Piano Wizard). A wszystko to oczywiście w rytm obowiązkowego montażu do skocznych nut.

Poza Hanksem mamy tu też sporo świetnych ról drugoplanowych (Elizabeth Perkins, Robert Loggia, Jon Lovitz, Mercedes Ruehl, John Heard), na czele z bardzo dobrymi debiutami Moscowa i Jareda Rushtona (najlepszy kumpel, Billy), który po całkiem obiecującym początku kariery porzucił aktorstwo na rzecz kapeli rockowej. Fani serialu Przyjaciele z pewnością uśmiechną się również na widok sekretarki dorosłego Josha.

Avatar

Jacek Lubiński

KINO - potężne narzędzie, które pochłaniam, jem, żrę, delektuję się. Często skuszając się jeno tymi najulubieńszymi, których wszystkich wymienić nie sposób, a czasem dosłownie wszystkim. W kinie szukam przede wszystkim magii i "tego czegoś", co pozwala zapomnieć o sobie samym i szarej codzienności, a jednocześnie wyczula na pewne sprawy nas otaczające. Bo jeśli w kinie nie ma emocji, to nie ma w nim miejsca dla człowieka - zostaje półprodukt, który pożera się wraz z popcornem, a potem wydala równie gładko. Dlatego też najbardziej cenię twórców, którzy potrafią zawrzeć w swym dziele kawałek serca i pasji - takich, dla których robienie filmów to nie jest zwykły zawód, a niezwykła przygoda, która znosi wszelkie bariery, odkrywa kolejne lądy i poszerza horyzonty, dając upust wyobraźni.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA