search
REKLAMA
Nowości kinowe

CHŁOPIEC Z BURZY. Piękna, lecz przygnębiająca opowieść o przyjaźni i dorastaniu

Przemysław Mudlaff

23 stycznia 2019

REKLAMA

Aktorskie filmy familijne lubują się w przedstawianiu wzruszających historii przyjaźni pomiędzy człowiekiem (głównie dzieckiem) a zwierzęciem. I tak oto najmłodsi widzowie w prawie każdym zakątku świata na przestrzeni kilkudziesięciu lat pokochali wszelkiej rasy kinowe pieski czy kotki. Zapałali również miłością do przeróżnych uroczych małpek, świnek, koników, myszek, a nawet delfinów czy orek. Australijczycy umiłowali sobie jednak inne niż większość zwierzaki. Uważają bowiem, że najlepszym przyjacielem człowieka są niedoceniane w aktorskim kinie familijnym ptaki, a z nich najbardziej lojalnym i troskliwym wobec ludzkiego gatunku jest… pelikan.

Najpierw w 1964 roku powstał zbiór opowiadań Colina Thiele’a. Jednym z nich był Chłopiec z burzy, które w 1976 roku dość wiernie przeniesiono na język filmowy przez Henriego Safrana. Zarówno zbiór Thiele’a, jak też adaptacja podbiły serca australijskich odbiorców, którzy wręcz oszaleli na punkcie historii niesamowitej przyjaźni pomiędzy Michaelem a pelikanem o imieniu Percival. Ponad czterdzieści lat po pierwszej ekranizacji słynnej książki, pewnemu producentowi i wielkiemu miłośnikowi twórczości Thiele’a przyszła do głowy myśl, że oto właśnie nadszedł czas na opowiedzenie Chłopca z burzy raz jeszcze, tylko w wersji skrojonej na miarę naszych czasów. Twórcy filmu z reżyserem Shawnem Seetem i scenarzystą Justinem Monjo na czele wykoncypowali zatem, że historia przyjaźni Mike’a (Finn Little) i sympatycznego pelikana będzie snutą wnuczce, 17-letniej ekolożce Madeline (Morgana Davies), opowieścią z morałem o wartości rodziny, wspominaną przez jej bohatera, a teraz dziadka Michaela (Geoffrey Rush).

Dzięki wprowadzeniu retrospekcji Chłopiec z burzy Shawna Seeta to właściwie dwie historie. Jedna osadzona w czasach nam współczesnych, druga zaś z lat 50. XX wieku. Ambitne podejście twórców filmu w kontekście realizacji adaptacji i remake’a, które nie będzie jedynie powielaniem schematów w stosunku 1:1, wydaje się godne podziwu. Niestety ambicje w tym przypadku przerosły talent. Aż nadto widoczna jest bowiem jakościowa różnica pomiędzy ciepłą i wzruszającą opowieścią o przyjaźni pomiędzy dzieckiem a ptakiem, pochodzącą w pierwszym rzędzie z kart zbioru opowiadań Thiele’a i następnie ze scenariusza obrazu Safrana, a nijaką historyjką, którą dostał scenarzysta – o zgubnym wpływie dzisiejszej polityki wielkich firm na obszary naturalne. Sekwencje współczesne służą w filmie Seeta aktualizowaniu i łopatologicznemu wskazywaniu problemów w obrębie ochrony środowiska. Dzięki nim wprowadzono także postać dojrzałego Michaela, który staje się łącznikiem obydwu historii. Opowiadanie Thiele’a jest jednak na tyle uniwersalne i ponadczasowe, że nie potrzebowało aktualizacji w omówionej wyżej formie. Co gorsza, sceny z udziałem niemającego nic nadzwyczajnego do zagrania Geoffreya Rusha są po prostu nudne i jedynie odwracają uwagę od najciekawszego, czyli historii z młodości jego postaci.

Szczęśliwie dla filmu Seeta sekwencje współczesne to tylko zbędny dodatek, o którym zapominamy za każdym razem, kiedy tylko wkraczamy w świat wspomnień dorosłego Michaela. Olbrzymia w tym zasługa przepięknych zdjęć Bruce’a Younga, który używając głównie szerokich ujęć, uświadamia widzowi, jaką swobodę gwarantuje potęga natury. Kolory retrospekcji są ponadto ciepłe i naturalne, dzięki czemu można poczuć, że przywołują najmilsze wspomnienia. A te, jak już wielokrotnie wspominałem dotyczą głównie pelikanów, przedstawionych rzekomo przy minimalnym wsparciu efektów specjalnych. Oglądając Chłopca z burzy, trzymamy kciuki, by pozbawione matki ptaki przeżyły w pierwszych dniach życia, śmiejemy się, kiedy głodne dokazują swym nowym opiekunom, a następnie kibicujemy im, gdy mozolnie uczą się latać i polować na ryby. Należy przyznać, że są to zwierzaki mądre, lojalne i troskliwe, dla których rzeczywiście można stracić głowę, tak jak stracił ją młody Michael. Jeden z nich, Percival, jest zresztą bardzo podobny do młodego bohatera o uroczej twarzy Finna Little’a. Pojawienie się w życiu Mike’a najpierw Aborygena Fingerbone’a Billa (Trevor Jamieson), a następnie trzech pelikanów wlewa w serce młodego człowieka nadzieję na to, że oto na odludziu również można odnaleźć przyjaciół, zanim ciążące nad każdym dzieckiem widmo dorosłości zniszczy całą dotychczasową beztroskę.

Film Seeta, choć w scenach retrospekcji piękny, cierpi na nadmiar podejmowanych tematów oraz bezpośredniość przekazu. Zagubił tym samym subtelność książkowego i filmowego pierwowzoru. Ponadto nowy Chłopiec z burzy to chwilami opowieść zbyt przygnębiająca, w której trudno doszukiwać się nadziei, że dorosłość może przynieść jakiekolwiek chwile beztroski i szczęścia. Seet wydaje się mówić, że gdy już dorośniemy, pozostaje nam jedynie spoglądać z nostalgią w przeszłość i prawić morały młodszym, a to chyba dość depresyjna wizja, szczególnie że film skierowany jest przecież do bardzo młodej publiczności. 

                     

Przemysław Mudlaff

Przemysław Mudlaff

Od P do R do Z do E do M do O. Przemo, przyjaciele! Pasjonat kina wszelkiego gatunku i typu. Miłośnik jego rozgryzania i dekodowania. Ceni sobie w kinie prawdę oraz szczerość intencji jego twórców. Uwielbia zostać przez film emocjonalnie skopany, sponiewierany, ale też uszczęśliwiony i rozbawiony. Łowca filmowych ciekawostek, nawiązań i powiązań. Fan twórczości PTA, von Triera, Kieślowskiego, Lantimosa i Villeneuve'a. Najbardziej lubi rozmawiać o kinie przy piwku, a piwko musi być zimne i gęste, jak wiecie co.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA