JA, GODARD. Wyżyny postmodernistycznej konwencji
Nieistotne jest dla mnie, czy Ja, Godard blisko jest prawdy o Jean-Lucu Godardzie. Niech nawet całkowicie się z nią mija. Artystyczna jakość filmu jest zawsze dla mnie wartością nadrzędną. Zdaję sobie sprawę, że mogę też być przypadkiem skrajnym. Nigdy nie czytam wywiadów z filmowcami, nie sięgam po żadne ich biografie. Jeśli twórców postrzegam przez jakiś pryzmat, to tylko przez pryzmat ich filmów. One naświetlają mi ich sylwetkę, generują moje o nich wyobrażenie. Możliwe, że Ja, Godard jest równie dobry jako film biograficzny, sięgający po zweryfikowane fakty i wokół nich budujący swoją narrację. Dla mnie najważniejsze jest jednak to, że Michel Hazanavicius opowiedział o wyjątkowo interesującej, nieprostej postaci. O Jean-Lucu Godardzie – kontrowersyjnym, przełomowym reżyserze o już uznanej pozycji, opętanym przez politykę oraz kino i związanym silnym uczuciem z Anne Wiazemsky, aktorką, z którą właśnie skończył realizować Chinkę (1967).
Podobne wpisy
Lata sześćdziesiąte. Przez Paryż regularnie przechodzą demonstracje. Przeciwko generałowi Charles’owi de Gaulle, przeciwko wojnie w Wietnamie, przeciwko całemu establishmentowi. Wszystkie te polityczne ruchy, prowadzone głównie przez studentów, są bardzo bliskie trzydziestosiedmioletniemu Godardowi. Równie ważna jest dla niego marksistowska ideologia, której wyraz dał w źle przyjętej przez krytykę Chince. Francuski reżyser przeżywa również twórczy kryzys. Wątpi w jakąkolwiek istotność swoich filmów, wręcz się ich wyrzeka. Reżyser i scenarzysta, Michel Hazanavicius, wpisuje tę postać w szeroki historyczny kontekst. Rozpracowuje francuskiego reżysera na kilku płaszczyznach jednocześnie. Tej społecznej, kulturowej i prywatnej, nawet intymnej. Najważniejszym pytaniem jest to, jaką rolę ma przyjąć artysta w tak gorących czasach. Jaką funkcję mają spełniać jego filmy.
Psychologiczny portret Godarda (świetny Louis Garrel) to wybuchowa mieszanka. Bohater ma w sobie buntowniczy rys sfrustrowanego inteligenta, ale również urok, cynizm i sarkazm. To zdecydowana i pewna siebie osoba, choć unikanie wzrokowej konfrontacji umożliwiają mu zawsze noszone na nosie przyciemnione okulary. Długie tyrady w trakcie rozmów tłumione są przez niewyleczone seplenienie. W Godardzie widać ukrywane kompleksy i pewien strach. Strach przed tym, że sam nie sprosta stawianym sobie wymaganiom. Czy to czysto fizycznym, kiedy porównuje się do innych mężczyzn otaczających jego ukochaną Annę (Stacy Martin), czy intelektualnym, ponieważ przebywa nieustannie w środowisku erudytów. To, jaką taktykę przyjmuje przy każdej konfrontacji, jest jednym z najciekawszych elementów Ja, Godard. Jean-Luc Godard ucieka w krzyk, w dziecinne fochy, w ciszę, w przebojowy atak, w podstęp. Garrel w każdej sekundzie jest naprawdę genialny.
Ja, Godard zanurzone jest w estetyce znanej z Pogardy. Modernistyczne bryły budynków, sterylność mieszkań i przede wszystkim jaskrawa kolorystyka. Kontrastowo zestawiona czerwień i żółć regularnie pojawiają się gdzieś w kadrze (samochody, narzuty, ubrania). Hazanavicius lokuje swój film w tej specyficznej przestrzeni wyobrażonej przez Godarda na potrzeby przeboju z Brigitte Bardot z 1963 roku. Stylizacja Ja, Godard na Pogardę nie stanowi tylko stylistycznego cytatu. Oba filmy traktują o rozpadzie związku, względności etyki, między innymi tej zawodowej. Już najmniej istotne jest to, że w obu przypadkach obracamy się wśród filmowców. Najwidoczniej również dla Hazanaviciusa od faktycznej biografii Godarda ważniejsza była jego biografia filmowa, to, w jaki sposób funkcjonuje w wyobraźni widzów, i jaki jego obraz ukształtował się w kulturze. To filmografia Godarda jest zwierciadłem, w którym odbija się film Hazanaviciusa. Ona stanowi główny kod do odczytania tego filmu, ponieważ w Ja, Godard francuski reżyser zamknięty jest w stworzonych przez siebie obrazach.
Ja, Godard jest kinem postmodernistycznym, ale w wykorzystaniu chwytów tej konwencji wznosi się na jego wyżyny. W jednej ze scen Godard z żoną rozmawiają o filmie, w którym Anna ma wystąpić nago. Oboje zgadzają się, że wystąpienie bez ubrań przed kamerą jest złym pomysłem. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, że oboje w tej scenie są rozebrani i przechadzają się po w pełni oświetlonym mieszkaniu. W Ja, Godard jest błysk, jest inteligentna zabawa tekstem i formą, wchodzenie na poziom meta, refleksja nad naturą medium kinowego. Nawet te bardziej ekstrawaganckie formalne zabiegi służą fabule i zagłębianiu się w wewnętrzne światy bohaterów. W najnowszym filmie twórcy Artysty panuje porządek, wszystkie środki ekspresji są idealnie wyważone.
Podobne wpisy
Hazanavicius co chwila potrafi zaskoczyć kapitalną inscenizacją. Niejednokrotnie na dalszym planie znajdują się obiekty, grafiki czy ścienne napisy dodające jeszcze kolejne znaczenie wybranym scenom. Ja, Godard ma doskonały rytm, humor, niebłahą problematykę podaną w przebojowy sposób, ma przyciągającą uwagę główną postać. Mocować muszą się z nim jego przyjaciele, znajomi i cierpliwa żona. Jean-Luc Godard to również wyzwanie dla widza. Samo to świadczy o wielkości najnowszego filmu Hazanaviciusa. Na samym początku na czarnym tle pojawia się napis: “Wolfgang Amadeus Godard”. Trafnie definiuje on nie tylko wygórowane ego nowofalowego reżysera, ale również spełnione ambicje Ja, Godard.
korekta: Kornelia Farynowska