Brudna POLITYKA według VEGI Patryka
O tym, że mam do czynienia z kinem wybitnym, wiedziałam już po jednej z pierwszych scen – błyskotliwie nawiązującej do Ojca chrzestnego! – w której to grający Prezesa Andrzej Grabowski niczym Don Vito Corleone głaskał kota, składając świeżo upieczonej Pani Premier propozycję nie do odrzucenia. A tak na serio: po co czytacie tę recenzję? Wiecie przecież, że film jest do dupy. Fatalnie napisany, żenująco nakręcony, wulgarny, populistyczny i cringe’owy. Chcecie soczystego rantu? Nie wykrzesam go z siebie, beka z filmów Vegi nie jest bekowa od co najmniej paru lat. Bo ile można śmiać się z wciąż tych samych głupot?
Czy film wpłynie w jakikolwiek sposób na wyniki nadchodzących wyborów? Wątpię. Polityka nie wyważy żadnych drzwi, nie otworzy niczyich oczu. Wszystko, czego można się z tego filmu dowiedzieć to to, że politycy kłamią, kradną, mają kochanki i wykorzystują prostych ludzi (których w założeniu mieli reprezentować bohaterka Ani Karczmarczyk i bohater Daniela Olbrychskiego). I jak traktować poważnie film, w którym zamiast przedstawić realne problemy polskiej polityki tworzy się jarmarczne political fiction? Rdzeń scenariusza stanowią bowiem plotki, domysły i pomówienia; zobaczymy np. jak „Macierewicz” przyjmuje elektrowstrząsy albo całuje się z młodym wiceministrem obrony narodowej. Cały wywrotowy potencjał tematu został zaprzepaszczony, bo Vega popełnia tu ten sam grzech, co przy Botoksie – zamiast skupić się na jednym temacie, np. poprzez wiwisekcję konkretnej afery, wybiera skakanie po nagłówkach, wszystkoizm i tanią publicystykę. Efektem jest chaotyczny zlepek scen (a raczej skeczy) i fabularna sraczka.
Mimo wszystko czasem wywali w tym szambie czymś ciekawym. Parę razy szczerze się zaśmiałam. No i w Polityce udały się dwie rzeczy. Pierwsza z nich jest całkowicie niezależna od Vegi, bo to aktorstwo. Wielu aktorów otwarcie przyznaje, że lubi pracę z tym reżyserem, ponieważ zostawia im wolną rękę, a atmosfera na planie jest bardzo przyjemna. I chociaż w Polityce wszyscy grają nie ludzi, a karykaturalne kukły, to wiele z nich zaprezentowało pełen wachlarz aktorskich możliwości. Śliski Zbigniew Suszyński jako Pacyna/Schetyna. Przerażająca Iwona Bielska jako posłanka Piotrowicz/Pawłowicz. Pozytywnie zaskakujący Tomasz Oświeciński (!) i Antek Królikowski. Wszystkich przebija jednak w moim odczuciu Janusz Chabior jako Minister Obrony Narodowej, Alojzy „Wcale-Nie-Macierewicz”. Otaczająca go aura szaleństwa i charyzmy jednocześnie magnetyzuje i wywołuje ciarki. No i do niego należy najśmieszniejsza scena filmu – w pewnym stopniu niemożliwa do oddania słowami, bo działająca przede wszystkim dzięki znakomitej grze aktorskiej Chabiora – kiedy to z paranoidalnym błyskiem w oku mówi poufale do swojego wiceministra: „Wojna na Ukrainie. Potem ten samolot w Tajlandii. A teraz jeszcze ta śmieciara za oknem. Czy to przypadek? Nie sądzę…”
Podobne wpisy
Być może jeszcze lepszy jest Andrzej Grabowski w roli Prezesa. Z początku nie byłam przekonana do tej kreacji: aktor grał jakby od niechcenia, drażniła mnie też charakteryzacja, mająca za zadanie nachalnie upodobnić go do Kaczyńskiego. Zmieniłam zdanie, kiedy przeszliśmy do sekcji mu poświęconej – i tu zaczyna się drugi plus filmu Vegi. Prezes to jedyna postać w Polityce, która doczekała się psychologicznego pogłębienia. Jest szują, zblazowanym graczem, ale dzięki znajomości (z podtekstem homoerotycznym – tu znów wchodzą Vegańskie domysły) z młodym rehabilitantem granym przez Macieja Stuhra poznajemy go od ludzkiej strony: jako niedołężnego, samotnego starca niemającego czasu na drobne przyjemności. To, że wątek ten został zmarnowany i ostatecznie donikąd nie doprowadził, to inna kwestia. Za same starania szanuję. I za jedyną scenę w filmie, która uchwyciła pewną prawdę – Prezes i rehabilitant przejeżdżają obok witryny sklepowej, bohater Grabowskiego czyta, co jest na niej napisane: „Sukienka 10 zł, garnitur 20 zł… I co oni ciągle gadają, że na nic ich nie stać?”. „To jest pralnia” – odpowiada gorzko postać grana przez Stuhra.
Na moim seansie publiczność siedziała jak zaklęta, tylko czasami wybuchając śmiechem. Kiedy wychodziliśmy z sali, ludzie w różnym wieku i z różnych grup społecznych kiwali głowami, mówiąc z uznaniem: „dobry, dobry”. Czy dobrze? Jeśli sfrustrowani polityką ludzie mogli choć przez dwie godziny poczuć coś na kształt ulgi i bycia zrozumianym: to tak. Gdybanie, czy Polityka nie jest przede wszystkim szkodliwa i zaostrzająca podziały, pozostawiam socjologom. Wątpię, by film Vegi odmienił czyjekolwiek poglądy polityczne. Ale ta fatalnie nakręcona produkcja z pseudoscenariuszem pozostaje mimo wszystko jaskrawym symptomem narodowego wkurwu, najbardziej łopatologicznie sportretowanego w końcowym monologu Olbrychskiego. Nikt lepiej nie spienięża populizmu niż Patryk Vega: tragiczny filmowiec, ale genialny marketingowiec.