BORAT. Podpatrzone w Ameryce…
W filmie Borat występuje tylko czterech prawdziwych aktorów – reszta to przypadkowo spotkani w drodze, zwyczajni (lub nie) obywatele, także większość zarejestrowanego przez operatora kamery materiału to scenki autentyczne. Bardzo rzadko reżyser brał się za inscenizowanie – kilka razy jednak, na potrzeby fabuły, niektóre fragmenty filmu trzeba było “zagrać”. Na szczęście sfabrykowany materiał jest tak dobrej jakości, że niemal nie sposób odróżnić scen kręconych na gorąco od tych prawdziwie dokumentalnych. A to one właśnie są esencją całego obrazu. Widzimy w nich, jak zaskoczeni dziwacznością prowadzącego wywiady żurnalisty ludzie bardzo łatwo dają się podpuszczać, obserwujemy i śmiejemy się z ich autentycznych reakcji na zachowania głównego bohatera. Dzięki temu dokument kazachskiego dziennikarza jest zaiste ciętą satyrą na amerykańskie społeczeństwo. Skontrastowani z tak przejaskrawioną postacią, jaką jest Borat, Amerykanie odarci zostają z wszelkiej intymności, często wygłaszają kwestie, o których w normalnych okolicznościach, przed zwykłym amerykańskim pismakiem, nawet by nie pomyśleli. Ale jakimż trzeba być prostakiem, jakim naiwniakiem, by nie zauważyć, że ta wyprana z wszelkiego prawdopodobieństwa “osobowość telewizyjna” z postsowieckiego kraju nie jest postacią prawdziwą. Wykorzystuje to Sacha Baron Cohen, wcielający się w postać Borata, który często epatując lekko przeinaczoną wulgarnością i niepoprawnymi politycznie żartami, bawi widownię do łez, ośmieszając przy tym głupotę i zachowawczość ludzi, których spotkał w podróży przez Amerykę.
Jednak pomimo nagromadzenia humoru, który w normalnych okolicznościach zostałby wycięty przez cenzurę, a sam film zmiażdżony później przez krytyków za swoją toaletową jakość, paradokument Cohena szturmem zdobył serca widzów niemal na całym świecie. Ludzie, którzy zazwyczaj wychodzą z kinowej sali zbulwersowani niskich lotów żartami, śmieją się tak samo mocno jak ci, którzy z podobnym humorem mieli już do czynienia wcześniej. Obraz z Boratem w roli głównej paradoksalnie nie jest aż tak bardzo niesmaczny, chociaż, jak na ironię, zawiera ogromną ilość niestosownych wręcz żartów. Żeby wyłapać wszystko to, z czego nabija się Sacha Baron Cohen, nie raz i nie dwa należy wykazać się przynajmniej przyzwoitą wiedzą o współczesnym świecie – nie jest to więc film dla wszystkich. Z drugiej strony fakt, że nie czujemy się zniesmaczeni po wyjściu z kina, być może demaskuje także naszą małostkowość – oglądając poczynania głównego bohatera i jego podejście do kontrowersyjnych spraw, w rzeczywistości przecież śmiejemy się z samych siebie. W każdym razie Cohen stworzył postać, która stała się kulturowym fenomenem i za to należą mu się największe brawa. Nie wspominając już o owacjach za rozpuk brzucha, którego z całą pewnością nabawi się każdy widz na seansie Borata.
Podobne wpisy
PS: Jeśli zamieszczony w tekście dowcip wydaje się wam obrazoburczy, koniecznie zapoznajcie się z recenzowanym filmem. Zmienicie zdanie.
PPS: I jeszcze jedno – Sacha Baron Cohen jest Żydem.
Tekst z archiwum film.org.pl (21.11.2006).