BATMAN: ROK PIERWSZY. Zmarnowany potencjał
Podobnie sprawa ma się z motywacją mściciela. Mask of the Phantasm pokazuje nam bohatera rozdartego wewnętrznie, który na każdym kroku odkrywa nowe wątpliwości i jest bardzo bliski porzucenia planu zemsty, ale ostatecznie do założenia maski popycha go kolejne smutne przeżycie. W Roku Pierwszym nie ma niczego takiego, a cała “psychologia” postaci zamyka się w scenie nietoperza przebijającego się przez ramę i szybę okna (!), po czym siadającego na popiersiu ojca Bruce’a. Gdzie jest ten ból, świadomość szaleństwa całego planu oraz ciągłe szukanie “za” i “przeciw” z roku 1993? Geneza jest potraktowana bardzo zdawkowo i trwa zaledwie chwilę, kiedy niemal 20 lat wcześniej to była prawie połowa całego czasu projekcji.
To wszystko wina kiepskiego scenariusza, który stara się wprowadzać za dużo wątków i postaci na raz. Twórcy widząc, że robią godzinny filmik, powinni zrezygnować z połowy pomysłów. Sam fakt, że jest dwóch głównych bohaterów bardzo utrudnia sprawę, ale najwidoczniej nie przeszkadzało to scenarzyście wrzucać kolejne postaci wzięte z czapy, aby tylko były smaczki dla fanów komiksowego oryginału. Dla przykładu chociażby postać Seliny Kyle. Nie ma ona żadnego znaczenia dla fabuły, twórcy jednak marnują cenny czas ekranowy po to, by mogła w jednej scenie zeskoczyć z okna drugiego piętra (!) na ulicę i odbyć efekciarski do mdłości pojedynek z niezamaskowanym jeszcze Bruce’em Wayne’em. Dlaczego prostytutka umie się bić? Czemu w końcu postanawia sama się przebierać po nocach w kostium z motywem zwierzęcym? To temat na osobny film, ale tu jest to tylko w sumie parominutowym zapychaczem (przy czym już geneza samego Batmana jest szczątkowa i mało wiarygodna!). A przypominam, że poza Człowiekiem-Nietoperzem bohaterem głównym jest też James Gordon.
Kupy się nie trzyma także sama historia, która skacze tylko od daty do daty, zamiast skupić się na logicznym rozwoju najważniejszych wydarzeń. Bruce Wayne zachowuje się jak imbecyl, i to wcale nie dlatego, że jest jeszcze młody. W 1993 roku też był, ale objawiało się to jego narwaniem oraz brakiem konkretnego planu działania. W 2011 roku urządza dziwne przemowy swoim przeciwnikom. Po co? Trudno powiedzieć. W założeniu chyba miało być teatralnie i niepokojąco, ale to osiągał 18 lat temu działaniem z zaskoczenia i nie wdawaniem się w żadne dyskusje lub monologi. Nieco lepiej na tym polu prezentuje się Gordon, ale też do czasu. Co robisz, kiedy gangsterzy porywają ci synka? Ścigasz ich samochód (cały czas z twoim dzieckiem w środku!) motocyklem i ostrzeliwujesz. Co z tego, że mogą się rozbić (co zresztą robią)? Mało tego, po kraksie wdajesz się w bójkę z facetem, który trzyma twoje niemowlę w jednej ręce! Oto sposób rozumowania gliniarza, który ponoć był wcześniej komandosem. Śmiech na sali, a takich kwiatów jest pełno w tym filmie.
Szkoda, bo potencjał był ogromny. Sam zresztą oczekiwałem seansu po tym, jak się dowiedziałem, że podczas niego pada słówko fucking. To poważny krok w stronę ewolucji pokazywania Batmana na ekranach, na który nawet nie odważył się “genialny” Christopher Nolan. Krok poważny, ale sam film infantylny do bólu w swoich próbach udawania owej powagi. Ponownie okazuje się, że to nie bluzgi czy przemoc określają poziom sterylności świata przedstawionego, ale dojrzałe potraktowanie nawet najdurniejszego pomysłu. I takie były “Batmany” Burtona, pierwsze sezony animowanej serii czy jej zwieńczenie w postaci Mask of the Phantasm. Nieudolny reżyser Year One zapomniał o najważniejszej zasadzie kręcenia czegokolwiek. Nieważne, co możesz pokazać przez odgórne restrykcje narzucone przez studio, ale jak to pokazujesz. I dlatego Maska Batmana pozostaje strawną dla dorosłego widza genezą Człowieka-Nietoperza, a Rok Pierwszy jest usilnie uniegrzecznioną popierdółką tylko dla dzieci.
Tekst z archiwum film.org.pl (17.10.2011).