ANTYCHRYST. Lars von Trier przegania własne demony
To raczej doświadczenie, które prowokuje i jest otwarte na sprzężenie zwrotne w postaci skrajnych przeżyć, z całkowitym odrzuceniem i negacją włącznie. To nie jest film, który istnieje dla przesłania czy przestrogi. Nie jest też rozrywką mającą na celu proste straszenie widzów. Jest to przelanie silnych emocji i myśli dość chorego, ale też odważnego umysłu, na taśmę filmową. Czuć w nim ból i rozpacz ukazane bez żadnych kompromisów.
Nieczęsto nadarza się okazja uczestniczenia w seansie filmowym, na którym znaczna część widowni opuszcza salę. Niektórzy zrezygnowali z powodu braku dynamicznej akcji już na samym początku, reszta wychodziła w trakcie, oburzona pokazywanym okrucieństwem. Antychryst Larsa von Triera nieraz przekracza granicę dobrego smaku i przyzwoitości, a groza łatwo przechodzi w groteskę. Reakcje widzów, którzy jednak zostali do końca, mówiły wszystko: nerwowy śmiech poszukujący aprobaty współuczestników i głośne komentarze z jednej strony, a z drugiej całkowite chłonięcie obrazu w ciszy. W pewnych wyjątkowo intensywnych scenach można było prawie fizycznie odczuć, jak ludzie skręcają się i wiją w swoich fotelach, walcząc z impulsem, żeby odwrócić wzrok. Po projekcji można był usłyszeć rozmaite komentarze o zmarnowanych pieniądzach na bilet, podające w wątpliwość jakość, a nawet sam fakt celowości powstania filmu, czy też bardziej entuzjastyczne opinie w stylu „nawet lepsze od Hostelu!”.
Lars von Trier po raz kolejny zrobił film na przekór, jednocześnie prowokując i rozbijając w proch oczekiwania widzów – głównie tych, którzy wcześniej się z jego twórczością nie zetknęli. Obraz wywołuje przeciwstawne emocje, przez co trudno stwierdzić, czy obejrzeliśmy film “dobry” czy “zły”. O kategorii “podobania się” nie ma nawet co wspominać. Chyba jedynym sposobem oddania jakiejś sprawiedliwości jest ocenianie go jako “przeżycie”, “doświadczenie”. A w tym znaczeniu bez dwóch zdań było ono naprawdę mocne.
Fabuła jest nieskomplikowana – małżeństwo traci w domowym wypadku małe dziecko i po jakimś czasie wyjeżdża do domku w głębi lasu, gdzie mąż terapeuta będzie próbował pokonać lęki żony, by pomóc jej w radzeniu sobie z żałobą. Początkowa intensywność terapii na poziomie psychologicznym i emocjonalnym zostaje potem odreagowana przez równie traumatyczną przemoc fizyczną. Dodatkowo cała ta historia jest nacechowana symboliką religijną i wskazówkami co do tożsamości tytułowego „Antychrysta”. Reżyser pozostawił wiele obszarów do spenetrowania dla dociekliwego widza – gnostycyzm, antyteza księgi Genesis, szaleństwo, natura jako królestwo Szatana – można wybierać do woli. Poziom psychologiczny miesza się i przenika z symboliczno-religijnym, budując wiele znaczeń do indywidualnego odczytania. Jednak nad wielością szczegółowych interpretacji jest w pewien sposób nadpisana dość jednoznaczna, rozpaczliwa wymowa – to chaos i zło zdecydowanie tryumfują, brak miejsca na nadzieję i zbawienie.
Wizualna oprawa Antychrysta to jego najsilniejszy atut i zwyczajnie zapiera dech. Jeśli odrzucimy znaczenia alegoryczne i nie skupimy się wyłącznie na okrucieństwach, to pozostaje tylko podziwiać nadnaturalnie niepokojący klimat i zarazem osobliwe piękno zdjęć, których autorem jest Anthony Dod Mantle. Kamera operuje w dwóch trybach – pierwszy to maksymalnie zwolnione tempo, które współtworzy coś w rodzaju ruchomych malowideł, sprawiających wrażenie “gęstości” i “głębokości”. Drugi to filmowanie z ręki, z dużą ilością zbliżeń, charakterystyczny dla poprzednich filmów Duńczyka. Oba zabiegi nie gryzą się ze sobą, raczej uzupełniają i pozwalają płynnie kierować natężeniem przekazu, zwalniając, zatrzymując się, żeby za chwilę chaotycznie przyśpieszyć. Dużą rolę odgrywa też warstwa dźwiękowa – muzyka pojawia się jedynie w prologu i epilogu; przez większość czasu słuchamy odgłosów lasu, żołędzi uderzających o dach czy typowych motywów wprowadzających nieokreślony niepokój.
Ten film to duże wyzwanie dla widzów, ale jeszcze większym brzemieniem musiał być dla aktorów: Willema Dafoe i Charlotte Gainsbourg. Taki poziom obnażenia się, fizycznego i psychicznego, wymaga wielkiego poświęcenia i odwagi – gatunek horroru pornograficznego, który nadał filmowi von Trier, mówi sam za siebie. Umiejętności aktorskie są na najwyższym poziomie, mimo pewnego przerysowania i groteskowości.
Twórca podkreślał w wywiadach, że Antychryst jest dla niego bardzo osobisty. Praca nad nim była aktem autoterapii, którym podzielił się z ekipą i aktorami. Jako tego typu dzieło może być dość trudne w odbiorze, bo niełatwo uczynić własną wiwisekcję lęków i obsesji atrakcyjną dla innych. Jednak mimo nieprzystępności to napięcie i desperację można odczuć jako niemal wylewające się z ekranu.
Podobne wpisy
Jak pokazał już festiwal w Cannes – Trier zapewne będzie zadowolony z wszelkich reakcji, byleby tylko nie były zachowawcze. Zbyt duża aprobata byłaby dla niego dowodem artystycznego wypalenia. A tak może się bezczelnie nazywać “najlepszym reżyserem świata”.
Tekst z archiwum film.org.pl (30.05.2009).