BAŚNIOWOŚĆ W KINIE. Siedem niezwykłych filmowych baśni
Baśń i to, co z nią związane, to jeden z tych kulturowych fundamentów, które towarzyszą nam już we wczesnym dzieciństwie, ale których prawdziwą moc docenić możemy w pełni dopiero w dorosłym życiu. Daje podwaliny postrzegania rzeczywistości, tak jak niegdyś dała podwaliny sztuce. W baśni to, co najbardziej podstawowe i pierwotne, nabiera nowego znaczenia, świat przyrody ożywa na naszych oczach, zaś na nasze własne codzienne wybory i dylematy pozwala nam ona spojrzeć w zupełnie nowy sposób. Fantastyczne światy tu są czymś więcej niż eskapistyczną rozrywką – przynoszą nam symboliczny obraz naszych własnych uczuć, dążeń, lęków i tęsknot. Dzieł artystycznych zainspirowanych dziedzictwem baśni pośrednio i bezpośrednio zliczyć nie sposób; poniżej kilka spośród najbardziej wyrazistych przykładów dzieł, które jawią mi się zarazem jako w pełni świadome wartości owego dziedzictwa, jak i w niezwykle kreatywny sposób je przedstawiające.
LABIRYNT FAUNA (Guillermo del Toro, 2006)
Przez dwadzieścia lat Guillermo del Toro przygotowywał utwór, który stał się niejako definiującym jego twórczość, jej szczytowym punktem. Co dla baśni naturalne, koegzystują tu dwa światy: jeden to świat drugiej wojny światowej i konfliktu pomiędzy frankistami oraz bojownikami republikańskich partyzantów, drugi – wewnętrzny świat wyobraźni i marzeń głównej bohaterki, Ofelii. Błędem byłoby jednak sądzić, że możemy je traktować jako – odpowiednio – wierne odwzorowanie rzeczywistości oraz „jedynie” fikcję. Wizje Ofelii są tak sugestywne i namacalne, że wydają się w pełni wiarygodne, okrucieństwo jej psychopatycznego ojczyma, faszystowskiego kapitana Vidala, zostaje zaś przedstawione niczym obraz rodem z sennego koszmaru. To, co realne, przenika się tu płynnie z tym, co nierzeczywiste; szczególną rolę zajmuje w imaginacji bohaterki natura, na czele z tytułowym Faunem, która – zgodnie z jej wizerunkiem w dawnych ludowych wierzeniach – nie stoi ani po stronie cierpiącego człowieka, ani też nie jest jego wrogiem, przybywa zaś niejako spoza znanego mu świata, uosabiając konieczność moralnych wyborów, jakich musi on dokonać. Film zawiera wiele zachwycających sekwencji, zarówno pięknych, jak i przerażających, zaś wspaniała muzyka Javiera Navarrete (wraz z niezwykłym, zapadającym w pamięć motywem przewodnim) i oprawa wizualna dzieła (jak choćby wizerunki Fauna czy upiornego Pale Mana z oczami w dłoniach) stały się już bezdyskusyjną klasyką współczesnego kina.
Podobne wpisy
E.T. (Steven Spielberg, 1982)
Rzadko zdarza się, by mainstreamowy film wyreżyserowany przez reżysera, który już wcześniej osiągnął znaczny sukces komercyjny, niemal nie zawierał stricte pragmatycznych i skoncentrowanych na generowaniu finansowego zysku elementów. E.T. to dzieło artysty o wyobraźni czystej niczym wyobraźnia dziecka oraz błyskotliwości i dojrzałości dorosłego człowieka. To jeden z tych obrazów, które najpełniej obrazują szczególną siłę oddziaływania kina jako sztuki, zwłaszcza na polu wizualnym. To również film ukazujący niezwykłą wrażliwość emocjonalną Spielberga – tytułowy bohater utworu, mały, nieporadny kosmita o dziwacznym wyglądzie i wielkich, przepełnionych nostalgią oczach wypowiada w trakcie trwania seansu bardzo niewiele słów, wyraża jednak więcej, niż większość filmowych postaci byłaby w stanie przekazać długimi, rozbudowanymi monologami. Dzieło wymierza policzek bezdusznemu pragmatyzmowi świata dorosłych, stanowiąc przy tym mądrą, poruszającą refleksję na temat znaczenia domu w życiu jakiejkolwiek zdolnej do uczuć istoty. Elementy fantastyczne nie są tu, jak to często bywa w kinie rozrywkowym, zwłaszcza najnowszym, gwarantem efektowności wizualnej utworu, lecz wizualizacją najskrytszych dziecięcych pragnień i marzeń. I nawet jeśli nie każdy element filmu zniósł upływ czasu tak samo dobrze, a znaczna jego część realizuje się według standardów kina przygodowo – familijnego, w trzydzieści pięć lat od swej premiery E.T. pozostaje jednym z najdobitniejszych filmowych przykładów potęgi wyobraźni, a scena lotu bohaterów na tle pełni księżyca – jednym z obrazów najpełniej definiujących magię kina.
PIKNIK POD WISZĄCĄ SKAŁĄ (Peter Weir, 1975)
Głęboko zakorzenione w ludowych wierzeniach i rytuałach przeświadczenie o szczególnej roli przyrody znajduje się w samym sercu Pikniku pod Wiszącą Skałą Petera Weira. Niewiele jest filmów, w których to przyroda, a nie główny bohater ją eksplorujący, stanowi kluczowy element dzieła – ten i wiele innych względów czyni ten enigmatyczny obraz z odległej Australii szczególnym. Świat natury jest tu ukazany w sposób, z jakim spotykamy się w kinie niezmiernie rzadko – to wizja wręcz personifikująca przyrodę, ożywiająca ją w wyczuwalny niemal w każdym kadrze sposób. Mieniące się tysiącami barw i odcieni kwiaty i ptaki wiodą własną, niezrozumiałą dla ludzi egzystencję; powietrze drży w południowym upale, spiekota usypia i otępia zmysły; wyżłobienia w skałach zdają się formować w wizerunki twarzy, pradawnych, posępnych i nieprzejednanych, obserwujących wędrowców z wysoka uważnymi oczyma. Zaginięcie dziewcząt podczas pikniku, które mogłoby się stać idealnym punktem wyjścia dla kolejnego konwencjonalnego kryminału lub thrillera, tu zdaje się być manifestacją jakiejś o wiele potężniejszej od człowieka, pierwotnej siły. Piknik… to jedna z najbardziej niezwykłych filmowych baśni, właśnie dlatego, iż tak sugestywnie przypomina nam, że to, co metafizyczne i nadprzyrodzone, nie jest wyimaginowaną kreacją sztuki – lecz żywą, istniejącą rzeczywistością, obecną nierzadko bliżej, niż mogłoby nam się wydawać.