AMERICAN GANGSTER. Ridley Scott w wyśmienitej formie

Obraz w dosyć przewrotny sposób odwraca nasz system moralny, przedstawiając policjantów – „symbol karzącej ręki sprawiedliwości”, jako kanalie, których zasady są niepomiernie bardziej zdegradowane od tych, którymi w swoim życiu kieruje się największy potentat narkotykowego biznesu. Frank Lucas paradoksalnie jest przez nas odbierany jako człowiek walczący ze światkiem przestępczym „dba o czystość swojego towaru, brzydzi się skorumpowanymi glinami i dilerami afiszującymi się swoim bogactwem”. Ponad wszystko stawia rodzinę, której dobrobyt jest dla niego sprawą kluczową. Ten „ostatni sprawiedliwy”, detektyw Richie Roberts, to niemalże dokładne przeciwieństwo Lucasa. Niepotrafiący odnaleźć się w roli ojca i męża, niestroniący od przygodnych znajomości z pięknymi damami i notorycznie zdradzający własną żonę, dopiero wraz z rozwojem akcji filmu zaczyna zasługiwać na szacunek widza. Przypomnijmy, że jest to najuczciwszy z przedstawionych policjantów – inni, prócz wymienionych wyżej uciech, zarabiają na łapówkach pobieranych od mafijnych rodzin i na kradzieży skonfiskowanych nieoznaczonych banknotów. Ich dzień polega zaś na krążeniu po mieście w sportowym samochodzie, sianiu postrachu i szukaniu sposobu na znalezienie nowego źródła dochodu. Policja tworzy własną mafię, własny światek przestępczy, jeszcze bardziej okrutny, a już z całą pewnością totalnie pozbawiony zasad, którymi kieruje się wspominany na wstępie „przyzwoity gangster w starym stylu”. Gangster, który mimo posiadania swojego starannie pielęgnowanego kręgosłupa moralnego, powoduje śmierć milionów ludzi, w większości dzieciaków, którzy umierają w ciemnych uliczkach na skutek zażycia zbyt dużej dawki „błękitnego czaru”. Stawia więc American Gangster pytanie o to, kto zasługuje na większy szacunek, kto jest bohaterem pozytywnym. Boss mafii, który pośrednio morduje miliony, czy stróże prawa – raz skorumpowani, innym razem łamiący wpajane nam od dziecka zasady dobrego postępowania.
Podobne wpisy
Opisane antagonizmy prowadzą do nieuniknionego pojedynku aktorskiego pomiędzy Denzelem Washingtonem a Russellem Crowe. Konfrontację ciężko rozstrzygnąć jednoznacznie na korzyść któregoś z kandydatów. Frank Lucas jest w swoim moralnym konserwatyzmie osobą niezwykle przekonującą – ograniczona ekspresyjność Washingtona doskonale oddaje charakter odgrywanej przez niego postaci. Crowe ze swoją nieporadnością życiową, ciągłym szukaniem odpowiedniego miejsca w świecie, nie pozostaje Denzelowi dłużny. Na zwycięzcę typuję jednak Washingtona, który mimo wszystko jest w American Gangster osobą o większej charyzmie – może ze względu na kunszt aktorski, może chodzi tu o bohatera, którego maskę przyszło mu nałożyć.
Początek roku 2008 okazuje się być dla nas łaskawy. Pan Scott powraca na ekrany polskich kin w doprawdy doskonałej kondycji. Miejmy nadzieję, że kolejne premiery bieżącego roku będą w stanie konkurować z filmem o mafijnych konszachtach. Na zakończenie pragnąłbym postawić pewne pytanie – ciekawe, czy Frank Lucas był na premierze Ojca chrzestnego? W końcu miała ona miejsce u szczytu jego gangsterskiej kariery.
Tekst z archiwum film.org.pl (02.02.2008).