AFTER. Zmierzch Greya w PG-13
W 2014 roku 25-letnia Anna Todd zaczęła na platformie Wattpad, służącej do dzielenia się własną twórczością literacką, publikować w odcinkach fanfik, którego bohaterem był Harry Styles, wokalista boysbandu One Direction. Zryw młodocianej współczesności zadziałał tutaj ponad stan i w krótkim czasie te jej życzeniowe projekcje (osią fabuły było to, że „zły chłopiec” Styles i szara myszka zaczynająca studenckie życie smalą do siebie cholewki na uniwerku) stały się ogromnym hitem, a ona dzień w dzień stukała kolejne części historii, które docierały do ponad pół miliarda czytelników. Sukces ten wyniuchał oczywiście wydawca, a całość trafiła na papier w formie kilku opasłych tomów, też wyrzucanych przez autorkę z prędkością karabinu maszynowego – tylko trzeba było tego Stylesa zmienić na fikcyjnego Hardina Scotta. A teraz, co było nieuniknione, to romansidło w gatunku new adult trafia na duży ekran – w okresie, gdy tego typu historie wydają się już wypalone do cna.
I nie dostajemy tutaj – wielkie zaskoczenie – żadnych cudów. To odklepywanka utartych schematów i sprawdzonych rozwiązań, które mają trafić do konkretnego widza. Studio nawet nie kombinowało szczególnie na żadnym etapie składania tego do kupy, bo nie musiało – kto ma obejrzeć, to obejrzy. Za kamerą stanęła debiutująca z większym budżetem Jenny Gage, scenariusz to składak przepisywany przez kilka osób, w obsadzie znaleźli się debiutanci, którzy przede wszystkim mają dobrze wyglądać (i wyglądają), a gra już jakoś przejdzie, gdzieś bokiem. Tylko tło zostało wypełnione kilkoma rozpoznawalnymi aktorami, grającymi dorosłych (Selma Blair, Peter Gallagher, Jennifer Beals), żeby ten na poły amatorski zespół utrzymać w kupie. Technicznie to też zupełna przezroczystość – niby kinówka, a jednak odcinek młodzieżowej obyczajówki telewizyjnej dopakowany popularną muzyką.
I mógłbym się tutaj czepiać pokracznych dialogów, wywodzących się w prostej linii z grafomańskiej książki pisarki amatorki, wyrzucać rozwiązania, które widzieliśmy wszędzie (bo znajdziemy tutaj szkielet wykorzystany w dziesiątkach młodzieżowych romansów), wspomnieć, że dodano szczyptę Zmierzchu, jakieś kawałki ze Sparksa, troszkę Greya w PG-13, gdzie można pokazać kawałek pępka i coś tam insynuować za pomocą mimiki podczas nielicznych zbliżeń. Nie ma tu zupełnie nic oryginalnego, żadnej wartości dodanej przez twórców – to wielki patchwork motywów, scen, postaci, pozlepianych jako tako do kupy.
To nie jest dobry film, nawet nie średnio poprawny, ale nie ma też powodu, żeby się nad nim znęcać, bo to produkt skrojony pod określonego widza, z określoną wrażliwością, który potrzebuje dokładnie takich pokracznych, ale ważnych na pewnym etapie życia emocji. Żyjemy w czasach Wattpada, przetwarzania fabuł w sieci, sklejania mozaikowych historii, nagromadzenia rzeczy w rzeczach – i ten After to jest właśnie takie Love Story XXI wieku, Pretty Woman 2019, gdzie zagubiona dziewczyna wpada na miłość swojego życia, zupełnie przypadkowo delikatnego “złego” chłopca, syna rektora, londyńczyka ze ślicznym akcentem, znającego na pamięć wszystkie książki Austen i sióstr Brontë (cytuje je w całości, płacze, spoglądając na regał), posiadającego gitarę i wkupującego się do jej serca. Te przerysowania są kuriozalne, ale taka panuje teraz emocjonalność i trudno winić film za to, że adaptuje panujące trendy.
Podobne wpisy
Mam tylko spory problem z tym, że kolejny raz stawia w roli obiektu westchnień tak toksyczną figurę – bo Hardin niby ma jakieś swoje problemy, ale jest przede wszystkim uosobieniem toksycznej męskości. Przywiązanie opiera na kłamstwach, przemoc miesza się w jego zachowaniu naturalnie z wrażliwością; jest czarujący, ale równocześnie odpychający. Mam świadomość, że nie jestem odpowiednim odbiorcą tego typu kina, ale kolejny raz stawianie takiego gościa na piedestale jest średnio zdrowe nie tyle dla tkanki kina, ile ogólnie – społecznej. Figura bad boya jest nęcąca, ale trzeba pamiętać, że zawsze musi być on konkretnie zarysowany. Zresztą w wersji Todd brakuje jakiegokolwiek konfliktu, który trzymałby fabułę w kupie, bo Hardin jest tutaj jedynym panem i władcą. Nie ma praktycznie konkurencji, a gdy tylko pojawia się istotny problem w trzecim akcie, to zostaje rozwiązany kilkoma cytatami z klasycznych powieściowych romansów. Za dużo tutaj manipulacji, za mało serca.
After to typowa młodzieżowa płaczsploitacja, gdzie dialogi miętolą nieznośnie uszy, zachowanie bohaterów jest oskryptowane, jakby byli wysłani z przeszłości przez Skynet, a całość zlewa się w jedną wielką masę z resztą bliźniaczo podobnych produkcji. Ale też jest to produkt w zasadzie niegroźny, na jakimś pierwotnym poziomie akcja minimalnie potrafi zaciekawić (choćby przez dziwaczne rozwiązania), a grupa docelowa zapewne udanie spędzi czas w kinie. I fajnie. Niech sobie takie filmy też będą, tylko może z bardziej ogarniętymi głównymi bohaterkami, które wezmą w końcu tych wyalfionych samców za szmaty. Ileż można pielęgnować taką uległość?