Najlepsze POLSKIE KOMEDIE WSZECH CZASÓW. Wielki ranking czytelników
20. Wesele (2004)
Nie nazwałbym Wesela komedią czysto gatunkowo, choć oczywiście w kinowym debiucie Smarzowskiego, opowiadającym o postępującej katastrofie w postaci tytułowej imprezy, nie brakuje gagów i zabawnych, nawet groteskowych sytuacji. W gruncie rzeczy zawsze odbierałem jednak Wesele jako gorzką historią o tym, jak zgubny może być pieniądz i jak prędko człowiek może zniszczyć sobie życie. Śmiech szybko zostaje zastąpiony refleksją. Świetny scenariusz wspomagany jest tutaj znakomitym aktorstwem, z wybitnym Marianem Dziędzielem na czele. [Łukasz Budnik]
19. Kogel-mogel (1988)
Ta historia to symbol lat osiemdziesiątych oraz okresu transformacji. Trudno o lepszy obraz tych czasów na ekranie. Scenariusz dawał aktorom duże możliwości i wszyscy je wykorzystali. Obsada spisuje się świetnie i choć oczywiście Kasprzyk kradnie każdą scenę, w której się pojawia, poziom jest bardzo wyrównany. Wszyscy główni aktorzy mają choćby jedną scenę, w której ich talent błyszczy. Moim zdaniem to jedna z lepiej zagranych polskich komedii. To nie tylko przekonujące role, ale też znakomity timing, wspomagany przez naprawdę inteligentny montaż. W tej produkcji udało się coś, z czym wielu polskich filmowców ma problem do dzisiaj. [Karol Barzowski, fragment recenzji]
18. Brunet wieczorową porą (1976)
Biedny Michał Roman – miał odpocząć od urlopującej się rodziny, a tymczasem czeka go weekend pełen grozy, kiedy cyganka przepowiada mu śmierć bruneta wieczorową porą. Czar komedii Barei bierze się tym razem nie tylko z obserwacji PRL-owskiej rzeczywistości opartej na licznych nonsensach, ale też z zabawy kryminalną konwencją, gdzie bogu ducha winnemu bohaterowi zostaje wywróżone, że kogoś zabije. Jak uciec przed przeznaczeniem, zwłaszcza w kraju, w którym wszystko wydaje się być na opak? Każda scena jest tu perełką absurdu, choć ten najbardziej uderza właśnie podczas prób nadania sensu intrydze, pozornie opartej na przypadku. Nawet finałowe wyjaśnienie, że czerwony kapelusz zawsze oznacza winnego, buduje kolejny poziom surrealnej wizji porządku opartego na wziętych z powietrza zasadach. [Krzysztof Walecki]
17. Poszukiwany, poszukiwana (1972)
Bareja, proszę państwa, w pełnej krasie. Stanisław Maria Rochowicz, pracownik muzeum, do tej pory cieszący się nieposzlakowaną, zostaje oskarżony o kradzież obrazu. Cóż może być bardziej naturalnego od przebrania się za kobietę i życia jako pomoc domowa Marysia…? Od podjęcia tej desperackiej decyzji do „Marysia zostanie moją żoną!” już bardzo niedaleko. Wojciech Pokora w obcisłej spódniczce i tandetnej peruce zawstydza swoim kunsztem samego Jacka Lemona, absurdalne sytuacje gonią jedna za drugą, scenariusz pełen jest powiedzonek aktualnych także i dziś. W końcu zawartość cukru w cukrze badana jest od lat tak samo wnikliwie, a mężów, którzy z zawodu są dyrektorami, znamy chyba wszyscy… [Agnieszka Stasiowska]
16. Co mi zrobisz jak mnie złapiesz (1978)
Drugi film z wielkiej trylogii Barei i Tyma. Obaj panowie (już pogodzeni) zaserwowali widzom podróż w jeszcze głębsze pokłady niekończącego się absurdu Polski Ludowej, epoki późnego Gierka. W zasadzie główna oś fabuły, jakkolwiek sprawnie napisana, łącząca wiele wątków i pewnie zmierzająca ku zaskakującemu finałowi, spada na drugi plan, dając pole wątkom pobocznym, pełnym soczystych epizodów, genialnych mikroscenek i wyjątkowo zjadliwego humoru. Bareja i Tym poszli na całość. Z powodu konsekwentnego mieszania głównego wątku z komediowymi epizodami, można początkowo odnieść wrażenie chaotyczności, gdy zmagania Krzakoskiego, Dudały i Ferde nagle na kilka minut zostają przerwane zupełnie inną sekwencją, która dopiero pod koniec okazuje się mieć jakikolwiek element wspólny z fabułą filmu. Dziś wysoko ceni się ten film właśnie dzięki owym scenkom komediowym, wplecionym w główną linię fabularną. Jakość i dowcip, których próżno szukać we współczesnych polskich komediach. [Adrian Szczypiński, fragment artykułu]
15. Rejs (1970)
Nie ma w polskim kinie komedii, która miałaby tak dużą ilość kultowych wręcz dialogów. Do tego dochodzi plejada polskich legend kina ze Stanisławem Tymem oraz Janem Himilsbachem na czele. Jednak pod tą warstwą zabawnych dialogów, scenek rodzajowych i bohaterów, z których każdy jest lepszy od drugiego, mamy dość zjadliwą krytykę, owiniętą w papierek wykonany z absurdalnego humoru. To obraz Polski, jakiej większość z nas nie pamięta, a której metaforycznej dziwactwa śmieszną nas bardziej, niż przerażają. Miejsce wśród kultowych polskich komedii absolutnie zasłużone. [Gracja Grzegorczyk]
14. Nie lubię poniedziałku (1971)
Iście bezbłędna komedia, w której wszystko gra i cyka. Film, przy którym raczej nie zrywamy boków ze śmiechu, za to cały czas siedzimy z bananem na twarzy, czując się po prostu dobrze i swojsko. Bo oprócz sympatycznie skleconej z pociesznych epizodów fabuły, jest to piękna pocztówka dawnej Warszawy, której już nie ma i która już nie wróci. Łazuka pamięta, choć nawet jego już na torach nie spotkamy – no chyba, że zamkniemy oczy… Albo sami wcielimy się w jego rolę wracając nad ranem do domu. Wtedy jednakże może nam być mniej do śmiechu niż na nieśmiertelnym klasyku Tadeusza Chmielewskiego. [Jacek Lubiński]
13. C.K. Dezerterzy (1986)
Bezbłędne kino Janusza Majewskiego. Iście światowe w dodatku, bo przecież historia, lokacje i aktorzy międzynarodowi. A i pod względem technicznym jest to absolutna czołówka rodzimego filmu. Obsada jest doborowa, a niektórzy zaliczają tu swoje najlepsze występy w karierze – głównie dzięki chemii absolutnej jaką da się między nimi wyczuć. Dzięki temu każda kwestia czy najdrobniejszy żart trafiają idealnie w punkt i próżno tu szukać choćby jednej błędnej nuty, jednego potknięcia lub chybionego pomysłu. Jakby zgodnie z tradycją najlepszych polskich komedii nie jest to stuprocentowa zgrywa, bo znajdziemy tu też nieco dramatu, a nawet tragizmu wynikającego choćby i z samego kontekstu historycznego. Niemniej wydźwięk filmu jest wielce optymistyczny, a humor to po prostu cymes – nieśmiertelny i nie do podrobienia (co udowodnił słaby sequel po latach, od tej samej ekipy zresztą). Zasłużona Złota Kaczka dla najlepszego filmu 1986 roku od czytelników magazynu „Film”. I serduszko od czytelników Filmorgu w 2020. [Jacek Lubiński]
12. Poranek kojota (2001)
Po sukcesie Chłopaków nie płaczą reżyser Olaf Lubaszenko, scenarzysta Mikołaj Korzyński i aktor Maciej Stuhr po raz kolejny połączyli siły i w ciągu roku zrealizowali kolejną kryminalną komedię – Poranek kojota. Ponownie młodzi, kochający, niewinni i prawdziwi bohaterowie zostali wmieszani w świat brudnych interesów. Wydaje się, że Korzyński i Lubaszenko wyraźnie sugerowali zmianę pokoleniową, jaka zachodziła w społeczeństwie, krytykując jednocześnie kapitalistyczne zapędy niektórych biznesmenów starego pokolenia – dokładnie tak, jak w Chłopakach, tak i w Poranku zwycięstwo odnoszą ci, którzy wierzą w siłę miłości i pozwalają jej kwitnąć. Film Lubaszenki jest produktem wielorazowego użytku, który ze swoich wad: namiętnej odtwórczości amerykańskich schematów, drewnianego aktorstwa Michała Milowicza, niesmacznego humoru i widocznej rychłości realizacji – czyni swoje największe atuty, mówiąc niemal wprost: „a weźcie wy wszyscy wrzućcie na luz!” [Szymon Skowroński]
11. Kingsajz (1987)
Kolejny polski, ale jakże amerykański film na liście. Z jednej strony PRL, a z drugiej już zachodni styl życia, anglicyzmy i w ogóle krasnoludki. Już sam ten fakt się nie dodaje w zwojach mózgowych współczesnego internauty. A tymczasem te wszystkie mydła, rolki papieru, czajniki, muchy i banknoty prawdziwe, nie na kompie, naprawdę zrobione. A humor zaiście celny, szczery i tradycyjnie podszyty szyderą z władzy – niby tamtej, komunistycznej, ale spokojnie do przełożenia i na obecną. A do tego ten bonus w postaci spacerku po nagiej Kasi Figurze. Gdzie jest teraz takie kino w Polsce, ja się pytam? [Jacek Lubiński]