Najlepsze POLSKIE KOMEDIE WSZECH CZASÓW. Wielki ranking czytelników
10. Kiler-ów 2-óch (1999)
Nikt nie spodziewał się, że kontynuacja hitu z roku 1997 będzie równie udana. Kiler po wydarzeniach z pierwszego filmu został najbardziej szanowanym obywatelem III RP. Jednak Lipski oraz Siara obmyślają plan zemsty. W tym celu zatrudniają płatnego zabójcę Szakala oraz sobowtóra Kilera, czyli Jose Arcadio Moralesa. Tym razem twórcy oferują widzom komediową jazdę bez trzymanki. Całość znów opiera się na nawiązaniach, puszczaniu oczka do widza, gdzie każda kolejna scena to jeden niekończący się gag z kultowymi już tekstami. Po raz kolejny mamy barwne postacie, historię, która idealnie wpasuje się w ramy kontynuacji. Po tym filmie widać, iż jego twórcy bawili się równie dobrze jak widzowie. [Gracja Grzegorczyk]
9. Vabank (1981)
Jeden z nielicznych „niepolskich” filmów zrobionych w Polsce. Właściwie tylko język aktorów zdradza jego pochodzenie, bo reszta w niczym nie ustępuje amerykańskim klasykom kryminału, do których tak beztrosko i z przymrużeniem oka, a jednocześnie z odpowiednim szacunkiem oraz powagą podchodzi Machulski w swym imponującym debiucie. To pod tym względem zresztą jego najlepszy film, gdyż z jednej strony bliski jest Polakom, a z drugiej pozbawiony jest tych wszystkich przytyków i odniesień do realiów oraz sytuacji nam jedynie zrozumiałych – to produkcja totalnie wyzbyta martyrologii. No a poza tym to bardzo dobry film wielokrotnego użytku, podparty równie udanym sequelem. I (s)tyle. [Jacek Lubiński]
8. Nic śmiesznego (1995)
No i co tak patrzycie? Okrętu się tu spodziewaliście? Wysoka pozycja tej drugiej w kolejności (bo jakże by inaczej?) najpopularniejszej inkarnacji Adasia Miauczyńskiego potwierdza jedynie naszą lubość w obśmiewaniu życiowych niepowodzeń – głównie sąsiadów. Ale czy na pewno tylko ich? Jak by nie patrzeć jest to wzorowy portret współczesnego Polaka, któremu nic nie idzie nie dlatego, że nie umie albo się nie stara, ale jakby z przydziału. Nawet śmierć mu nie wychodzi. Bo tak. Mimo 25 lat na karku zupełnie się to dzieło nie zestarzało, choć pewnie przydałby mu się społeczno-techniczny update. W końcu jeśli wtedy Adasiowi było ciężko, to aż szkoda gadać, co by było dzisiaj. Na pewno jednak byłoby śmiesznie w tym całym łez padole. Bo tak. [Jacek Lubiński]
7. Sami swoi (1967)
Za co można kochać trylogię Chęcińskiego? Nie tylko za kreacje Kargula i Pawlaka – wszystkie postaci są tutaj dopracowane w każdym szczególe. Leonia mówiąca: „Niemca zwąchał, to zaraz krzyczy! W dziadka się wdał!”, Witia uciekający z Jadźką, młynarz Kokeszko, postępowy Zenek, Pawlakowa i Kargulowa, Jaśko „John”, Sołtys – nie ma tutaj bohatera, który byłby nijaki, bezbarwny. Do tego dialogi, które śmieszą nawet po półwieczu, wypowiedziane gwarą i z charakterystycznym zaśpiewem. A to wszystko osadzone w realiach dawnej wsi, z jej tradycjami, sposobem postrzegania świata i wyznaczania priorytetów. To właśnie sprawia, że trylogia Chęcińskiego się nie zestarzała i szybko się nie zestarzeje. [Anna Niziurska, fragment recenzji]
6. Dzień świra (2002)
Mówi się czasami, że komedię i dramat dzieli cienka ściana. Jeśli tak rzeczywiście jest, to ścianą tą nazwać można Dzień świra Marka Koterskiego. Ten portret polskiego, zubożałego inteligenta po przejściach potrafi bowiem rozbawić do łez, ale śmiech ten nigdy nie przeradza się w głuchy rechot, bo za każdą komiczną sytuacją, ciętą wymianą zdań czy dosadnym one-linerem stoi ból dnia codziennego. Kapitalny Marek Kondrat w roli głównej, świetny scenariusz Marka Koterskiego. Pozycja niewątpliwie kultowa i jeden z najważniejszych filmów post-komunistycznej Polski. [Filip Pęziński]
5. Jak rozpętałem drugą wojnę światową (1969)
Zdecydowanie jedna z najlepszych polskich komedii. A nawet, biorąc pod uwagę jej osobliwy podział, trzy świetne komedie w jednym! Doskonała rola Mariana Kociniaka, który swojską, typowo cwaniakowatą rolą zjada na śniadanie nie tylko pyzy, choć i poza nim film ten aż błyszczy od doskonałych kreacji wielkich polskiego kina. Świetny humor, cięte dialogi, które już dawno weszły do mowy potocznej i ani jednej, błędnej nuty w tym niespełna czterogodzinnym fresku – przewijającym się przez całą, ogarniętą wojną Europę, niczym Lawrence przez pustynię – sprawia, że jest to rzecz nie do zapomnienia. W przeciwieństwie do kilku innych, pojawiających się nieprzerwanie w telewizyjnych ramówkach kultowych komedii Rzeczypospolitej Ludowej, ta jedna nie potrafi się znudzić. Być może dlatego, że prawi o czymś tak prozaicznym, jak powrót do domu – a tam zawsze najlepiej… [Jacek Lubiński]
4. Chłopaki nie płaczą (2000)
Amerykanie mają Znikający punkt – my mamy Chłopaki nie płaczą! Choć komedia Olafa Lubaszenki – który swoją interesującą karierę aktorską rozbudował o portfolio reżyserskie – bezpośrednio czerpie bardziej z takich produkcji jak Pulp Fiction czy Prawdziwy romans, to jej przekaz, będący emanacją wolności w czystej postaci, pasuje bardziej do kontrrewolucyjnego, hipisowskiego klimatu lat siedemdziesiątych. Dlaczego? Otóż Chłopaki są produktem lat dziewięćdziesiątych: rewolucji ustrojowej i gospodarczej w kraju, zmiany mentalności i przyzwyczajeń Polaków, wynikiem zachłyśnięcia się kapitalizmem i “amerykańskością”. Scenariusz Mikołaja Korzyńskiego, zbudowany na wielowątkowej intrydze i zaprogramowanych na cytowanie dialogach, zestawiał grupę młodych, pełnych pasji chłopaków ze światem gangsterskich porachunków. Z konfrontacji cało wychodzili tylko ci, którzy nad pieniądzę przekładali przyjaźń, miłość i wolność. I choć Kowalski w finale Znikającego punktu postanowił w imię niezależności poświęcić życie, a nasi chłopacy po prostu dojechali nad morze, to finały obu filmów są w gruncie rzeczy podobne: bohaterowie nie zastali tego, czego się spodziewali – ale też było zajebiście. [Szymon Skowroński]