search
REKLAMA
Plebiscyt

Najlepsze KOMEDIE wszech czasów! Wyniki głosowania czytelników

Oto wyniki najzabawniejszego plebiscytu na najlepsze komedie wszech czasów!

REDAKCJA

9 marca 2025

REKLAMA

30. „Pół żartem, pół serio” (1959)

Kultowe ekranowe trio Tony’ego Curtisa, Jacka Lemmona i zjawiskowej Marilyn Monroe to jeden z powodów, dla których prawdziwie pochłonęła mnie miłość do kina. Słynna komedia Billy’ego Wildera to dynamiczna zabawa konwencją, popis wszechstronności i dziecięcej radochy z aktorstwa Curtisa i Lemmona, jak i źródło mnóstwa popkulturowych odniesień, które elektryzują i inspirują kinomanów do dziś. Wokół Pół żartem, pół serio narosło z upływem lat całe mnóstwo legend i anegdot spoza planu. Jednak tym, co zostanie z nami już na zawsze, jest bez wątpienia fenomenalny efekt kunsztu artystycznego Wildera, który potrafił wydobyć ze swojej obsady absolutny dynamit. [Mary Kosiarz]

29. „Kosmiczne jaja” (1987)

Mel Brooks, ten filmowy Prometeusz absurdu, kradnie ogień ze świątyni Gwiezdnych wojen i podpala nim całe uniwersum science fiction w Kosmicznych jajach. Główny złoczyńca, Lord Hełmofon (Dark Helmet), jest jak Darth Vader po kursie redukcji stresu, który zamiast Mocy używa swego gigantycznego hełmu i kompleksów z dzieciństwa do terroryzowania galaktyki. To jedyny film, w którym merchandising nie jest tylko skutkiem ubocznym sukcesu, ale centralnym elementem fabuły – samozwrotna metakomedia na długo przed tym, jak stało się to modne. Brooks przemienia epicką sagę kosmiczną w żydowski sitcom z elementami slapstickowej komedii, gdzie zamiast Mocy mamy „Schwartz”, a zamiast mądrych mentorów – Jogurta. To film, w którym dialog jest jednocześnie tak głupi i tak inteligentny, że można go cytować zarówno na imprezach studenckich, jak i na seminariach z postmodernizmu. Kosmiczne jaja – to film, który udowadnia, że parodia może być najlepszą formą hołdu, zwłaszcza gdy zawiera scenę z obcym w cylindrze, wykonującym stepowanie na barowym kontuarze. [Krzysztof Żwirski]

28. „Sens życia wg Monty Pythona” (1983)

Sens życia według Monty Pythona to kinematograficzna uczta, gdzie daniem głównym jest egzystencjalny kryzys podany z przystawką absurdu i deserem w postaci wymiotującego obżartucha. Monty Python bierze na warsztat każdy aspekt ludzkiego życia – od narodzin do śmierci – i poddaje je surrealistycznej wiwisekcji z precyzją, która sprawiłaby, że Salvador Dali uznałby swoje obrazy za zbyt konwencjonalne. Sens życia… kończy się odpowiedzią na tytułowe pytanie, która jest tak prosta i banalna, że aż genialna – co doskonale podsumowuje absurd ludzkiego poszukiwania znaczenia w chaotycznym wszechświecie. To film, który sprawia, że śmiejemy się z własnej śmiertelności tak głośno, że zapominamy na chwilę o jej nieuchronności – co jest prawdopodobnie najlepszą definicją dobrej komedii. [Krzysztof Żwirski]

27. „Jaja w tropikach” (2008)

Jaja w tropikach to film o aktorach grających aktorów grających żołnierzy, którzy nieświadomie stają się prawdziwymi żołnierzami. Ben Stiller stworzył satyrę na Hollywood tak ostrą, że mogłaby posłużyć za narzędzie do wycinania gwiazd na hollywoodzkim chodniku sław. Film rozpoczyna się od serii fałszywych zwiastunów, które są tak doskonałymi parodiami gatunków filmowych, że mogłyby funkcjonować jako samodzielne produkcje. To jak otrzymanie pięciu filmów w cenie jednego, gdzie każdy jest bardziej absurdalny od poprzedniego. Robert Downey Jr. jako Kirk Lazarus – australijski aktor, który przechodzi operację zmiany pigmentacji skóry, aby zagrać czarnoskórego żołnierza – jest chodzącym komentarzem na temat metody aktorskiej i kulturowego zawłaszczania. Jego postać jest tak głęboko zanurzona w roli, że zapomniała, kim naprawdę jest, co stanowi zarówno satyrę na metodyczne aktorstwo, jak i metaforę Hollywood gubiącego kontakt z rzeczywistością. Tom Cruise, ukryty pod grubym makijażem i protezami jako boss Les Grossman, dostarcza najbardziej zaskakująco autentycznego występu w filmie pełnym fałszywych autentyczności. Jego taniec w finale jest jak dziwaczny rytuał godowy wykonywany przez najrzadszy gatunek hollywoodzki – producenta, który przestał udawać, że ma moralne skrupuły. Jaja w tropikach są dla przemysłu filmowego tym, czym Paragraf 22 był dla wojska – absurdalnym, surrealistycznym, ale ostatecznie prawdziwym portretem instytucji tak zakochanej we własnych mitach, że straciła zdolność odróżniania fikcji od rzeczywistości. To film o narcyzmie, heroizmie i ironii losu, gdzie jedynymi prawdziwymi bohaterami są ci, którzy zdają sobie sprawę z własnej śmieszności – lekcja, której Hollywood wciąż się uczy. [Krzysztof Żwirski]

26. „Gliniarz z Beverly Hills” (1984)

Gliniarz z Beverly Hills odebrał bardzo pozytywne recenzje, a przy 14 milionach dolarów budżetu zarobił ponad 300 milionów dolarów na całym świecie, co uczyniło go najbardziej dochodowym filmem 1984 roku. Powodzenie połączenia akcji i humoru w dziele Bresta spowodowało prawdziwy wysyp wysokooktanowych komedii w kolejnych latach. Doprowadziło również do powstania kolejnych części Gliniarza… Druga część przygód Axela Foleya z 1987 roku uchodzi ponadto za jeden z najbardziej dochodowych sequeli wszech czasów. [Przemysław Mudlaff]

25. „C.K. Dezerterzy” (1985)

Pewnie mało kto wie, że scena z Jak rozpętałem drugą wojnę światową, w której Franek Dolas przedstawia się jako Grzegorz Brzęczyszczykiewicz została zaczerpnięta z C.K. Dezerterów (1937) Kazimierza Sejdy, w której frajter Stefan Kania przedstawił się jako Szczepan Brzęczyszczewski. Ekranizując tę powieść, Janusz Majewski zrezygnował więc z tej sceny, ale i bez niej opowieść naładowana jest masą humoru. Film zrealizowany w koprodukcji z Węgrami opowiada o żołnierzach armii cesarsko-królewskiej (austro-węgierskiej) w jej schyłkowym okresie (1918 r.). Scenariusz jest naszpikowany kapitalnymi dialogami, a wiele scen zyskuje dzięki doskonałej interpretacji aktorskiej. Marek Kondrat w roli zaradnego szeregowca czy Wojciech Pokora jako bezwzględny służbista tworzą niezapomniane kreacje, ale postacie epizodyczne również zapadają w pamięć, chociażby Mariusz Dmochowski w roli generała. Film pozostający chyba nieco w cieniu kultowych obrazów Juliusza Machulskiego z lat osiemdziesiątych, ale zasługuje na uwagę wcale nie mniejszą. To jeden z tych filmów, które – nawet jeśli są znane na pamięć – ogląda się świetnie przy każdej powtórce w telewizji. [Mariusz Czernic, fragment plebiscytu]

24. „Blues Brothers” (1980)

W Blues Brothers bardzo cenię ten cudownie absurdalny humor. Nieskończone pogwałcanie praw fizyki i obojętność bohaterów w sytuacjach zagrożenia zdrowia i życia wypadają absolutnie komicznie, w czym duża zasługa komediowego talentu Aykroyda i Belushiego. To zresztą fantastyczni protagoniści i trzeba naprawdę dużo złej woli, aby nie chcieć kibicować im w ich misji. Sama fabuła – nie oszukujmy się – służy tu jako pretekst do pokazywania kolejnych piosenek i układów tanecznych, ale, kurczę, co to są za piosenki! Co za wokaliści! Śmietanka gatunku i sama przyjemność ze słuchania. Jeden z najlepszych soundtracków w historii. Na deser bezbłędne sekwencje pościgów samochodowych. I ten dialog, doskonale podsumowujący ducha filmu:

– Mamy 106 mil do Chicago, pełen bak benzyny, pół paczki papierosów, jest noc, a my nosimy ciemne okulary.

– W drogę.

[Łukasz Budnik]

23. „Książę w Nowym Jorku” (1988)

Rozpędzony Eddie Murphy konsekwentnie monetyzował szczyt swojej popularności, a w komedii Johna Landisa symbolicznie koronuje się na księcia amerykańskiego humoru. Tutaj, jako następca tronu Zamundy, wyrusza do Queens w poszukiwaniu żony. Bezbłędny pomysł na komedię oferuje komentarz – często dość niepoprawny – na temat najbiedniejszej społeczności Nowego Jorku, gdzie niewielu udało się rozwinąć biznes tak skutecznie jak McDowellowi, właścicielowi lokalnej burgerowni, uroczo i dumnie rywalizującej z samym McDonald’sem. Murphy dotyka mitu amerykańskiego snu, przyglądając się mu z perspektywy obrzydliwie bogatego monarchy, nie do końca pojmującego zjawiska wykreowane przez kapitalizm. Ich symbolem jest choćby sklepowa witryna z telewizorami, wyświetlająca reklamy odżywki do włosów – produktu rodziny rywala Murphy’ego w wyścigu o serce jego wybranki. Książę w Nowym Jorku to także kamień milowy w karierze Arsenio Halla, który niedługo po premierze filmu został pierwszym Afroamerykaninem prowadzącym własny late-night talk-show. [Tomasz Ludward]

22. „Hot Shots!” (1991)

Zamieszkały pośród Indian Topper Harley, były pilot myśliwca, za namową komandora Jamesa Blocka wraca do służby, do jednostki „Zmęczona Łasica”. Okazuje się, że piloci w niej służący mają „nierówno pod sufitem”. Wśród nich jest jeden, który stara się o serce Ramady – Kent Gregory. Wkrótce Topper otrzymuje super ściśle tajne zadanie zbombardowania zakładów nuklearnych pewnego groźnego dyktatora. Niestety, nie wszystkim zależy, aby ta misja się powiodła. Reżyser Jim Abrahams robi to, co mu wychodzi najlepiej: parodiuje przeboje hollywoodzkie bez żadnego tabu, mieszając kpinę z absurdem, i ironię z bezczelnością. Dostaje się wszystkim, a w szczególności filmom Toma Cruise’a. Charlie Sheen wydaje się stworzony do takich ról, wiekowy już Lloyd Bridges również. To niestety jeden z lepszych ostatnich filmów Abrahamsa, bo o tych z przełomu wieków lepiej zapomnieć. Jednym słowem stary dobry styl ZAZ-u. [Tomasz Urbański, fragment artykułu]

21. „Kevin sam w domu” (1990)

Narodowa polska tradycja oglądania Kevina samego w domu podczas świąt bożonarodzeniowych to już wręcz element na stałe wpisany w naszą mentalność. Chris Columbus stworzył w końcu absolutnie ponadczasowy, błyskotliwy i rozbawiający do łez nawet za setnym seansem fenomen, który – mogłoby się wydawać – zatrzymał się w czasie i wciąż nie pozwala o sobie zapomnieć. Kultowy soundtrack autorstwa Johna Williamsa, wspaniałe role Catherine O’Hary, Joego Pesciego i Daniela Sterna, wystrzał kariery młodego Macaulaya Culkina… Home Alone to kwintesencja amerykańskiego kina rozrywkowego, jak i początek wielu wspaniałych historii. W końcu kto w 1991 roku spodziewałby się, że to młodszy brat Macaulaya Kieran ponad trzy dekady po odegraniu roli niesfornego Fullera stanie się jednym z najbardziej pożądanych aktorów Hollywood. [Mary Kosiarz]  

20. „Czy leci z nami pilot” (1980)

Airplane! czy jak kto woli Czy leci z nami pilot? był pierwszym projektem słynnego ZAZ, czyli Jima Abrahamsa, Jerry’ego Zuckera oraz Davida Zuckera. Filmem, który zmienił oblicze komedii i przetarł szlak dla późniejszych tytułów spod znaku absurdu i slapsticku. Panowie biorą na tapet kino katastroficzne i zapełniają ekran całą galerią barwnych i dziwacznych postaci, które biorą udział w bardziej lub mniej normalnych wydarzeniach na ekranie. Dowcip pogania dowcip, a błyskotliwe dialogi są tutaj na porządku dziennym. Nieco ryzykownym, chociaż szalenie udanym zabiegiem było praktycznie zrezygnowanie z fabuły, przez co całość przypomina jedną wielką zabawę. Mimo to widać, że autorzy dopiero się rozkręcają, czego dowodem będą ich późniejsze produkcje. Problemem może być również zrozumienie realiów lat 70. w USA. Niemniej Czy leci z nami pilot? to klasyka, której nie wypada nie znać, okraszona kapitalną drugoplanową rolą Leslie Nielsena, który potrafi wypowiedzieć najbardziej absurdalne zdanie z kamienną twarzą! [Szymon Pajdak, fragment rankingu]

19. „Big Lebowski” (1998)

Big Lebowski to film, który zaistniał w kulturze popularnej z prędkością ślimaka wspinającego się na Mount Everest, by ostatecznie stać się quasi-religijnym doświadczeniem z własnymi festiwalami i wyznawcami. Bracia Coen stworzyli neonoir, w którym zamiast twardego detektywa mamy Jeffa „Dude’a” Lebowskiego – filozofa w szlafroku, mistrza koktajli Białego Ruska i zawodowego lenia. Film rozpoczyna się od pomyłki tożsamości zmoczonego dywanu, a kończy egzystencjalnym epilogiem wygłoszonym przez kowboja w barze. Pomiędzy tymi punktami znajduje się fabuła tak pokręcona, że nawet sam Dude w pewnym momencie przyznaje: „Zgubiłem wątek”. Film jak żaden inny, który uchwycił  tak trafnie atmosferę postwojennego Los Angeles – miasta, gdzie dawni hippisi, weterani Wietnamu, artystyczni nihiliści i milionerzy współistnieją w dziwacznej symbiozie, połączeni jedynie grą w kręgle i sporadycznymi przypadkami pomylonej tożsamości. Walter Sobchak, weteran z PTSD i nawrócony na judaizm, jest jak wybuchowy komentarz do amerykańskiej polityki zagranicznej, ubrany w kamizelkę kuloodporną. W świecie pełnym komplikacji Dude reprezentuje zen podobną prostotę – człowieka, który odnalazł spokój w koktajlu, joincie i dźwięku kul uderzających o kręgle. Big Lebowski to film, który, podobnie jak jego główny bohater, po prostu trwa – obojętny na trendy, modę i oczekiwania, nieświadomie stając się jednym z najbardziej oryginalnych dzieł amerykańskiego kina. A dywan? Naprawdę scalał pokój. [Krzysztof Żwirski]

18. „American Pie” (1999)

Z dzisiejszą wrażliwością uznalibyśmy pewnie American Pie (i to zapewne całkiem słusznie) za wulgarne, seksistowskie i szkodliwe, ale dla pokolenia millenialsów komedia z końcówki ubiegłego wieku pozostaje z pewnością pozycją kultową. Nie tylko ze względu na niezapomniane gagi (seks z szarlotką czy striptiz Jimmy’ego), niesamowitą galerię postaci (mama Stiflera!) i doskonale dobraną obsadę (Jason Biggs, Alyson Hannigan, Natasha Lyonne, Jennifer Coolidge, Eugene Levy…), ale dzięki temu, że pod warstwą żartów dla napalonych nastolatków pozostaje bardzo sprawną opowieścią o grupie przyjaciół wchodzących w dorosłość. [Filip Pęziński]

17. „W krzywym zwierciadle: Witaj, Święty Mikołaju” (1989)

W okresie bożonarodzeniowym każda stacja telewizyjna stara się z lepszym lub gorszym skutkiem nagiąć repertuar filmowy do tradycji świątecznej. Witaj, święty Mikołaju, obok Kevina samego w domu (notabene również zrodzonego w wyobraźni Johna Hughesa), to chyba idealny prezent dla telewidzów. To ciepła i serdeczna opowieść gwiazdkowa, dla rozruszania przepony wyposażona w potężny ładunek komediowy, którym nie sposób się znudzić. To także prześmiewcza i bardzo inteligentna satyra na naiwne wyobrażenie świąt idealnych, których nie sposób zrealizować z dalszą rodziną na karku. Do cna wyświechtany zwrot „wesołych świąt” zamienia się w bezlitosną, lecz na swój sposób pogodną kpinę ze wszystkich Griswoldów na świecie, którzy nie bacząc na ułomny czynnik ludzki, pragną przeżyć święta jak z kolorowego, prorodzinnego i często mamiącego fałszywą sielanką folderu. Albo jak z amerykańskiego filmu. Przecież mimo wszystko Clark na końcu mówi „udało mi się”. Wesołych świąt! [Adrian Szczypiński, fragment artykułu]

16. „Monty Python i Święty Graal” (1975)

Gdyby Artur, król Brytanii, wiedział, że jego poszukiwania świętego kielicha zostaną sparodiowane przez grupę brytyjskich ekscentryków, prawdopodobnie zostałby rolnikiem. Święty Graal to filmowa odyseja, w której rycerze nie mają koni, a jedynie wyobrażone wierzchowce i lokaja z dwoma kokosowymi skorupkami, który imituje tętent kopyt. Monty Python z chirurgiczną precyzją rozczłonkowuje mity arturiańskie, podając je na talerzu absurdu. Widz zostaje uraczony królikiem-mordercą, który sieje spustoszenie wśród najtęższych rycerzy Okrągłego Stołu, oraz Rycerzem Ni, którego największą potrzebą jest żądanie krzewu ozdobnego. Film ten jest jak średniowieczny fast food – nie wiesz dokładnie, co jesz, ale nie możesz przestać. To średniowieczne szaleństwo jest paradoksalnie najbardziej trzeźwym spojrzeniem na epokę, gdzie czarne plagi były codziennością, a higiena opcjonalnym dodatkiem. Monty Python przekuwa historyczny patos w broń masowego rozbawienia, dając nam film, który mimo upływu niemal półwiecza wciąż tnie ostrzej niż miecz Excalibur po profesjonalnym ostrzeniu. To komediowe arcydzieło, które powinno wisieć w Luwrze, najlepiej w łazience, gdzie jego absurdalny humor wybrzmiewałby najdonośniej. [Krzysztof Żwirski]

15. „Kac Vegas” (2009)

Kac Vegas to współczesna odyseja, gdzie zamiast starożytnych mitów bohaterowie mierzą się z konsekwencjami imprezowej nocy pełnej alkoholu i narkotyków, gdzie zamiast cyklopów i syren mamy striptizerkę z sercem ze złota, tygrysa w łazience i Mike’a Tysona śpiewającego utwory Phila Collinsa. Główni bohaterowie – nauczyciel z kompleksem niższości, dentysta pod pantoflem, dziwak społeczny i przyszły pan młody – tworzą kwartet tak dysfunkcyjny, że ich przyjaźń wydaje się jednocześnie niemożliwa i nieunikniona. Film porusza się z zawrotną prędkością od jednej absurdalnej sytuacji do kolejnej, jakby fabuła była pisana przez improwizacyjną grupę komediową na speedzie. Każda scena odkrywa nowy element układanki poprzedniej nocy, tworząc narrację, która jest jednocześnie detektywistyczną zagadką i komedią pomyłek. Kac Vegas to film o dorosłych mężczyznach zachowujących się jak nastolatkowie, którzy w rezultacie uczą się być prawdziwymi dorosłymi – paradoks, który czyni tę komedię zaskakująco poruszającą pomimo wszystkich jej wulgarnych ekscesów. To kinematograficzny odpowiednik samego kaca – bolesny, dezorientujący, ale ostatecznie stanowiący doświadczenie łączące wszystkich, którzy przetrwali własną absurdalną noc w Vegas. [Krzysztof Żwirski]

14. „Akademia Policyjna” (1984)

Szalona komedia slapstickowa, która zapoczątkowała jedną z najbardziej rozpoznawalnych serii lat 80. Historia grupy nieudaczników na skutek nieprzemyślanej decyzji pani burmistrz zgłaszających się do szkoły policyjnej to festiwal absurdalnego humoru, gagów i niezapomnianych postaci, takich jak beztroski Mahoney (Steve Guttenberg), utalentowany Jones (Michael Winslow), zaangażowany porucznik Harris (G.W. Bailey), zagubiony komendant Lassard (George Gaynes) czy zasadnicza sierżant Callahan (Leslie Easterbrook). I choć krytycy nie byli zachwyceni, publiczność pokochała ten nie najwyższych lotów humor. Dziś część pierwsza serii to ikona kina rozrywkowego, za którą ciągnie się długi ogon kontynuacji i naśladowców. [Agnieszka Stasiowska]

13. „Sami swoi” (1967)

Zmuszone do opuszczenia Kresów Wschodnich zwaśnione ze sobą rodziny Pawlaków i Kargulów osiedlają się w nowym miejscu. Ziemie Odzyskane stają się dla nich domem. To tutaj będą budować swoje szczęście i na powrót organizować sobie życie. Jak mają to zrobić, gdy za płotem zamiast sąsiada mają znienawidzonego od lat wroga? Zarządzał wtedy pośpieszne opuszczenie pociągu i osiedlenie się tuż za płotem rodziny Kargulów. Największych Pawlakowych nieprzyjaciół. To przez nich Jaśko Pawlak zmuszony został do ucieczki do Stanów Zjednoczonych (wszak pocięcie przez niego kosą Kargula to nie był żaden grzech, tylko sprawiedliwość!). Od tej pory, już w nowym domu, rozpoczyna się kolejna wojna pomiędzy rodzinami. Pełna walk i okresów zawieszenia broni. […] Duet Kargul–Pawlak wspaniale się dopełnia i mnie samej trudno jest wybrać, który z nich budzi moją większą sympatię. Nie ma Pawlaka bez Kargula i na odwrót. Sądzę, że gdyby jeden z nich został zastąpiony innym aktorem, film nie byłby już taki sam. […] Do tego dialogi, które śmieszą nawet po półwieczu, wypowiedziane gwarą i z charakterystycznym zaśpiewem. A to wszystko osadzone w realiach dawnej wsi, z jej tradycjami, sposobem postrzegania świata i wyznaczania priorytetów. [Anna Niziurska, fragment artykułu]

12. „Jak rozpętałem drugą wojnę światową” (1969)

Mało który film w tak rozbrajający i żartobliwy sposób korzysta ze stereotypów dotyczących różnych narodów: Anglików, Włochów, Niemców, Jugosłowian, rzecz jasna Polaków także. Reżyser i scenarzysta Tadeusz Chmielewski był bez wątpienia mistrzem komedii, a ten film to jego szczytowe osiągnięcie. Dużym atutem jest dbałość o realizm językowy – można usłyszeć tu aż dziewięć języków, co jest ewenementem, jeśli chodzi o polskie kino. Podstawą scenariusza była powieść Kazimierza Sławińskiego Przygody kanoniera Dolasa (1967), ale Chmielewski korzystał także z innych źródeł (np. C.K. Dezerterzy Kazimierza Sejdy). Ostatecznie powstało dzieło z tak dużą ilością gagów, że można by nimi obdzielić wiele filmów. Historia została podzielona na trzy części (Ucieczka, Za bronią, Wśród swoich) i w dużej mierze jest to fabuła przygodowa z mnóstwem zaskakujących zwrotów akcji oraz galerią zróżnicowanych bohaterów. Trudno sobie wyobrazić w głównej roli kogoś innego niż Marian Kociniak – taka rola dla aktora może być darem i jednocześnie przekleństwem, bo trudno się potem od niej uwolnić. Zyskują na tym widzowie, a właściwie kolejne pokolenia widzów, bo film wciąż jest chętnie oglądany. [Mariusz Czernic, fragment plebiscytu]

11. „Powrót do przyszłości” (1985)

Powrót do przyszłości powstały w 1985 roku jest do dziś niedoścignionym przykładem, jak powinna wyglądać przygodowa komedia z elementami SF. Szybka akcja, która nie daje nam odetchnąć, dynamika scen, napięcie i humor, a przede wszystkim znakomity scenariusz i aktorstwo sprawiają, że film po dziś dzień jest wspaniałą rozrywką dla małego i dużego. Oglądanie go po raz kolejny nie nuży, tylko daje za każdym razem jeszcze więcej satysfakcji. Michael J. Fox i Christopher Lloyd stworzyli na ekranie niesamowity i doskonale współpracujący duet, który z powodzeniem wpisuje się w niesamowitą opowieść i dodaje jej prawdziwego smaku. Jeden z najlepszych filmów w historii kina w swoim gatunku. [Paweł Łazarowicz, fragment artykułu]

REDAKCJA

REDAKCJA

film.org.pl - strona dla pasjonatów kina tworzona z miłości do filmu. Recenzje, artykuły, zestawienia, rankingi, felietony, biografie, newsy. Kino klasy Z, lata osiemdziesiąte, VHS, efekty specjalne, klasyki i seriale.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA