Wyobraź sobie, że przypadkowo rodzisz się w stajni obok Jezusa i wszyscy biorą cię za Mesjasza. Tak właśnie zaczyna się Żywot Briana. Monty Python z finezją balansuje na cienkiej linie między bluźnierstwem a filozoficzną dysputą, jakby to była konkurencja olimpijska w kategorii „ryzykowanie ekskomuniki”. Rzym pierwszego wieku naszej ery w interpretacji brytyjskich komików przypomina absurdalny urzędniczy koszmar, gdzie okupanci są bardziej zaniepokojeni poprawną gramatyką graffiti rewolucjonistów niż samym powstaniem. Żywot Briana to najbardziej inteligentna analiza religijnej histerii od czasów Dostojewskiego, tylko że znacznie śmieszniejsza i z mniejszą ilością rosyjskiego cierpienia. Każda scena jest jak precyzyjnie skalibrowany ładunek wybuchowy podłożony pod filary społecznych konwencji. Film osiąga transcendentny poziom absurdu w słynnej scenie ukrzyżowania, gdzie skazańcy śpiewają Always Look on the Bright Side of Life – być może najbardziej pogodna piosenka o śmierci w historii kinematografii. Żywot Briana jest jak dobra whisky – początkowo pali, szokuje, ale pozostawia ciepłe, refleksyjne uczucie, które każe nam kwestionować wszystko, w co wierzymy. To film, który udowadnia, że można śmiać się z najpoważniejszych tematów bez utraty szacunku dla nich – umiejętność, której brakuje większości współczesnych komedii. [Krzysztof Żwirski]
Momentami może jest obleśnie (żarty z pierdzeniem), momentami bywa żałośnie (żarty z niepełnosprawnych), kiedy indziej niesmacznie (uryna zamiast piwa). Cuda jednak dzieją się, gdy do takiego materiału siądą czujący kino kumpelskie bracia Farrelly, a główne role przypadną będącym u szczytu kariery Jimowi Carreyowi i Jeffowi Danielsowi. Tytułowa dwójka w gestykulacji, mimice i swojej gwałtowności przekracza granice przesady, stając się wręcz bohaterami kreskówkowymi. Między innymi to pomogło zapisać się tej dwójce w komediowej historii kina. Harry i Lloyd to brawurowi partnerzy, zgrany duet, ale też rywale, dwójka dzieciaków w skórze dorosłych. Choć mierzą się z poważnymi problemami (bezrobocie, bezdomność), to w ich perspektywie nie specjalnie się one różnią od zabawy w piaskownicy. Nie zdają też sobie sprawy, w wydarzenia o jakiej skali się zaangażowali. Knucie, psocenie i naiwne kombinowanie to ciągle istota ich życia. Niezależnie od okoliczności. Takie podejście zawsze poprawia humor. I im, i widzom. [Maciej Niedźwiedzki]
W towarzystwie tak znakomitych i cenionych przez Polaków dzieł Kiler wygląda jak ubogi kuzyn, ale przaśność i powierzchowność kolejnej przestępczej komedii Machulskiego okazuje się tylko pozorna. W istocie opowieść o Jurku Kilerze (będący wówczas na gigantycznej fali wznoszącej Cezary Pazura) była satyrą na mit „od pucybuta do milionera”, ale w wydaniu rodzimej gangsterki. W Kilerze aż roi się od oportunistów, mało kompetentnych policjantów, gapowatych przestępców i dziennikarskich hien, a wszystko to – choć przedstawione w mocno krzywym zwierciadle – wydaje się bardzo, ale to bardzo rzeczywiste. Kiler to na poziomie językowym najbardziej wulgarny z przedstawionych tu tytułów, ale też taki, który wygenerował dla polskiej mowy potocznej dziesiątki przezabawnych fraz. Wiele z nich zawdzięczamy niezrównanemu Januszowi Rewińskiemu, który skradł serca widzom jako bezkompromisowy gangster Siara, ale przecież niezwykły talent komediowy potwierdził w Kilerze choćby Jan Englert, że o kolejnych rewelacyjnych rolach Jerzego Stuhra i Kasi Figury nie wspomnę. [Dawid Myśliwiec, fragment zestawienia]
Podejrzewam, że Forrest Gump jest jednym z najbardziej lubianych filmów w ogóle. I nie chodzi tu tylko o perfekcyjny scenariusz, reżyserię czy barwną mozaikę świetnych kreacji aktorskich, choć oczywiście tym film Zemeckisa stoi. Jest to dzieło, które wzrusza i angażuje każdego bez względu na wiek, wykształcenie czy preferencje filmowe. A jedną z najbardziej pamiętnych jego wyznaczników jest inteligentny humor, który objawia się głównie w wypowiedziach czy działaniach naiwnego, uczuciowego bohatera Forresta. Jego życiowa nieporadność, wrażliwość, wręcz dziecięca beztroska momentalnie nanoszą na twarze widzów szeroki, szczery uśmiech, ale i nakłaniają do przemyśleń, ponieważ materiałów do swoich nieplanowanych żartów tytułowy bohater szuka wokół siebie, próbując zrozumieć, poznać i zdefiniować otaczający go świat, ludzi, a także rozgryźć zawiłe relacje nimi rządzące. [Maja Budka]
Przyznam, że Misji Kleopatry nie widziałem już od lat (i nigdy w oryginale) i nie wiem, jak wypadłaby powtórka. Zapamiętałem go jednak jako zabawną produkcję pełną absurdalnego humoru, świetnie obsadzoną, zmyślnie bawiącą się elementami popkultury. O polskim dubbingu powiedziano już tyle, że trudno dodać cokolwiek oryginalnego, ale wypada się zgodzić, że to jedno z najlepszych rodzimych dokonań na tym polu. Kończę ten wpis, a jutro kto wie, dlaczego by nie, oddam się pracy społecznej i będę ot, choćby sadzić… znaczy… marchew. [Łukasz Budnik]
Narcystyczny i egocentryczny prezenter telewizyjny Phil ma wyjątkową zdolność do uprzykrzania życia wszystkim wokół, głównie z powodu własnych głęboko ukrytych emocjonalnych problemów. Bohater grany przez Billa Murraya przechodzi jednak wewnętrzną przemianę, gdy okazuje się, że utknął w czasoprzestrzeni, i w dodatku w najnudniejszym, najbardziej parszywym dniu z możliwych. Dzień Świstaka niezmiennie imponuje swoją nietypową konwencją i czarnym humorem, które uczą nas przeżywać każdy dzień najpiękniej, jak potrafimy. Genialny Murray i zniewalająca Andie MacDowell w opowieści o przemijaniu, konfrontacji z własnym przerośniętym ego i miłości, która dosłownie może wpaść do naszego życia w najmniej oczekiwanym momencie. [Mary Kosiarz]
Ogromny sukces komedii Olafa Lubaszenki wynika przede wszystkim ze współpracy ze scenarzystą Mikołajem Korzyńskim. Twórcy oparli się na schematach kina gangsterskiego, zwłaszcza z lat 90., i wywrócili je do góry nogami, ale nie poprzestali na stworzeniu lekkiej opowieści o przestępcach. Fabuła Chłopaki nie płaczą, choć skonstruowana wokół intrygi kryminalnej, niesie bowiem ze sobą potężną dawkę humoru, przede wszystkim sytuacyjnego, opartego w dużej mierze na błyskotliwych, dowcipnych dialogach. Jednakże gagi i obśmiewanie absurdów gatunku nie sprawdziłyby się, gdyby nie galeria barwnych, przerysowanych postaci zagranych z wyjątkową lekkością właściwie przez całą, świetnie poprowadzoną obsadę. Cezary Pazura, Mirosław Zbrojewicz, Maciej Stuhr, Michał Milowicz – roli żadnego z nich nie sposób zapomnieć, a i drugi plan czy nawet epizody spisują się znakomicie (jak choćby Leon Niemczyk jako „Król Sedesów” czy Tomasz Bajer jako „Laska”). Lubaszenko ma świadomość ogromnego potencjału humorystycznego swojego filmu, przez co zmierza w kierunku absurdalnej komedii pomyłek, ale zatrzymuje się w odpowiednim momencie, by nie przekroczyć granicy niedorzeczności i nie stracić z oczu wielowątkowej historii. Dzięki temu wszystkiemu płynnie przeplatające się losy pechowego everymana, dwóch gangsterów i nierozgarniętego syna bossa mafii, w połączeniu z nietuzinkowym humorem, czynią z Chłopaki nie płaczą jedną z najbardziej niezapomnianych polskich komedii. No i teraz bez wstydu można nosić różowy sweter z gruszką. [Dawid Konieczka, fragment plebiscytu]
Juliusz Machulski pożenił w Seksmisji komedię z antyutopijnym, orwellowskim science fiction, uzyskując w ten sposób twór absolutnie wyjątkowy. W roku 2044 odhibernowani zostają Maks i Aleks – najprawdopodobniej dwaj ostatni przedstawiciele płci męskiej na świecie, który po wojnie nuklearnej zdominowany został przez kobiety. Zwariowany pomysł wyjściowy napędza prawdziwą komedię absurdów, w której kultowy tekst goni kultowy tekst – trudno znaleźć w naszym kraju kinomana niepotrafiącego zacytować z pamięci chociaż jednej linijki Seksmisji. Film Machulskiego okazał się wielkim sukcesem frekwencyjnym – pod koniec 1985 roku, po kilkunastu miesiącach rozpowszechniania, obejrzało go prawie 10 milionów widzów. Po latach Jerzy Stuhr z rozrzewnieniem wspominał okoliczności premiery Seksmisji, będącej dla Polaków efektywną odtrutką na szarą, PRL-owską codzienność: „Kiedy film był już na ekranach, nieraz pod koniec seansu zakradałem się pod kino Kijów w Krakowie i zza szyby samochodu obserwowałem, jak na ponurą, złą, milczącą ulicę stanu wojennego nagle z otwartych drzwi wysypywała się gromada roześmianych, rozbawionych ludzi. Obdarzali się przyjemnymi spojrzeniami, było im w tej gromadzie przez chwilę miło i ciepło. Przez chwilę byli innymi, lepszymi ludźmi”. [Jan Brzozowski]
Słowa kultowa powinno używać się rozważnie, ale w przypadku Nagiej broni nic innego nie przychodzi mi do głowy. Frank Drebin – legenda służb L.A. – prowadzi kryminalne śledztwa w ekstremalnie nieprzyjaznych warunkach. Każdy jego krok, gest, miejsce akcji i bohaterowie stają się dla twórców pretekstem do odpalenia parodii największego kalibru. Absurd goni absurd, a kryminał i wszystkie jego odmiany zostają poddane solidnemu obśmianiu. Naga broń to istny samograj – kryminał, również w swojej noir’owej odsłonie, jest jednym z najbardziej skonwencjonalizowanych gatunków, co zapewnia niewyczerpane źródło inspiracji (czego dowodem jest cała seria filmów oraz wcześniejszy serial z Drebinem w roli głównej). Za sukces tego i wielu innych filmów w tym rankingu odpowiada legendarne trio – David Zucker, Jim Abrahams i Jerry Zucker. To ekipa, której bezpretensjonalnego humoru i unikalnego stylu parodii nikt inny nie powtórzył, co nadaje serii prawdziwie unikalnego charakteru. [Tomasz Ludward]
Film, który chyba nie wymaga szerszego omówienia. Opus magnum Stanisława Barei jest kopalnią cytatów, które weszły do języka potocznego, i scen, z których niemal każda jest małym arcydziełem absurdu, jaki stał się udziałem mieszkańców Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej. I chociaż komuna już przeminęła, wiele zjawisk i cech narodowych, które ukazał Bareja, pozostaje nadal aktualnych. Miś to prawdziwy skarb narodowy i prawdopodobnie najlepsza polska komedia wszech czasów. [Maciej Kaczmarski]