search
REKLAMA
Krótkie spięcie

CZARNA SERIA. Krwawe żniwa hollywoodzkich produkcji

Jacek Lubiński

24 sierpnia 2017

REKLAMA

Nie minęło zbyt dużo czasu od tego artykułu, a już można by szykować kolejne podobne zestawienie, bowiem tragiczne w skutkach wypadki to nadal swoista norma w Hollywood. Pytanie: dlaczego tak się dzieje? Wszak za tę kasę, przy takim rozmachu amerykańskich blockbusterów, wytwórniom powinno chyba zależeć na jak najlepszym zabezpieczeniu miejsca pracy własnych gwiazd i towarzyszących im dziesiątkom specjalistów od filmowej magii – tak, aby ci mogli jak najlepiej wykonać postawione przed nimi zadania. Cóż, wydaje się jednak, że w szeroko pojętej kaskaderce cienka granica między życiem a śmiercią jest wprost wpisana w zawód, a pewnych rzeczy nie da się przeskoczyć – w tym wypadku dosłownie.

Niedawno Tom Cruise aka Ethan Hunt, czyli człowiek słynny na całym świecie z samodzielnego wykonywania większości najniebezpieczniejszych wyczynów fizycznych, został ranny na planie kręconej właśnie szóstej części serii Mission: Impossible. Gwiazdor przygotowywał się ponoć aż rok do najnowszej odsłony swoich misji niemożliwych, lecz kiedy przyszło co do czego, to… wziął za krótki rozbieg i nie trafił w budynek, na którym miał wylądować. A raczej trafił, ale nie tak jak planowano, wskutek czego mocno uderzył obiema nogami w kondygnację. Na tyle mocno, że nie był w stanie dokończyć sekwencji, co wyraźnie widać na licznych filmikach obiegających internet wzdłuż i wszerz (jeden z nich poniżej).

Początkowo niegroźna w skutkach pomyłka doprowadziła jednak ostatecznie do wstrzymania całej produkcji, która – było nie było – całkowicie uzależniona jest od 55-letniego Cruise’a. Aktor przy uderzeniu złamał dwie kości w jednej ze stóp i będzie potrzebował kilku miesięcy na pełny powrót do zdrowia. Nie wiadomo co prawda, ile materiału udało się twórcom nakręcić (począwszy od kwietnia ekipa odwiedziła Paryż, Indie, Nową Zelandię, Norwegię oraz Londyn, gdzie doszło do wypadku). Ale to opóźnienie – o ile do niego dojdzie, bo reżyser zapewnia o utrzymaniu grafiku – może poważnie wpłynąć zarówno na planowaną na lato przyszłego roku premierę tego filmu, jak i zapowiedziany już jakiś czas sequel Top Gun o podtytule Maverick, do którego Cruise także rozpoczął już planowanie własnych wyczynów kaskaderskich, a z których z całą pewnością nie zrezygnuje z powodu tego “drobnego” wypadku.

Nie jest to zresztą pierwszy raz, gdy Cruise’owi i jego ekipie (pisząc kolokwialnie) powinęła się noga. Wchodzące w tym miesiącu na nasze ekrany American Made aka Barry Seal: Król przemytu nie odbiegało specjalnie niebezpieczeństwem filmowych sztuczek od tego, co działo się na planie kolejnych części Mission: Impossible czy też niedawnego reboota Mumii, w której Tom zalicza efektowną katastrofę samolotu w warunkach tak zwanej zerowej grawitacji. Skutkiem kolejnych podniebnych, pozbawionych CGI szaleństw na potrzeby Barry’ego Seala dwa lata temu na planie zginęło jednak dwóch pilotów, a trzeci został sparaliżowany od pasa w dół.

O ile jednak w przypadku Cruise’a on sam był sobie winien, a do wypadku doszło pomimo wszelkich zabezpieczeń, o tyle tutaj zawiodła maszyna, którą Alan Purwin, Carlos Berl i Jimmy Lee Garland lecieli. Obecnie dalej trwa sądowa szopka na ten temat, w której rodziny zmarłych oskarżają nie tylko wytwórnię Universal za brak odpowiedzialności i celowe olanie procedur bezpieczeństwa w celu oszczędzenia na czasie, ale również siebie nawzajem, jakby usilnie szukając winnych kolumbijskiego incydentu. Biorąc jednak pod uwagę politykę wielkich studiów i nerwowość opóźnionej w zdjęciach ekipy, najprawdopodobniej główną przyczyną było nagięcie regulaminów dla oszczędzenia “paru groszy”. I zapewne podobnego odszkodowania mogą spodziewać się krewni tragicznie zmarłych lotników, bowiem to nie pierwszy (i niestety zapewne nie ostatni) taki przypadek w branży, którego pokłosie… absolutnie nic nie zmieniło w kwestiach bezpieczeństwa na planie.

Szczątki samolotu

Przekonują o tym najświeższe feralne incydenty. Pierwszy miał miejsce jeszcze w lipcu, w stanie Georgia, gdzie powstaje kolejny sezon serialu The Walking Dead. Kaskader John Bernecker miał efektownie upaść na ziemię z umieszczonego trzydzieści stóp wyżej balkonu, jednak uderzył o grunt w nie do końca kontrolowany sposób, omijając zabezpieczenia i doznając śmiertelnych w skutkach obrażeń szyi oraz głowy.

Kolejny przypadek – tym razem z użyciem motocykla – zdarzył się zaledwie tydzień temu, w Vancouver, gdzie Ryan Reynolds od czerwca tego roku kręci wyczekiwany sequel Deadpoola. Życie straciła tam Joi “SJ” Harris – pierwsza czarnoskóra kobieta-kierowca rajdowy, acz niedoświadczona jeszcze kaskaderka – po tym jak uderzyła w oszkloną ścianę wieżowca Shaw Tower. Harris zginęła na miejscu, mimo natychmiastowych prób jej uratowania. W tym wypadku nie wiadomo jeszcze dokładnie, co poszło nie tak – z doniesień świadków wynika, że jadąca bez hełmu kobieta straciła panowanie nad maszyną i zanim z pełnym impetem uderzyła o budynek, na moment wzbiła się w powietrze. Dalsze zdjęcia chwilowo wstrzymano, a śledztwo trwa. Odpowiedzialna za produkcję wytwórnia 20th Century Fox, a także ekipa i obsada na czele z Reynoldsem, od razu połączyli się w bólu w oficjalnych oświadczeniach na serwisach społecznościowych.

Tylko czy to coś da? Czy wielkie wytwórnie będą w stanie w końcu zwiększyć bezpieczeństwo na planach wielkobudżetowych projektów? A może, zamiast ciągle obwiniać korporacyjne giganty Hollywood, trzeba po prostu pogodzić się z tym, że za przygodami ekranowych herosów zawsze będzie czaić się rzeczywiste ryzyko, bynajmniej nie finansowe. I za nasz dwugodzinny, pełny akcji seans kinowy najnowszego hitu ktoś może zapłacić życiem…

Avatar

Jacek Lubiński

KINO - potężne narzędzie, które pochłaniam, jem, żrę, delektuję się. Często skuszając się jeno tymi najulubieńszymi, których wszystkich wymienić nie sposób, a czasem dosłownie wszystkim. W kinie szukam przede wszystkim magii i "tego czegoś", co pozwala zapomnieć o sobie samym i szarej codzienności, a jednocześnie wyczula na pewne sprawy nas otaczające. Bo jeśli w kinie nie ma emocji, to nie ma w nim miejsca dla człowieka - zostaje półprodukt, który pożera się wraz z popcornem, a potem wydala równie gładko. Dlatego też najbardziej cenię twórców, którzy potrafią zawrzeć w swym dziele kawałek serca i pasji - takich, dla których robienie filmów to nie jest zwykły zawód, a niezwykła przygoda, która znosi wszelkie bariery, odkrywa kolejne lądy i poszerza horyzonty, dając upust wyobraźni.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA