ZESZMAĆMY SIĘ. Godność sprzedaje się w internecie
Słuchając ekspertów zaproszonych do Uwagi po uwadze, mam wrażenie, że oni nigdy ani mentalnie, ani fizycznie nie zetknęli się z problemami, jakie mają dzieci. Przede wszystkim z tą jeszcze pierwotną życiową pasją, jaką ma dziecko, jaka przez niego przepływa jak rwąca i z początku niespławna rzeka, nad którą ono samo stara się zapanować w nieudolny sposób, aż później, często zbyt chaotycznie, udaje mu się z nią popłynąć. Studiowali te swoje akademickie teorie i o dziwo w ich eksperckich wypowiedziach nie czuć żadnej pasji ani charyzmy, żeby za nimi iść jak za terapeutycznymi mistrzami. Nawet ich twarze nie wyrażają żadnych emocji, kiedy mówią: Ty i ty nadajecie się na terapię. Nie ma obok was rodziców. Jesteście sami i dlatego demoralizujecie innych! Trzeba wam pomóc. To gadanie mechanicznych kukieł sterowanych przez scenariusz telewizyjnego show. One jakby zupełnie nie rozumiały tego, że kilkadziesiąt lat temu prozaiczne życie wydarzało się gdzie indziej, a nie w telewizji. Nie było transmitowane online, ale zaręczam tym ekspertom z TVN-u, że wcale nie było inne. Po prostu mniej ludzi wiedziało, że może być takie ordynarne i okrutne. Mniej ludzi wiedziało, co dzieje się w szkolnych szatniach, osiedlowych piwnicach, w pobliżu obozowych latryn i na międzyklasowych korytarzach, po których jak głupi uganiałem się za piszczącymi koleżankami i uciekałem przed osiłkami ze starszych roczników.
Podobne wpisy
Jest jednak jeszcze coś. Im dokładniej estetyzujemy medialnie przemoc, tym bardziej przestaje ona być straszna. Ta naturalistyczna, brudna i realistyczna natomiast wciąż przeraża, a to właśnie taką jej formę pokazują youtuberzy. Czy więc ich efekty pracy są etycznie mniej akceptowalne ze względu na oprawę wizualną? Czy uderzenie kogoś w twarz przez napastnika w modnym garniturze za kilka tysięcy dolarów jest lepsze, niż gdyby to zrobił bezdomny z wszami łonowymi swoją zapuchniętą od taniego wina ręką? Założę się, że tak, i to nie tylko w mediach, ale i w oczach policji oraz sądu.
Przyglądając się telewizji oraz kinematografii, coraz bardziej dostrzegam, jaką złośliwą grę prowadzą te dwa medialne odpryski naszej kultury z widzami. Od czasów wojen w pierwszej połowie XX wieku na naszych oczach redefiniuje się przemoc, wbijając nam do głów, że to, co ładniejsze, może więcej, a przy tym dobrze jest to naśladować. Zamiast strzelać, wieszać i wybebeszać wroga na polu walki, można robić to na ekranie, byle w artystycznie dopracowany sposób. W naszej rzeczywistości cenzuruje się kobiety z bananami w ustach, pozwala się na wyświetlanie w telewizji publicznej zrobionych w stylu niemieckich sekstelefonów reklam lichwiarskich firm pożyczkowych, zapycha się ramówki programów tandetnymi paradokumentami, stwarza niezdrowe fascynacje globalnym końcem świata, przerabianym w kinematografii aż do znudzenia na 1000 sposobów, i jednocześnie krytykuje amatorski nurt internetowych patostreamerów. Coś tu chyba nie jest w porządku.
Zresztą podobna sytuacja miała i ma miejsce w przypadku tzw. kina z gatunku mondo. Podpadają pod nie często filmy kręcone półamatorsko i swoją formą sugerujące, że przedstawiają prawdziwe zdarzenia, a nie fikcję. w tym właśnie są bardzo podobne do patostreamerskiego przekazu, który również udaje (nie zawsze) dokumentalizm. Takie tytuły jak Pieski świat, Nadzy i rozszarpani, Oblicza śmierci nie estetyzowały przemocy, wręcz sugerując widzowi, że to, co widzi, jest prawdą. W przypadku Nagich i rozszarpanych tak rzeczywiście po części było. Dlatego widzowie i krytycy protestowali, bo uświadomili sobie, że nikt ich nie oszukuje, że nie patrzą na fikcję, a przecież chcieli być mamieni, a tym samym upewniani, że takie okropieństwa to ICH właśnie nigdy nie spotkają. Dopiero więc kiedy porzuci się kunsztowną wizualnie formę, można zobaczyć, czym i jak strasznie złowroga jest przemoc pokazywana w filmie. Kino mondo i patostreamerzy nie dbają o estetykę, więc natychmiast budzą kontrowersje, nieważne, że bez refleksji nad prawdziwością zaprezentowanych obrazów i ich odniesieniem do profesjonalnie nakręconych materiałów o często podobnej dawce przemocy, tyle że stworzonej w taki sposób, że wydaje się mniej realna. W tym stwierdzeniu tkwi klucz problemu – wydawać się mniej realnym. Ludzie wcale nie oczekują prawdy – oni chcą, żeby im się świat wydawał, dlatego wierzą mediom.
W dzieciństwie dorośli zasłaniali mi oczy, kiedy w telewizji pokazywali seks, natomiast nie oszczędzali mnie, kiedy ludzie się zabijali i obrażali, tak jakby przyjemność erotyczna (i zakładam, że w ogóle przyjemność jako taka) była gorsza od wszystkiego tego, co powoduje ból. Nie mogłem wtedy tego zrozumieć. W dzisiejszych czasach wcale nie ma więcej przemocy niż kiedyś. Jest jej tyle samo, a wiele jej niegdysiejszych krwawych form przyjęło nowe, wysublimowane kształty, co nie znaczy, że mniej okrutne, po prostu inne, dostosowane do współczesnych ludzi tak sprytnie, żeby nie spowodować żadnej rewolucji ani końca świata. Ich kreatorem są właśnie media. TVP, Polsat, TVN, jaka różnica? Tworzenie wielkich systemów medialnej opresji zaczyna się w drobnych sprawach, niewielkich kłamstwach i pozornie nieistotnych niedokładnościach, takich jak np. niedawna afera w Dance, Dance, Dance, kiedy puszczono program (finał) tylko udający, że jest nadawany na żywo. Tak naprawdę nagrano kilka zakończeń w zależności od tego, kto wygra. Głosujący widzowie jednak o tym nie wiedzieli. Brali udział w czymś, co nie istniało, chociaż patrzyli i byli przekonani, że jest inaczej. Tworzenie takiej iluzji medialnej jest wymuszeniem, nie fizycznym, ale mentalnym, bo namawia ludzi do działania w pozafaktualnym środowisku. Bo gdyby wiedzieli, jak jest, nigdy by tego nie zrobili, a jeśli nawet, to ze świadomością – taka jest racja negatywna, na podstawie której to działanie TVP w przypadku Dance, Dance Dance definiuję jako PRZEMOC.
https://youtu.be/0W4eR3_04UQ
Niektórzy twierdzą, że najlepszą obroną jest atak, zwłaszcza gdy na rynku pojawia się gracz (Kruszwil) o milionowej ilości odbiorców. TVN zaatakował, zasłaniając swój patostreamerski przekaz, nieświadomie, a może z premedytacją wpisując się w kryptoprzemocowy nurt naszej powojennej, wymarzonej, demokratycznej kultury. Powołujemy do życia potwory, żeby się między nimi ukryć. Są jak dezorientująca w czasie i przestrzeni mgła snująca się zarówno po naszym życiu i percepcji zewnętrza, jak i po osobistych mikroświatach tych wszystkich, którzy z nami mają kontakt. Lecz owe mary, demony i utopce, strzygi, lesze i baby wodne tylko nas, a nie ich, chronią jak adamantowy pancerz przed odkryciem skrywanych pragnień, nieakceptowanych w społecznościach, w których żyjemy. Gdybyśmy je pokazali, stalibyśmy się dziwolągami i skończyli na społecznej banicji. Możemy za to podglądać na ekranie, jacy to nieskrępowanie wolni są inni z fikcji ulepieni ludzie, superbohaterowie, magowie, bogacze, uczestnicy Big Brothera, Agenta, Azja Express itp. Nasz kulturowy i zarazem medialny chów przypomina coraz bardziej życie beznogiej kury na fermie, której stopień dezorientacji w ciasnej klatce i nieświadomości istnienia nieba na zewnątrz, jest już tak wielki, że można jej wmówić każdą bzdurę, nawet to, że ma się śmiać i wysyłać esemesy, kiedy kogoś na forum kilku milionów widzów zmusi się dla pieniędzy do zjedzenia czyjegoś gówna. Bez przerwy jesteśmy słowami innych, a nie pozwalają nam wypowiadać swoich.