W czym wypożyczalnie VHS są LEPSZE od NETFLIXA?
Jeśli mowa o wypożyczalni, to mowa o usłudze, polegającej na udostępnieniu filmu tylko na jakiś czas. Płaciło się zatem zwykle za dobę użytkowania. Na drugi dzień trzeba było ponownie spotkać się z panią ekspedientką, by oddać kopię filmu. Jeśli się tego nie zrobiło, trzeba było liczyć się z tym, że przy zwrocie doliczana była kwota wyjściowa – w zależności o tego, ile dni się film trzymało (dlatego najbardziej opłacało się wypożyczać w soboty, gdyż wówczas zyskiwało się jeden dzień gratis). Nieraz jechało się rowerem na złamanie karku, by zdążyć przed godziną zamknięcia wypożyczalni.
Przyznam się, że do dziś miewam nawet z powodu niejednego spóźnienia koszmary. W nich, przechodząc obok domowego video, natrafiam na leżącą pod stertą papierów wypożyczoną kasetę VHS leżącą tam od miesiąca, uświadamiając sobie zarazem, jak wysoka będzie kwota doliczona przy zwrocie. Wtedy się budzę.
Podobne wpisy
Gdzieś w tym wszystkim człowiek uczył się pokory i odpowiedzialności wobec filmu, w jego materialnej postaci. No bo o trzymaną w ręku kasetę, będącą namacalnym zapisem czyjejś twórczości, trzeba było dbać, nie można jej było zgubić ani zniszczyć. Wiedziało się także, że to właśnie teraz, w tym dniu, przyszedł moment na zapoznania się z dziełem danego autora. I trzeba było tę zaplanowaną uprzednio chwilę wykorzystać. Receptory skupienia działały nieco inaczej niż podczas leniwego przeszukiwania niekończących się bibliotek platform strumieniowych, dających na starcie zapewnienie, że jeśli teraz nie klikniesz, możesz zrobić to za chwilę bądź jutro. Nic ci nie ucieknie.
Jest to wygodne i jeśli mam być szczery, nie zamieniłbym obecnych czasów z przeszłymi. Nie cechuje mnie upór fana retro, zatwardziałego konserwatysty, który w imię sprzeciwu dla postępu technologicznego będzie dalej katować swój magnetowid, wyłapując z Allegro co rusz lepsze kąski, pozbawiając się jednocześnie możliwości do bycia z kinem na bieżąco. Wolę nowe. Ale gdzieś ten cały trud, jaki się przebyło, wyczekując pojawienia się filmu w zasobach, zamawianie go, a później, w śniegu czy deszczu, odbieranie go ze swojej wypożyczalni, sprawił, że filmowo okrzepłem. Doceniłem wartość filmu jako czegoś, co stworzone i nagrane, zostaje udostępnione tym wytrwałym, którzy chcąc po to sięgnąć, wsadzą w to jakiś trud.
Przy tej okazji zastanawiam się jednocześnie… w jakim kierunku zmierza nasza cywilizacja. Filmy trafiały do kin i tylko tam można było je obejrzeć. Trzeba było do nich wyjść. Potem pojawiła się telewizja, która po ustalonym czasie te filmy także emitowała. Można było zostać w domu. Bum, technologia znowu dała się we znaki i na scenę wszedł magnetowid, dzięki czemu film, zanim trafił do telewizji, trafił na kasetę (lub bezpośrednio na nią). Trzeba było wyjść z domu, by po chwili do niego wrócić. A dziś? Nie wychodzisz z domu, a uczestniczysz w seansie premierowym filmu. Już wygodniej nie będzie. To dobrze?