TWOJE CIAŁO, TWOJA WALKA. Jak sprowokować seksistów
Dla kobiet uwięzionych od wieków w męskiej wizji kultury nawet rozrywki służące mężczyznom do wykorzystywania kobiecej seksualności mogą stać się pomocne w odzyskaniu poczucia niezależności, wartości i samodzielnie kształtowanej seksualności. Temu służy studio S Factor, założone przez Sheilę Kelley, amerykańską aktorkę, która za pomocą tańca na rurze postanowiła przywrócić niedowartościowanym kobietom wiarę w swoją niezależną tożsamość i jej erotyczną moc.
Co warto podkreślić, Sheila Kelley już na samym początku zaznacza, że jej projekt S Factor, polegający na sześciomiesięcznym szkoleniu pole dance mającym na celu uświadomić, jak z szacunkiem patrzeć, kontrolować i ćwiczyć swoje ciało, skierowany jest do wszystkich osób IDENTYFIKUJĄCYCH SIĘ JAKO KOBIETY. To niezwykle ważne stwierdzenie w dzisiejszych czasach, gdy z jednej strony nauka odkrywa, że podział na dwie płcie nie wyczerpuje bogactwa ludzkiej tożsamości seksualnej, a z drugiej z zadziwiającą zajadłością wciąż funkcjonują odporne na fakty naukowe ideologie, które za wszelką cenę chcą ochronić stary porządek definiujący role płciowe w społeczeństwie.
Podobne wpisy
W języku angielskim przywołane sformułowanie Sheili Kelley brzmi podobnie jak w polskim: „Really, what S Factor is, it’s a lifestyle practice designed for those that identify as women”. S Factor jest więc studiem otwartym dla kobiet oraz osób bigenderowych, trigenderowych, pangenderowych, agenderowych, a także mężczyzn. Sheila podkreśliła również, że na początku musiała odseparować definicję swojego projektu od sceptycznej męskiej percepcji za pomocą określenia „fitness”. Gdyby propagowała „taniec na rurze”, od razu zostałaby przez męskich szowinistów zaszufladkowana i wykorzystana do stworzenia kolejnej służącej mężczyznom seksualizującej narracji. A tak uniknęła, przynajmniej w jakiejś części, bezrozumnego stygmatyzowania przez środowiska konserwatywne. Najpierw jednak musiała stawić czoła swoim problemom z poczuciem wartości. Taniec umożliwił jej ponowne, krytyczne spojrzenie na siebie i na wszystkie te określenia, którymi obrosła i według których kształtowała własną tożsamość nie dla siebie, lecz wyłącznie po to, by zadowolić innych.
Tak na marginesie, nie było mi przyjemnie jako mężczyźnie słuchać opowieści kobiet o ich problemach w związkach z partnerami i mężami, którzy nie potrafili zrozumieć tak oczywistej sprawy, że ich „druga połówka” chce uprawiać pole dance. Męskie tłumaczenia były przeróżne, ale sprowadzić je można do dwóch określeń – „po co ci to, przecież masz wszystko” i „robisz coś niemoralnego, będą cię wytykać palcami jak stripteaserkę lub zwykłą kurwę”. Obydwie te postawy, abstrahując od całej nędzy emocjonalnej wyrażających je ludzi, mają swoje źródło w kulturowych stereotypach, którzy ci mężczyźni wchłonęli, a następnie uznali za coś naturalnie konstytuującego ich świat. Sheila Kelley chciała, żeby mimo takiego uzależnienia w związkach kobiety miały odwagę powiedzieć „nie”, nawet jeśli skończy się to rozejściem. Jak zresztą stwierdził pokazany w filmie jeden z bardziej rozsądnych partnerów tancerek: „Jeśli twój chłopak lub mąż nie akceptuje tańca na rurze, znajdź nowego. Na świecie jest ich 3,5 miliarda”. Po raz kolejny przekonałem się, jak moje męskie środowisko jest słabe i pełne symulującej radzenie sobie z problemami wizji doskonałej panmęskości. Zresztą, jeśli dopisze mi szczęście, przekonam się o niej w komentarzach pod recenzją.
Dokument Twoje ciało, twoja walka skonstruowany został w ten sposób, że prezentowane są w nim historie kilku kobiet wybranych jako główne narratorki, dodatkowo wsparte szkoleniowymi wypowiedziami Sheili Kelley oraz wizerunkami tancerek, które osiągnęły już w tej dziedzinie profesjonalny poziom. Widzimy, co te kobiety dręczy, krok po kroku doświadczamy, jak ból, który czują, zaczyna przybierać formę tańca – najpierw jest on niewprawny, nieco koślawy, aż w końcu w którymś momencie przez ciała owych kobiet zaczyna przebijać zmysłowość. Panując nad cierpieniem, odzyskują kontrolę nad relacją psychiki z ciałem. Chodzi przede wszystkim o to, żeby odzyskały seksualność na własnych warunkach, gdyż męski świat zastąpił ich erotyczną naturę wstydem.
Teraz zapewne usłyszę, że lewacki Netflix promuje film feministyczny, wywołujący nienawiść do mężczyzn i dążący do tego, żeby kobieta stała się tak rozpasana seksualnie, że zapomni o swojej prokreacyjnej roli. Tak stwierdzą jedynie ludzie (mężczyźni) o ograniczonej wiedzy oraz percepcji, słabym ego i niepewni swojej męskości. Ludzie, którzy tak naprawdę się boją, a ich strach, przenosząc się na fizyczne czyny, zniszczył kobiety przedstawione w dokumencie. Większość z nich albo jest ofiarami jakiejś formy męskiego wykorzystywania seksualnego, albo ich cierpienie narodziło się jeszcze w dzieciństwie, a zostało spowodowane na przykład konserwatywnym, religijnym wychowaniem, nastawionym na wytwarzanie i utrzymywanie lęku przed swoją cielesnością. Pokonywanie owych traumatycznych doświadczeń jest tak naprawdę walką o inny świat, o wolność, a to kobiety i dzieci prezentują jej najbardziej naturalną formę. Dlatego jest ona tak niebezpieczna dla środowisk konserwatywno-religijnych, promujących kulturę przemocy wobec kobiet, gdyż tylko ta jest gwarantem męskiej władzy. Tu nie chodzi o Boga. Nawet on stał się ofiarą i zakładnikiem męskiej wizji rzeczywistości. Kobiety jednak się budzą i zaczynają krzyczeć: wsadźcie sobie swoje patriarchalne normy społeczne w dupę.