STRACH MA KOLOR RÓŻOWY. Podsumowanie V edycji Splat!FilmFest
W konkursie pokazane zostały również niespełna godzinne Kosmiczne maszyny, prawdziwa orgia dla oczu i uszu miłośników komiksowego, a wręcz operowego science fiction. Jest to pełna krwi (oryginalny tytuł to właśnie Blood Machines), nagości, syntezatorów i imponujących efektów specjalnych historia próby przechwycenia robota o ciele kobiety przez załogantów statku kosmicznego polującego na wraki. Fabuła stanowi pretekst dla popisu teledyskowej formy, co nie powinno być niespodzianką, skoro film jest kontynuacją klipu do piosenki Turbo Killer w wykonaniu synthwave’owego wykonawcy, ukrywającego się pod pseudonimem Carpenter Brut. Realizacja Kosmicznych maszyn zachwyca, niektóre fabularne rozwiązania wprawiają w osłupienie, a elektroniczna muzyka wspaniale dopełnia raczej szczątkową fabułę, bogatą jednak we własną mitologię.
Mitologia stała się również częścią rozważań na temat Obcego: Ósmego pasażera Nostromo w dokumencie poświęconym realizacji arcydzieła Ridleya Scotta. Wspomnienia: geneza „Obcego” jest wspaniałą podróżą przez proces tworzenia jednego z najsłynniejszych horrorów i filmów science fiction w historii kina, ukazującą również jego mnogość tematyczną oraz interpretacyjną. Reżyser Alexandre O. Philippe w przekonujący sposób kreśli nam postać tytułowego potwora jako efekt kulturowego sprzężenia, sięgając do starożytności i ówczesnych mitów, a kończąc na XX-wiecznych obrazach Francisa Bacona, twórczości Lovecrafta, tanich komiksach i B-klasowych filmach. W centrum tych rozważań umieszcza zaś nie Scotta, a nawet nie H.R. Gigera, który przecież Obcego zaprojektował, a Dana O’Bannona, scenarzystę. Tym samym oddaje mu sprawiedliwość jako temu, którego pomysły popchnęły naprzód nie tylko oba filmowe gatunki, ale i stały się odniesieniem do zmian w naszym społecznym i kulturowym życiu. Phillippe’a interesuje również strach, dzięki czemu spora część dokumentu poświęcona jest realizacji i znaczeniu sceny narodzin Obcego. Przyjrzenie się temu, w jaki sposób powstała, jest równie fascynujące, co oglądanie jej po raz pierwszy lub sto pierwszy w filmie Scotta.
Muszę przyznać, że o ile tegoroczny Splat!FilmFest mógł się pochwalić solidnym fantastycznym repertuarem, o tyle największym rozczarowaniem był także film science fiction. Wiwarium jest opowieścią o parze, która zostaje uwięziona na przedmieściu niekończących się rzędów identycznie wyglądających domków jednorodzinnych, zmuszona „bawić się” w dom. Niestety fabularnie dzieło Lorcana Finnegana nie wychodzi poza obręb tego opisu. Jest anegdotą, doskonale nadającą się na odcinek Strefy mroku, ale w swym 100-minutowym metrażu nie proponuje żadnych ciekawych rozwiązań, które popchnęłyby akcję do przodu lub nadały tej historii jakiegoś sensu. Oczywiście można upierać się, że jest to krytyka klasycznego modelu życia w rodzinie, której członkowie duszą się w swoich rolach, przypowieść o jałowości naszych codziennych wysiłków (grany przez Jessego Eisenberga bohater kopie dół, którego przeznaczenie łatwo przewidzieć), a nawet alegoryczny obrazek sugerujący, że prawa natury dotyczą również człowieka. Nieprzypadkowo już w pierwszych sekundach filmu obserwujemy gniazdo z pisklakami, w którym dochodzi – z naszej perspektywy – do niepokojących rzeczy. Ale aby realizacja tych tematów się powiodła, potrzeba czegoś więcej niż tylko sytuacji wyjściowej. Ta jest intrygująca przez pierwsze pół godziny, zwłaszcza za sprawą granego przez Jonathana Arisa groteskowego agenta nieruchomości oraz paranoicznej atmosfery, kiedy Tom (Eisenberg) i Gemma (Imogen Poots) próbują uciec z tajemniczego osiedla. W momencie, kiedy poddają się dziwnym zasadom rządzącym tym miejscem, film traci jednak impet oraz cel, stając się symulacją życia bez życia.
Innym filmem z niezwykłym punktem wyjścia, ale dużo lepiej poprowadzonym, był Deerskin Quentina Dupieux. Twórca Morderczej opony i pokazywanego rok temu na Splat!FilmFest Mam cię na oku tym razem raczy nas opowieścią o mężczyźnie w sile wieku, który kupuje sobie kurtkę ze skóry daniela i wariuje na jej punkcie. Wynajmuje pokój w hotelu w jakimś sennym mieście, gdzie zaczyna rozmyślać nad tym, jak sprawić, aby być posiadaczem jedynej kurtki na świecie. To marzenie podziela również jego nowa skóra.
Dupieux, jak na surrealistę przystało, za nic ma realizm czy pozór prawdopodobieństwa, każąc głównemu bohaterowi, Georges’owi, brnąć w nieznane ze swoją nowo odkrytą filozofią życiową. Powaga, z jaką realizuje największe absurdy, decyduje o śmieszności, i nawet gdy dochodzi do makabrycznych, potwornych wręcz rzeczy, nie przestają one nas bawić i zadziwiać. Związek przyczynowo-skutkowy trzyma się na tak wątłych nogach, że w rękach niemal każdego innego reżysera Deerskin stałby się męczącym dziwadłem. Tymczasem film urzeka swą bezpretensjonalnością i dziwnym afektem dla bohatera, którego relacje z kurtką (a wkrótce resztą odzieży z daniela) są nacechowane zaskakującym uczuciem i szczerością. Pomogło obsadzenie w roli głównej Jeana Dujardina, który doskonale wiedział, co zrobić, aby jego Georges nigdy nie stracił sympatii widzów, pomimo swej manii, notorycznych kłamstw, narcyzmu oraz paru innych grzechów.
Przejdźmy do horrorów oraz sekcji STRACH I TERROR. W tym roku jednym z najbardziej wyczekiwanych przeze mnie tytułów była Złota Rękawiczka, autentyczna historia seryjnego mordercy, Fritza Honki, który w latach 70. zeszłego wieku brutalnie zamordował kilka prostytutek w Hamburgu. Nie jest to kino łatwe, ani przyjemne – smród mieszkania Honki, gdzie rozkładają się ciała, bije z ekranu, podobnie atmosfera biedy i ogólnej beznadziejności bywalców tytułowej speluny. Główny bohater jest szpetny, wulgarny, obleśny, ale i bezbronny wobec własnych słabości, na czele z alkoholizmem. Reżyser, Fatih Akin, wcale nie tłumaczy go z mordów, ale przybliża nam jego żałosną egzystencję, czasem próbując wejść w jego psychikę. Ten element filmu jest najsłabszy – wizje Honki, który po spotkaniu z anielsko wyglądającą gimnazjalistką, widzi ją jako obiekt pożądania, zwyczajnie nie przekonują. Cały ten wątek jest wciśnięty jakby na siłę, dodatkowo spuentowany w sposób wyjątkowo rozczarowujący.
Złota Rękawiczka jest jednak wyjątkowa, kiedy z ohydy czyni powód do śmiechu. Są tu sceny niepokojąco zabawne, jak ta kiedy Honka spisuje kontrakt ze starszą kobietą, która ma sprowadzić do jego domu swoją córkę; jest slapstickowo wyglądające potrącenie głównego bohatera przez samochód; jest w końcu on sam, a raczej jego twarz – bezzębna, zniekształcona, groteskowa. Akina bawią też bywalcy „Złotej Rękawiczki”, starzy, przegrani, ale pogodzeni ze swoim losem, którzy stali się niemal atrakcją turystyczną dla Niemców bardziej uprzywilejowanych lub za młodych, aby pamiętać wojnę. Reżyser jednak nigdy nie śmieje się z przemocy i okrucieństwa. Bestialstwo jest tu pokazane w sposób naturalistyczny oraz nieustępliwy, bez zgody na jakikolwiek dystans.