Oscary bez HORRORÓW. Czy Akademia BOI SIĘ filmów grozy?
Oscary przyznawane przez Amerykańską Akademię Sztuki i Wiedzy Filmowej, wzbudzają skrajne emocje, a mimo to wciąż są najpopularniejszymi nagrodami w świecie filmowym, darzonymi przez wszystkich największą estymą. Nie od dziś wiadomo, że za wygraną danego filmu stoją wybitni specjaliści od marketingu i miliony dolarów wydane przez studia filmowe. Według „Variety” i „New Yorkera” ilość pieniędzy wydawanych na kampanie oscarowe może wahać się od 3 do 15 milionów dolarów.
Chociaż bezpośrednie namawianie członków Akademii do głosowania na konkretny film jest oczywiście zabronione, wszelkie działania „miękkie” są dozwolone. Ważne jest, żeby stworzyć odpowiednią narrację i przekonać członków Akademii, że twój film jest wyjątkowy (nawet jeśli czegoś mu brakuje), a oddanie na niego głosu jest jedynym słusznym wyborem. Ten „oscarowy buzz” i odpowiednia aura wokół danego filmu, osiągnięta za pomocą imprez, specjalnych obiadów, reklamy i mailingu, którymi bombardowani są przed galą rozdania nagród członkowie Akademii, to klucz do sukcesu.
Czy to jest powód, dla którego horrory o budżetach niemogących się równać wielkim hollywoodzkim produkcjom z wielkimi nazwiskami tak rzadko trafiają do oscarowego wyścigu? Czy studia filmowe wolą inwestować w oscarowych pewniaków i tworzyć filmy wedle ustalonego lata temu schematu? Czy Akademia jest po prostu uprzedzona do horrorów?
Powodem nie może być przecież jakość filmów grozy ostatnich lat – to gatunek, który przeżywa zupełne odrodzenie, wypracowując nowe formuły i rewolucjonizując język kina (czego z pewnością nie można powiedzieć o Irlandczyku Martina Scorsese, tak wychwalanym przez krytyków i członków Akademii, bo nominowanym w tym roku aż w 10 kategoriach). Od paru lat obserwujemy wysyp wysokiej jakości horrorów, które pod płaszczykiem kina grozy eksplorują ważne tematy społeczno-polityczne: sposób radzenia sobie z traumą po śmierci bliskich, dyskryminację czarnoskórych czy kobiecą seksualność.
W 2014 roku Jennifer Kent nakręciła Babadooka, a David Robert Mitchell Coś za mną chodzi. W 2016 roku zobaczyliśmy irański Under the Shadow Babaka Anvariego i francuskie Mięso Julii Ducournau. W ostatnich latach formują się prawdziwie wielkie osobowości reżyserskie o niezwykle płodnych umysłach: Robert Eggers, Ari Aster i Jordan Peele. W 2015, a potem w 2019 roku Robert Eggers dał nam wspaniałą Czarownicę: Bajkę ludową z Nowej Anglii i Lighthouse. Luca Guadagnino zrobił kapitalny, dojrzały remake Suspirii Dario Argento. Ari Aster zabłysnął w 2018 roku filmem Dziedzictwo. Hereditary, a w zeszłym roku powrócił z Midsommar. W biały dzień, podobnie jak Jordan Peele, którego To my zawojowało kina w 2019, a Uciekaj! z 2017 stało się zaledwie szóstym horrorem w ponad 90-letniej historii Oscarów, który zdobył nominację dla najlepszego filmu. Wydawało się wówczas, że to pierwszy krok naprzód i Uciekaj! faktycznie przebiło mur niechęci Akademii względem horrorów. Niestety od czasu tamtego rozdania minęły dwa lata, a nominacji dla filmów grozy nie przybyło (trafiła się jedynie nominacja za zdjęcia do Lighthouse dla Jarina Blaschkego), mimo że takie filmy jak Midsommar. W biały dzień czy To my prezentują poziom realizacji podobny do 1917 czy Historii małżeńskiej. Czyżby Akademia wciąż traktowała horror jako gatunek klasy B?
Brak nominacji dla horrorów, podobnie jak brak nominacji reżyserskich dla kobiet (a tych także było w ostatnim roku od groma: Greta Gerwig i Małe kobietki, Céline Sciamma i Portret kobiety w ogniu czy Lulu Wang i Kłamstewko), świadczy o stagnacji, jaka dopadła Akademię. Do tak powszechnej w oscarowych nominacjach dyskryminacji płciowej i rasowej dołącza dyskryminacja gatunkowa, choć na swojej stronie Akademia twierdzi, że celem Oscarów jest „honorowanie wybitnych artystycznych i naukowych osiągnięć” („Academy Awards of Merit shall be given annually to honor outstanding artistic and scientific achievements”). Skoro tak, jak można było pominąć świetną kreację aktorską Toni Collette w filmie Astera Dziedzictwo. Hereditary (która, co za paradoks, otrzymała przecież nominację za Szósty zmysł) czy absolutnie powalającą na kolana Lupitę Nyong’o w To my, brutalnie realistycznych Willema Dafoe i Roberta Pattinsona w Lighthouse czy Florence Pugh w Midsommar. W biały dzień (którą zdecydowano się nagrodzić jednak za dużo mniej ciekawą i wymagającą rolę w Małych kobietkach)?
Amerykańska Akademia otwarcie zignorowała jedne z najciekawszych produkcji minionego roku, kompletnie lekceważąc powstanie zupełnie nowego nurtu, nowej fali horroru, która wyróżnia się nie tylko znakomitymi i wartymi Oscara kreacjami aktorskimi, ale także kostiumami, scenografią, scenariuszem, reżyserią i montażem. Ostrożna, przestarzała, umacniająca autorytety, niedoceniająca nowatorstwa i różnorodności Akademia z każdym rokiem traci na autorytecie, a Oscary jako nagroda – jakąkolwiek wartość opiniotwórczą. Pozostaje już tylko sztuczny blichtr gali i drętwe żarty prowadzących.