Dno czy sedno? (ocena 5/10)
Film Ksiądz to przesiąknięty angielskością lat 90. obraz o zwykłych ludziach, których zdeprawował mundur. Miejscami zbyt patetyczny, amatorsko zaświecony, koszmarnie zmontowany, jednostronny, a nawet płytki w prezentacji mentalności geja, lecz mimo to autentyczny i przewrotnie interpretujący najświętsze zasady katolickie. Trzeba przyznać, że z tak odważnych stwierdzeń na temat Jezusa przeciętny, katolicki widz może nie zaakceptować:
Siedzę w pokoju, zlany potem. Zwracam się do niego o pomoc. Widzę nagiego człowieka godnego pożądania. Zwracam się do niego po pomoc, a on tylko pogarsza sprawę. Tam, na górze, w moim pokoju, to moje Getsemani. I wtedy rozumiem ludzkość, każdy grzech, każdą potrzebę…
Te odważne słowa Grega są ukrytym w pięćdziesiątej czwartej minucie filmu podsumowaniem stosunku całego scenariusza do chrześcijaństwa. Jezus również posiadał seksualność, z której został bezczelnie okradziony przez typowo męski, piotrowy kościół. Z drugiej strony ten sam kościół stwierdził, że skoro zakonnica jest oblubienicą Jezusa, a ksiądz ma odnajdywać w Zbawicielu wzór do naśladowania, to nie wprost, ale zasugerował, że Jezus mógł być wyłącznie heteroseksualny. Jak więc może on zrozumieć problem księdza Grega? Nie odpowie na jego zmysłowy stosunek do rzeźby ukrzyżowanego mężczyzny o rozpalającym pożądanie, umięśnionym ciele.
A co wtedy, gdyby seksualność Jezusa była podobna do erotycznych pasji księdza Pilkingtona? Przecież w czasach starożytnych, zwłaszcza w takim tyglu kulturowym, jakim był teren ówczesnej Palestyny, byłoby to całkiem prawdopodobne. Nie patrzmy na Jezusa z punktu widzenia dzisiejszych norm społecznych i stereotypów kulturowych. Zapomnieliśmy o najważniejszym. ON NIE BYŁ CHRZEŚCIJANINEM! Spójrzmy na niego historycznie, jak na element wystroju świata sprzed dwóch tysięcy lat. Nie naginajmy go do naszych, często chorych i pełnych kompleksów, religijnych fantazji.
Cóż więc za szatański chichot skrywa się w idei krzyża? A może to najzupełniej „normalne”, że rozebrany facet, nieważne czy żywy, czy zbity na krwawy połeć jak w Pasji Mela Gibsona, u spragnionego i niespełnionego mężczyzny, budzi podniecenie seksualne. Przecież ze starożytnego narzędzia do zadawania śmierci największym przestępcom i złoczyńcom uczyniono znak miłości i bezgranicznego poświęcenia. Aż trudno pojąć, jak głębokie musiało nastąpić przewartościowanie przez te dwa tysiące lat naszej kultury, że teraz wiesza się krzyże w przestrzeni publicznej i się przed nimi klęka, a na przykład nie robi się tego przed gilotyną lub szubienicą, które przecież bez wątpienia budzą powszechną odrazę. A więc ten Jezus to w końcu istniał, czy nie, skoro hierarchowie mają jego nauki gdzieś? Może i istniał, tylko zapomniał stać się Bogiem, gdy na siłę Boga z niego zrobiono. Słowa te otwarcie nie padają w filmie Antonii Bird. Dość jednak odpowiednio skomasowanej symboliki, żeby samodzielnie dojść do takiego wniosku.
Dla księdza Grega powołanie jest formalnym przestrzeganiem reguł i zarazem służbą, a potrzeby ciała istnieją na drugim miejscu. Paradoksalnie właśnie dlatego młody ksiądz ich nie zaakceptował, a przez to są poza jego kontrolą i po zmroku wychodzą niemal jak demony. A najgorsze jest to, że otaczają go w większości ślepi wierni. Chcą w nim widzieć istotę niemal boską, pozbawioną ludzkich uczuć i namiętności, zgodnie z modelem religijnej tresury, który zafundowali im ich rodzice. Obciążają więc tego biednego księdza swoimi pragnieniami ucieleśnienia się Boga, a on nie daje rady nim być. Przecież ma ciało, a nie transsubstancjalny byt. Mało tego, z powodu braku elementarnej wiedzy o historii religijności, zarówno on, jak i wierni uważają, że takie podejście jest chrześcijańskie, podczas gdy idea wcielania się Boga w ciało śmiertelnika to koncepcja wywodząca się z wierzeń greckich, babilońskich i egipskich, zaadaptowana przez raczkujący jeszcze kościół rzymskokatolicki tylko po to, żeby zachęcić do nowej, opłacalnej wiary rzesze jeszcze nieochrzczonych pogan. Jak więc w takiej zakłamanej atmosferze można autentycznie pełnić jakąkolwiek posługę kapłańską? Ksiądz Greg chce służyć, ale czasami musi poderwać kogoś w systemie one night stand. Jego zakłamanie jest komplementarne z fałszem murów, gdzie odprawia mszę. Dość powierzchownie zaprezentowany związek z poznanym w klubie dla gejów Grahamem, też raczej nie rokuje na przyszłość. Nie ma dla Grega nadziei, bo jest sam jeden i jest słaby, w przeciwieństwie do matki kościoła.
W finałowej scenie komunię przyjmuje od niego tylko wykorzystywana seksualnie nastoletnia Lisa. Kto inny mógłby zrobić to tak szczerze, jak nie zbrukana seksem ze swoim ojcem młoda kobieta, która najprawdopodobniej przeniesie to swoje koszmarne doświadczenie na obraz wszystkich mężczyzn w dorosłym życiu? Na potencjalnych kochanków, ojców, tyranów, a może i Boga, dostosowując się niejako automatycznie do katolickiego, mizoginicznego establishmentu. Ksiądz Greg może będzie miał kiedyś szczęście, jeśli trafi pod skrzydła homoseksualnego lobby w kościele, jednak musiałby nie być aż tak naiwnie uczciwy – niestety ceną ochrony swojej pozycji byłoby przymykanie oka na ekscesy swoich kolegów z nieletnimi. Wyjściem jest dla niego zatem tułaczka po opuszczonych (nawet przez diabła) parafiach, albo wyrzucenie koloratki na śmietnik. Sytuację tych dwojga, Grega i Lisy, zrozumie tylko ktoś, kto musiał ukrywać taki mroczny sekret, równocześnie wiedząc o tym, że jedynie publiczne wykrzyczenie go całemu światu pomoże.
Pieprzyć biskupa, tylko nie dosłownie!
– jak żartuje ks. Matthew. A co z wiernymi? Ich też?
Jeśli ktoś odbiera film Ksiądz jako historię kolejnego geja w sutannie, niewiele pojął. Jeśli ksiądz Greg jest tylko homoseksualistą, to równie dobrze papież jest zwykłym przebierańcem, a Jezus ponadczasowym oszustem.
korekta: Kornelia Farynowska