KSIĄDZ. Być czy nie być gejem w koloratce
A teraz przypomnijmy sobie scenę, od której film się zaczyna. Sfrustrowany zwolnieniem z posługi ksiądz Ellerton naciera jak rozjuszony byk na jedno z okien w siedzibie biskupa. Trzyma w rękach pokaźnych rozmiarów krucyfiks, który służy mu za taran. Cofnijmy się jeszcze kilkanaście sekund do momentu, kiedy Ellertona otaczają bawiące się przy ognisku robotnicze dzieci. Dotykają go, krzyczą, idą za nim, zupełnie jak zabiedzeni apostołowie za swoim mistrzem Jezusem. Po drugiej stronie społecznej barykady, za szybą w zdobnym oknie, stoi ksiądz biskup. Zadbany, nakremowany, w idealnie wyprasowanym mundurku gapi się na krzyczącego ojca Ellertona. Co ten skostniały hierarcha ma wspólnego z tym światem biednych robotników, obdartych dzieci, kryptogejów z darkroomów, bitych kobiet, alkoholików, ćpunów i innych społecznych farfocli? Wszystko, co umie powiedzieć Elletronowi, to “Czas iść dalej”. Księdzu Gregowi za to, kiedy ten po próbie samobójczej leży w szpitalu, oświadcza:
Najlepiej przysłużysz się Bogu, spieprzając z mojej diecezji.
Zza koloratki trudno poczuć smród prawdziwego życia, skoro mateczka kościół dosłownie pierze ci majtki, a przy okazji do nich zagląda.
Gdzie te kontrowersje?
Kiedy film Ksiądz pojawił się w Polsce, byliśmy jeszcze całkiem nieopierzoną demokracją. Ja byłem nastolatkiem, który po kryjomu szukał w osiedlowych wideotekach filmów o czarnych jak smoła, foliowych okładkach, zasłaniających to, co najbardziej interesujące. Dobrze, że byłem już wtedy na tyle wysoki, żeby dostać się do najwyższych półek, gdzie sobie owe filmy w kupce siedziały i czekały na lepkie od nerwowego potu ręce. Czarna okładka Księdza przypomina mi tamte czasy i wciąż gdzieś podświadomie sugeruje obecność erotycznego tabu, którego tak naprawdę nie ma w filmie zbyt wiele. Kilka męskich pocałunków, jedna dłuższa scena seksu i tyle. O co kruszyć kopię, zwłaszcza w dzisiejszych czasach, gdy dostęp do materiałów pornograficznych ma każdy z poziomu własnego smartfona. Dla Polaka-katolika jednak nie tyle ten seks był w Księdzu wstrząsającym przeżyciem, co stosunkowo nowe dla polskiej rzeczywistości katolickiej stwierdzenie, że duszpasterz może chodzić na bok z kolegą poznanym w klubie dla gejów. W czasach komunizmu nienawidzono homoseksualistów na poziomie wręcz resortowym. Tę wrogość dostaliśmy w spadku po minionym ustroju. W ogóle systemy totalitarne charakteryzują się niechęcią do mniejszości seksualnych, stojącą na równi z rasizmem i zamiłowaniem do idei czystości rasowej w danym narodzie.
Obiektywnie jednak ujmując problem, homoseksualizm w kościele to rzecz ani nie nowa, ani już nie kontrowersyjna. Coraz więcej księży dokonuje coming outów i normalnie spełnia posługę w strukturach kościoła. Realnym problemem jest natomiast pedofilia. Co jednak ciekawe, film Antonii Bird skupia się na homoseksualizmie księdza Grega Pilkingtona, jakby na tym kończył się świat. Dziwnie pomija wykorzystywanie nieletnich przez księży, a przecież w latach 90. znanych było już wiele skandali pedofilskich z lat poprzednich (np. sprawa molestowania ponad pięciuset osób w archidiecezji bostońskiej). Obawiam się, że przez takie postawienie problemu wiele osób o jednostronnie antyklerykalnych poglądach mogło wysnuć wniosek, że wszyscy księża homoseksualiści są również automatycznie pedofilami. Nie jest to prawdą, zarówno według badań prawicowych, jak i lewicowych naukowców, chociaż sprzeczają się oni na temat odsetka pedofili homo- i heteroseksualnych. Z drugiej strony środowiska prawilne, o ile w ogóle zapoznały się z filmem, mogą stwierdzić, że księża o skłonnościach homoseksualnych powinni natychmiast opuścić stan duchowny. Takim radykalnym opiniom niestety sprzyja powierzchowność scenariusza filmu Ksiądz, a szkoda, bo jest potencjał do zbudowania solidnej kontrowersji, byle tylko odlepić się od tego socjaldemokratycznego społecznictwa, skupić bardziej na instytucji, dodać nieco wiedzy historycznej i zakropić wszystko nutką efekciarskiej sensacji.