KSIĄDZ. Być czy nie być gejem w koloratce
Ksiądz Pilkington (Linus Roache) zatrzasnął mentalne drzwi przed swoim gejostwem, a z pedantycznie noszonej sutanny zrobił pancerne usprawiedliwienie siebie wobec instytucji kościoła. Wydaje mu się, że im bardziej jest gorliwy i sztywny, tym łatwiej biskup przymknie oko na jego homoseksualne upodobania. Ksiądz Thomas (Tom Wilkinson) z kolei sądzi, że jest w stanie nagiąć zasady kapłaństwa do własnych celów i stać się pracownikiem społecznym z koloratką, a na dodatek jeszcze sypiać z kobietami. Może i udałoby im się obydwu szczęśliwie żyć, gdyby funkcjonowali w świecie bez bałwochwalczego umiłowania tradycji i nagminnego pociągu do rybnej kalkomanii na samochodach. W filmie Ksiądz Antonii Bird nadziei dla takich przypadków w koloratkach nie ma.
Weselny klip
Niskobudżetowe kino angielskie z pierwszej połowy lat dziewięćdziesiątych ma swój undergroundowy urok. Bardziej niż na sprawnym montażu Antonii Bird, reżyserce Księdza, zależało na pokazaniu napisów IRA na murach odrapanych, komunalnych blokowisk Liverpoolu. Kamera przy różnych najazdach z kranu trzęsie się niemiłosiernie, nikogo z twórców nie obchodzi rola świateł i cieni w podkreślaniu charakteru postaci. No może z wyjątkiem sceny w kościele, kiedy Graham (Robert Carlyle), wpada przywitać się z księdzem Gregiem. Nie zastosowano również żadnej postprodukcji, bardziej zmyślnej scenografii, planowania kadrów i przejść montażowych. Prawdziwym wyczynem jest dźwięk Dolby Stereo Digital. Całość jest poklejona ze sobą niemal jak film z prowincjonalnego wesela. Aktorzy poradzili sobie dobrze, zwłaszcza Roache i Carlyle. W trudnej scenie ich seksu nie znalazłem jakiejś sztuczności czy lęku, chociaż pod tym kątem oglądałem ją kilkakrotnie.
Pomyśleć by można, że taki trudny temat jak homoseksualizm w kościele wymaga bardziej kreatywnych środków. Nie tym razem, nie w tym stylu filmowania i nie za te pieniądze. Chociaż BBC w swoim katalogu online łaskawie wspomina, że wyprodukowało taki film jak Ksiądz, to oprócz dosłownie jednego zdania opisu w zajawce nie ma nawet jakiegokolwiek screenu z produkcji ani żadnych linków do zewnętrznych recenzji. Nie tak się traktuje dzieła, które dzięki swojej kontrowersyjności mogłyby przynieść spore zyski, chyba że pewne organizacje, które od wieków zarabiają niewspółmiernie większe pieniądze i przede wszystkim dysponują planem, jak je mnożyć niemal do końca świata, mają coś przeciwko.
Czyżby więc Ksiądz był rodzajem wentylu bezpieczeństwa? Podobnie zresztą jak wzięte z dwóch różnych światów kazania Pilkingtona i Thomasa z początku filmu, w myśl zasady – “niech sobie głoszą swoje wywrotowe teorie. W parafii, gdzie wrony zawracają, a w garnkach trzeszczy bieda, mogą, bo i tak ludzi nie zmuszą do głębszego myślenia. Z filmem podobnie – mogą sobie kręcić historyjkę nawet o księdzu w ćwiekowanych stringach mordującym papieża. Jeśli robią to za małą kasę, a dystrybucją zajmuje się niszowy Miramax, to jeszcze ujdzie”. Spragnione rozgłosu, lewicowe środowiska i tak będą wniebowzięte, że w ogóle całe to współczesne kino robi się takie… „odważne”. Skandal kontrolowany przynosi jednak niekiedy więcej korzyści wyśmiewanym niż prześmiewcom. Sprawdza się to zwłaszcza w przypadkach, gdy krytykowana jest instytucja, obyczaj lub zasada prawna istniejące od wieków i funkcjonujące głównie dzięki rzeszy oddanych wyznawców. Wtedy ewentualną krytykę powinno się bardzo dobrze przemyśleć. Reżyserka Księdza prawdopodobnie tego nie zrobiła. Za wszelką cenę chciała pokazać problemy kościoła na tle sytuacji społecznej biedniejszych warstw angielskiej ludności w robotniczym Liverpoolu. Przez to rozmył się gdzieś problem, który leży u źródła dyskusyjnego zachowywania się szeregowych księży – natury i sposobu działania instytucji, której służą.