search
REKLAMA
Festiwal

Kino PRZECIW STEREOTYPOM. Rozmowa z dyrektorem Festiwalu AFRYKAMERA

Tomasz Raczkowski

21 grudnia 2020

REKLAMA

Tomasz Raczkowski: Można powiedzieć, że nie ma w zasadzie jednej Afryki, nawet poza kontekstem kinowym. I wpływy historyczne, i wpływy kolonialne są na tyle mocne, że jest to kontynent bardzo mocno zróżnicowany, co warto podkreślać – żeby nie traktować Afryki jako jakiegoś jednolitego zbioru. Kolejną rzeczą, która mi się teraz nasuwa, to są wpływy europejskie na twórców afrykańskich, bo tutaj jest też kwestia chociażby koprodukcji. Pierwszym przykładem z brzegu z ostatnich paru lat są np. Nie jestem czarownicą, która była produkowana w zasadzie w Wielkiej Brytanii, czy zeszłoroczny Atlantyk w koprodukcji francuskiej. Ja dziś wygląda kwestia koprodukcji afrykańsko-europejskich i jak się ona przekłada na stan i status lokalnych kinematografii kontynentu?

Przemysław Stępień: To jest pytanie do szerszej sytuacji kinematografii. Akurat oba wspomniane filmy, i Atlantyk Mati Diop, i Nie jestem czarownicą Rungano Nyoni, zrobiły reżyserki, które są z Senegalu i Zambii, ale na co dzień mieszkają we Francji i Wielkiej Brytanii, więc to były produkcje w pewnym sensie nie do końca rodzime. To jest właśnie ten zglobalizowany świat i różnorodność dróg. Model finansowania produkcji afrykańskich kiedyś był znacznie inny. Filmy, które powstawały w Afryce, były finansowane przez specjalne fundusze i głównym obliczem kina afrykańskiego było kino frankofońskie, finansowane przez Francję. Ten model załamał się w latach 90. i to właśnie był okres zastoju w kinie afrykańskim. W tej chwili doszło do dużej przemiany, chociażby z tego powodu, że mamy dwa bardzo silne lokalne kina Egiptu i RPA, które zawsze były dosyć silne, ale zostały wzmocnione w ostatnich latach, i to nowe zjawisko Nollywoodu, które miało bardzo szeroki oddźwięk na całym kontynencie. Nagle się okazało, że można robić filmy i zarabiać na filmach, co spowodowało z jednej strony zmianę tego, jak twórcy myślą o filmach, ale z drugiej też zmieniło model finansowania. Nagle można było znaleźć pieniądze na kontynencie – choć głównie dla produkcji mainstreamowych – więc zaczęły powstawać różne inicjatywy filmowe, także w krajach, gdzie dotychczas nie było kina. Mimo wszystko jednak większość artystycznych filmów powstaje w koprodukcji z Europą. Przykładowo w ramach retrospektywy AfryKamery mamy też kilka filmów z Kenii, które były finansowane przez fundację założoną przez Toma Tykwera, czyli renomowanego niemieckiego reżysera. Ta organizacja odpowiada za większość względnie wysokobudżetowych filmów, które powstają w Kenii. Zresztą większość filmów, które Kenia wysłała jako swoje zgłoszenia do Oscarów, to właśnie są filmy powstałe w ramach działalności fundacji Toma Tykwera One Fine Day. Z drugiej strony Kenia jest też specyficznym krajem z bardzo dużą bazą lokalną, dlatego że tam powstawało bardzo dużo filmów przyrodniczych. Przemysł filmowy nie był tam wcale taki martwy, miał zaplecze, tylko brakowało możliwości rozwoju lokalnej twórczości filmów fabularnych, a te dopiero zaczęły powstawać. Z kolei One Fine Day spowodował, że zaczęły powstawać inne firmy produkcyjne, inne produkcje i chociażby w tym roku pokazujemy film Softie, który miał debiut na tegorocznym Sundance. To jest jeden z ciekawszych filmów z Kenii w ostatnich latach, co prawda to dokument, ale myślę, że dosyć niezwykły. I tak na całym kontynencie zaczął się trochę mieszać ten dotychczas model oparty na koprodukcjach np. z Europy z modelem mainstreamowym zaproponowanym przez Nollywood. Kolejny aspekt jest taki, że Nollywood uświadomił ludziom, że jest rynek na kino afrykańskie i że Afrykańczycy chcą oglądać filmy o sobie robione przez swoich, więc też coraz częściej firmy europejskie są chętne współpracować w ramach koprodukcji. Tak więc po tej erze zastoju zaczęły się w kinie afrykańskim pojawiać fundusze z różnych źródeł i firmy europejskie nie boją się inwestować w produkcje afrykańskie. Pomijam już to, że bardzo dużo jest imigrantów z Afryki, którzy są coraz bardziej aktywni w środowisku filmowym na Zachodzie.

Tomasz Raczkowski: To też się przekłada z kolei na reakcję zwrotną – czyli emigranci wracają tematycznie i twórczo chociażby do Afryki.

Przemysław Stępień: Tak, czują bardzo silną więź z kontynentem i to widać w ich twórczości. Bardzo wielu tych twórców tak naprawdę pół czasu mieszka w Europie, pół w Afryce. Ale sprawa jest bardziej złożona, chociażby tegoroczny Umrzesz, mając dwadzieścia lat, który był najlepszym debiutem zeszłorocznym w Wenecji. Jego reżyser Amjad Abu Alala szkolił się w Zjednoczonych Emiratach Arabskich i mieszka w Egipcie, więc trochę bliżej niż wyjazd do Europy, ale generalnie żyjemy w coraz bardziej zglobalizowanym świecie i to też widać w kinie afrykańskim.

Tomasz Raczkowski: Jak jesteśmy przy temacie globalnym, to chciałem zapytać o kontekst transatlantycki, bo jest coś takiego jak kultura afroatlantycka, czyli generalnie społeczności poniewolnicze w Ameryce Południowej i Północnej, szczególnie na wyspach atlantyckich. Mam wrażenie, że w ostatnich latach jest dosyć silny głos tych grup i zwrot ku afrykańskim korzeniom, przede wszystkim w kinie brazylijskim. To połączenie tworzy się przez fakt, że w Amerykach żyją kolejne pokolenia migrantów z Afryki, co przekłada się też na tematykę m.in. wywodzonego z Afryki synkretyzmu religijnego. Czy to połączenie przez Atlantyk jest widoczne i czy wpływa na dzisiejszy kształt kina Afryki, w aspekcie instytucjonalnym czy twórczym?

Przemysław Stępień: Myślę, że tutaj akurat, jeśli chodzi o Amerykę Południową czy Karaiby, więzi jakichś nie ma, one się gdzieś tam co najwyżej tworzą. W największej mierze wspomniana Brazylia mocno oddziałuje na kino mozambickie i kino Angoli. Tam jest spora wymiana chociażby przez to, że Afrobrazylijczycy coraz bardziej odkrywają swoje więzi, korzenie, przede wszystkim właśnie z Angolą, chociażby przez capoeirę, i tutaj czuć jakąś wspólnotę myślową i wspólnotę dziejów, nie tylko przez wspólnego kolonizatora. Jednak bardziej zauważalna, jeśli chodzi o sam kontekst Afryki, jest wymiana na linii Zachód Afryki–Stany Zjednoczone, przede wszystkim Nollywood–Stany Zjednoczone, gdzie coraz częściej albo Afroamerykanie tworzą filmy w Afryce Zachodniej, głównie w Nigerii, a twórcy Nollywoodzcy zaczynają tworzyć filmy w USA, albo robią nawet łączone produkcje, gdzie część akcji toczy się tutaj, część tam – choć to są głównie produkcje mainstreamowe. Mieliśmy pokazać w formule fizycznej obraz Farewell Amor, którego akcja toczy się w Nowym Jorku, reżyser jest z Tanzanii, mieszka w Kenii, a film jest o imigrantach z Angoli, więc to taki miszmasz. Dosyć niezwykły film, pokazujący, jak w zglobalizowanym świecie coraz bardziej dochodzi do ścierania się wpływów. Bo coraz bardziej się mieszamy i integrujemy, a równocześnie są duże różnice kulturowe, od których nie uciekniemy.

Tomasz Raczkowski: Skoro mowa o mieszaniu się tematów globalnych, to nie sposób pominąć hasła, który ma wasz festiwal, czyli #BlackFilmsMatter, co jest mocnym wpisaniem się w kontekst światowy. Chciałem zapytać, jak lokujecie ten festiwal w może politycznym sensie, pewnego stanowiska wobec różnego rodzaju procesów, ruchów i wydarzeń? Jaką ma rolę czy przesłanie?

Przemysław Stępień: Myślę, że kino afrykańskie samo w sobie wymusza pewne stanowisko chociażby w kontekście takim, że funkcjonujemy w kraju, w którym często operujemy pewnymi stereotypami. Przykładowo Afryka jako kraj, umniejszanie zasług albo wpływu Afryki jako inicjatora kultury globalnej. Pod tym względem od samego początku walczyliśmy z negatywnym postrzeganiem kontynentu i jego mieszkańców, chcieliśmy dążyć do zakopywania różnic, które mamy w swoich umysłach, i przybliżać ludzką twarz Afrykanów jako ludzi, a nie jako pewien trop w filmie NGO-sowym, gdzie dziecko siedzi na kolanach i to jest cała jego osobowość. To temat, który ostatnia pojawia się często w dyskusji, czyli pornografia biedy. Nie uciekamy od problemów Afryki, ale z drugiej strony zależy nam na tym, żeby nie epatować biedą tylko po to, żeby nią epatować, a Afrykę i Afrykanów dawać jako tło. Przede wszystkim trzeba pozwolić im mówić i to samo w sobie zmienia nasze postrzeganie świata, co było widać choćby po przemianie w myśleniu ludzi, jaką wywołało na przestrzeni ostatnich kilku lat kino afroamerykańskie, gdy tylko się wybiło do mainstreamu. To spowodowało, że cały świat zaczął inaczej postrzegać Afroamerykanów, kim oni są i jakie mają znaczenie dla Ameryki. Nie jesteśmy już w tym samym miejscu, gdzie byliśmy 5-10 lat temu, jeśli chodzi o postrzeganie tych problemów. Tzw. kultura woke ma duże znaczenie, a tu kluczowy jest wpływ nowych twórców afroamerykańskich na zmiany w społeczeństwie, w szczególności wśród młodych.

Tomasz Raczkowski: Z tego wyłania się obraz kina jako narzędzia zmiany i w tym układzie takie inicjatywy jak AfryKamera może mieć moc zmieniania pewnych rzeczy w społeczeństwie.

Przemysław Stępień: Wiadomo, wpływ naszego festiwalu będzie mniejszy niż filmów typu najnowszych produkcji Spike’a Lee czy chociażby takiego Moonlight, ale mimo wszystko wierzymy, że cegiełka po cegiełce zmieniamy percepcję pewnych ludzi w kontekście kina afrykańskiego, a jak dochodzi do powstania jakichś gwiazd, nazwisk, to powoli dochodzimy do tego, że kino afrykańskie staje się znaczące, co znaczy, że tamtejsza kultura jest ważna, a ciągiem dalszym jest, że Afryka jest ważna i nie można jej pomijać jako coś gorszego albo ewentualnie tylko miejsce do odwiedzenia i zobaczenia natury.

Avatar

Tomasz Raczkowski

Antropolog, krytyk, entuzjasta kina społecznego, brytyjskiego humoru i horrorów. W wolnych chwilach namawia znajomych do oglądania siedmiogodzinnych filmów o węgierskiej wsi.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA