search
REKLAMA
Recenzje

MARIA PANNA NILU. Duchy Rwandy

Tomasz Raczkowski

6 stycznia 2021

REKLAMA

Banałem jest powiedzieć, że ludobójstwo, jakie miało miejsce w Rwandzie w latach 90. XX wieku, to dla kraju i jego społeczeństwa głęboka trauma, która do dziś trawi ten niewielki kraj we Wschodniej Afryce (a pokłosie rwandyjskich masakr odczuwają po dzień dzisiejszy sąsiednie kraje, takie jak Burundi czy Demokratyczna Republika Konga). Masakra ludności Tutsi jest jednak właśnie taką kładącą się gęstym cieniem na cały region tragedią, bez której w zasadzie trudno dziś mówić o Rwandzie. Wśród elementów, które owe skojarzenia w skali globalnej budują, należy z pewnością wskazać na głośne filmy podejmujące temat rwandyjskiego ludobójstwa, takie jak Hotel Ruanda, Czasem w kwietniu czy konkretnie na polskim gruncie Ptaki śpiewają w Kigali. Byłoby jednak olbrzymim błędem potraktować nagrodzoną Kryształowym Niedźwiedziem na Berlinale Marię Pannę Nilu jako „kolejny film o ludobójstwie w Rwandzie” – usytuowany wobec pewnego zbioru kinowych spojrzeń na ten temat, jest to film wyjątkowy.

Przede wszystkim należy powiedzieć, że wyreżyserowana przez Afgańczyka Atiqa Rahimiego ekranizacja powieści Scholastique Mukasongi pod tym samym tytułem – uznawanej za jedną z najważniejszych książek afrykańskich XXI wieku – nie traktuje bezpośrednio o ludobójstwie roku 1994. Akcja Marii Panny Nilu rozgrywa się na początku lat 70., w okresie stale nasilającej się agresji wobec Tutsi ze strony stanowiących w Rwandzie większość ludności Hutu. Dla widza niezaznajomionego szczegółowo z historią i kontekstem społeczno-kulturowym Rwandy powieść i film można więc traktować jako rodzaj pogłębienia refleksji na temat eksplozji przemocy 20 lat później, oferującego studium napięć i wykluwającej się w Rwandzie nienawiści etnicznej. Co ważne, jest to spojrzenie głęboko osadzone w lokalnej tradycji i kulturze, odbijającej się specyficznie na formalnej stronie filmu. A choć opowieść jest o czymś innym, to, co stało się dwie dekady po jej fabule, stanowi złowrogie widmo, majaczące gdzieś na horyzoncie narracji.

Bezpośrednim kontekstem Marii Panny Nilu są wydarzenia rozgrywające się w roku 1973, u schyłku autorytarnych rządów prezydenta Grégoire’a Kayibanda, pełniącego tę funkcję od uzyskania przez Rwandę niepodległości w 1962 roku. W niepodległej Rwandzie władzę sprawowali przedstawiciele większości etnicznej Hutu, mniejszość Tutsi – stanowiąca wcześniej, w czasach przedkolonialnych oraz pod niemiecką a później belgijską okupacją warstwę arystokratyczną, strukturalnie wyższą od „plebejskich” Hutu i Twa – była zaś marginalizowana i szykanowana. Nastroje skierowane przeciwko Tutsi znajdowały swoje odzwierciedlenie m.in. w ograniczeniach praw tej części obywateli, a także w jawnie dyskryminującym języku klasy politycznej oraz zwykłych obywateli, nierzadko przeradzających się w otwarte akty agresji i pogromy. Silnym katalizatorem nienawiści Hutu wobec Tutsi były także masakry dokonywane z kolei przez tych drugich w sąsiednim Burundi, gdzie przy podobnych proporcjach liczebności odwrócone były relacje władzy. W 1973 roku zamachu w Rwandzie stanu dokonał Juvénal Habyarimana, lider polityczny Hutu opowiadający się za pokojowym rozwiązaniem konfliktu etnicznego, co do pewnego stopnia uspokoiło nastroje w kraju (choć nie zakończyło represjonowania mniejszości) aż do eksplozji przemocy skierowanej w stronę Tutsi w latach 90. – czego preludium było zresztą zabójstwo Habyarimany oraz prezydenta Burundi Cypriena Ntaryamira.

Tyle o historii stanowiącej ramę dla Marii Panny Nilu. Ten kontekst jest niezwykle ważny i silnie obecny w całej narracji, jednak przedmiotem stworzonej przez Mukasongę, a filmowanej przez Rahimiego historii nie są polityczne dzieje kraju, a losy uczennic francuskojęzycznej szkoły pod patronatem tytułowej inkarnacji Matki Boskiej. Placówka prowadzona jest przez żeński zakon i według samych prowadzących ją sióstr stanowi miejsce kształtowania kobiecych elit Rwandy. Nauczyciele są w większości biali, co wraz z katolicką otoczką silnie sygnalizuje tożsamość szkoły jako pozostałości po porządku kolonialnym – tożsamość na tyle bezpośrednią, że matka przełożona wprost zabrania uczennicom mówić w kinyarwanda czy też stwierdza obiektywną wyższość kultury europejskiej nad afrykańską. Swoistym duchem poprzedniej epoki zdaje się być także zamieszkujący nieopodal szkoły Fontenaille, oryginał ucieleśniający wizerunek europejskiego „wysłannika” w białym stroju, zafascynowany historią i dziedzictwem kulturowym Tutsi. Najistotniejszym obiektem w okolicy jest jednak stojąca nieopodal źródeł Nilu figura Matki Boskiej Nilu, która miała się w tym miejscu ukazać. Co istotne, figura przedstawia Marię jako czarnoskórą, przy czym – prawdopodobnie ze względu na zakorzeniony w Europie sposób stylizacji – twarz Panny Nilu ma wąski nos, co upodabnia ją do przypisywanych Tutsi cech fenotypowych.

Avatar

Tomasz Raczkowski

Antropolog, krytyk, entuzjasta kina społecznego, brytyjskiego humoru i horrorów.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA