DOKTOR WHO SPECIAL 4. Ncuti Gatwa jako nowy Doktor ratuje święta
W miniskali, dla kilku osób, ale jednak ratuje im święta. Ncuti Gatwa po raz pierwszy pojawił się w 3. odcinku specjalnym, gdy do roli Doktora Who powrócił przez chwilę David Tennant na 60-lecie serialu. Można się było spodziewać, że ten krótki powrót mający na celu prezentację nowego Doktora będzie miał swój dalszy ciąg w świątecznym okresie. I tak Ncuti Gatwa na Boże Narodzenie dostał swój odcinek specjalny poprzedzający start nowego sezonu na wiosnę 2024. Dla miłośników serialu jest to coś, co pobudzi ich wyobraźnię, bo mają już przedsmak tego, co zobaczą w serialu. Po odcinku specjalnym będą nawet wiedzieć, kto zostanie nową pomocniczką Doktora. A historia jej odnalezienia nosi tytuł Kościół na Ruby Road.
Jakoś trzeba było wprowadzić tego Doktora do nowego sezonu. Stało się to w miarę płynnie. Stary Doktor dosłownie podzielił swoje cząstki i wyszedł z niego nowy Doktor, tyle że już nieco inny, młodszy, czyli Ncuti Gatwa. W pierwszym odcinku specjalnym poznaliśmy go znacznie lepiej, już w akcji, jak podróżuje przez czas i pomaga ludziom radzić sobie z wszelkimi złymi istotami, które próbują wykorzystać wielowymiarowy wszechświat do swoich niecnych celów. Z tym że Doktor powinien mieć pomocnika lub pomocniczkę. Jak to bywa z hipergenialnym umysłem Who, zapewne doskonale sobie zaplanował, jak zdobyć kogoś, kto będzie pasował do jego osobowości. Znalazł ją w pokrętny sposób, w pętli czasowej, pod kościołem jako noworodka i jako dorosłą dziewczynę wychowującą się w rodzinie zastępczej. Czas Ruby Sunday (Millie Gibson) musiał zatoczyć koło, żeby mogła wyruszyć z Doktorem Who w podróż po innych wymiarach. Trzeba przyznać, że wprowadzenie Ruby było ciekawe i do końca nie było wiadomo, czy to rzeczywiście ona będzie towarzyszką doktora. Gdyby nie wcześniejsze przecieki w Internecie, widzowie mogliby się mocno zdziwić.
Podobne:
Jaki jest nowy Doktor? Z pewnością inny niż David Tennant, a także radykalnie inny niż Jodie Whittaker. Nie ma w sobie tej Tennantowskiej nerwowości, chociaż charakterystyczne jest dla niego rozbieganie, pozorne zdezorganizowanie i bałagan emocjonalny. Ncuti Gatwa wprowadził jednak do postaci Doktora jeszcze coś – na razie nazwałbym ten stan biseksualnością – być może skoryguję to określenie, gdy poznam tę wersję Doktora nieco lepiej podczas wiosennego sezonu. Wiem jednak, że twórcom zależało na takiej prezentacji postaci Doktora, której wzorzec męskości z pewnością nie jest patriarchalny, a popęd seksualny jest skierowany bardziej w stronę mężczyzn niż kobiet. Znacząca w tej mojej klasyfikacji jest scena, kiedy Ruby dostrzega Doktora tańczącego w białym podkoszulku i kilcie, który ma się raczej kojarzyć z żeńskim pierwiastkiem. Taniec jest pełen zwiewności i kobiecej gracji, a Doktor, chociaż dostrzega obecność Ruby, to jednak jest zainteresowany tańczącym obok mężczyzną. Dobrze się bawi i potrafi czerpać energię z życia i jego erotycznej, męskiej strony. Jest to pokazane dyskretnie, bez przesady, jak coś, co należy do natury świata, nie tylko tego filmowego. W przeciwieństwie do 3 odcinków specjalnych na 60-lecie serialu nowoczesność w relacjach społecznych nie przytłacza widza, nie jest prezentowana „na siłę”, lecz stanowi element konstytutywny rzeczywistości. Ona wcale nie jest taka łatwa dla Doktora, mimo że ciągle się on śmieje, tańczy, radośnie gestykuluje, nie poddaje się też w sytuacjach z pozoru bez wyjścia. Doktor kryje w sobie głęboką i smutną refleksję na temat otoczenia, ale i siebie w nim. Jego doświadczenie wcale mu nie pomaga, bo ma szansę oglądać rodzaj ludzki z różnych perspektyw czasowych. Mam nadzieję, że nowy sezon nie zabije tej refleksji samą przygodową akcją.
Jej namiastkę dostaliśmy już w odcinku świątecznym. Pomysł na połączenie porzuconego dziecka, szczęścia, pecha w sensie życiowego fatum, tajemniczego statku piratów oraz cofania się w czasie okazał się znakomity i trzymał w napięciu do samego końca. Sama prezentacja rodziny zastępczej również wybitnie zgrała się z głównym wątkiem fabuły, zwłaszcza przedstawienie jej sytuacji po chwilowym wyeliminowaniu Ruby, jakby nigdy nie istniała. Nie zabrakło jednak wpadek, a te polegają głównie na słabościach strony wizualnej. O ile piracki żaglowiec wygląda dobrze, to już jego załoga niekoniecznie, a zwłaszcza szef, który jest wyraźnym puszczeniem oka do króla goblinów z Hobbita. Ten ostatni jednak mówi, rusza się, działa, a nie przypomina gumową kukiełkę przykutą do łóżka, bo ktoś z twórców nie miał czasu dorobić mu w CGI dolnej połowy ciała.
Generalnie jednak jest dobrze jak na coś takiego, jak specjalne odcinki świąteczne. Święta również zostały potraktowane dość otwarcie, rzec by można panchrześcijańsko, o ile nie ogólnoludzko, bo przecież jest to święto współcześnie wyjątkowo synkretyczne – zresztą było takie od czasów przedchrystusowych, czego symboliki w Doktorze Who również można się dopatrzyć. Jak już więc pewnie się spodziewacie, serial będzie kwintesencją otwartości kulturowej. Nastąpi więc kontynuacja i właściwie apogeum konfrontacji wieloletnich fanów produkcji z zupełnie nowym światem, który zapoczątkowała Jodie Whittaker. Wiem, że zupełnie jak nie ja, recenzując ostatnie trzy odcinki specjalne, narzekałem na pewien rodzaj liberalnej ciasnoty umysłowej twórców. Tym razem nie narzekam, bo widać umiar i szacunek, z jakim traktowana jest tematyka LGBTQ oraz wszelka multikulturowość. Niecierpliwie czekam więc na pierwszy odcinek Doktora Who z jakże tęczowym, pozytywnym Ncuti Gatwą.