search
REKLAMA
Felietony

DRUGIE DNO #45: Jak bardzo ZMIENIŁO SIĘ KINO po 11 września 2001?

Jakub Piwoński

11 września 2017

REKLAMA

Szansę jednak wyczuli wszelcy eskapiści. Spielberg swoją wersją Wojny światów z 2005 ponownie dał do zrozumienia, że o trudach rzeczywistości najlepiej opowiada się przy użyciu alegorii. Morgan Freeman we wstępie filmu informuje, że przez te wszystkie lata byliśmy obserwowani przez zazdrosne oczy cywilizacji bardziej inteligentnej od naszej, co ma być czytelnym odniesieniem do Al-Ka’idy wyczekującej na odpowiedni moment do ataku. Podobnie było w Znakach z 2002 M. Night Shyamalana, filmie, który w bezpośredni sposób bazował na uczuciu niepokoju przed niespodziewanymi odwiedzinami obcego naszej kulturze osobnika.

Wojna światów

Ciekawym przykładem są także filmy o zombie. Zack Snyder w Świcie żywych trupów i Danny Boyle w 28 dniach później już nie straszą nieumarłymi poruszającymi się ślamazarnie i wolno, stanowiącymi zagrożenie wyjątkowo łatwe do eliminacji. Ich zombiaki to szybkie i wściekłe skurczybyki, które atakują nagle, bez reguły i kontroli. Dokładnie tak, jak współczesny, wtopiony w tłum terrorysta, trzymający za pazuchą bombę, którego poczynania charakteryzują się nieprzewidywalnością.

To jednak kino superbohaterskie najbardziej skorzystało na wydarzeniach z 11 września 2001. Postępujący już od dobrych kilkunastu lat trend w kinowym mainstreamie polegający na sięganiu do klasycznych komiksów czy to stajni Marvela, czy to DC, nie wziął się znikąd. Kino zawsze było medium, któremu nie były obojętne nastroje społeczne. Tak było za czasów drugiej wojny światowej i lękiem przed szaleństwem Hitlera, tak było, gdy podczas zimnej wojny nad światem wisiało widmo wojny nuklearnej. I było tak w wielu innych przypadkach. I za każdym razem kino reagowało podobnie – niegroźnym i wolnym od reguł eskapizmem, działającym jak najlepszy lek uspokajający. Po atakach na WTC przeciętny widz o wiele bardziej wolał być w kinie okłamywany niepoprawnym optymizmem niżeli szukać wizji spoglądających prawdzie w oczy.

Batman v Superman Świt sprawiedliwości i scena budząca oczywiste skojarzenia

Kino superbohaterskie należy do tego pierwszego rodzaju. I tak też śledzimy w akcji mężczyzn w trykotach – żywe wcielenia heroizmu – nacechowanych nieosiągalnymi dla przeciętnego śmiertelnika umiejętnościami. Ich działania prowadzą w końcu do spektakularnych triumfów nad wrogami, prawie zawsze zainteresowanymi zmieceniem (zachodniego) świata z powierzchni ziemi. Wizje te stały się atrakcyjne, gdyż stanowią bezpieczną i uniwersalną formę kina tworzonego ku pokrzepieniu serc, podkręcającego nastroje patriotyczne, a co najważniejsze, kina bazującego na konflikcie dobra ze złem, niewskazującego wroga palcem, lecz tworzącego jego fantasmagorię.

W przypadku superbohaterów najbardziej znamienne stało się jednak to, że wnieśli oni do kina brak jakiejkolwiek wrażliwości na ciosy. Tak, dziś liczą się dla widowni tylko jednostki niezniszczalne, gdyż tylko one mogą poradzić sobie z napływającym (m.in. pontonami) złem. Swego czasu natrafiłem na ciekawą wypowiedź Maxa Landisa, scenarzysty Kroniki, który daje wprost do zrozumienia, że według niego 11 września wyeliminował u bohaterów dzisiejszego kina podatność na ciosy. Niegdyś bowiem byli oni zwykłymi przeciętniakami – i takich też Landis preferuje – którzy przy odpowiednich okolicznościach i determinacji potrafili dokonać czegoś wyjątkowego. To, co przemawia za unikalnością takiego chociażby Indiany Jonesa, nie polega bynajmniej na wydumanej niezniszczalności, a wręcz przeciwnie, na mówieniu głośno „aua”, gdy przychodzi ból, co wpływa na autentyczność, pełnokrwistość postaci.

Non Stop

Dziś nawet taki Jurassic World prowadzony jest protagonistą, który w CV zapisaną ma służbę w wojsku. Jakby filmowcy chcieli dać światu do zrozumienia, że w razie ewentualnego ataku społeczeństwo zawsze pod ręką ma kogoś, kto nie zawaha się użyć broni i oddać życie za swój kraj przy trzepoczącej na wietrze fladze. Gdy u steru był Spielberg, w ekipie Parku Jurajskiego z 1993 byli po prostu zwykli naukowcy. Nikt jeszcze nie myślał o tym, by ubezpieczać się na wypadek, gdyby sytuacja wymknęła się spod kontroli. Bo nawet jeśli by tak się stało, do głosu mogli wówczas dojść owi przeciętniacy, zdolni do zaskakującego (także dla nich samych), a przez to bardzo ujmującego aktu heroizmu.

I jest to na swój sposób na poły śmieszne, na poły przykre. Z jednej strony filmowcy dają do zrozumienia, że dość szybko otrząsnęli się z traumy i nie boją się wkładać szpilki w jeszcze krwawiącą ranę, za sprawą takich filmów jak kipiący od emocji Lot 93 Paula Greengrassa. Cenię też sobie komentarz Kathryn Bigelow udzielony w dwóch jej filmach. Były nawet objawy zdrowia, gdy w Czterech lwach bodaj po raz pierwszy nabrano dystansu i humoru do tematu terroryzmu. To jednak za mało.

Cztery lwy

Z drugiej bowiem strony mainstream zdaje się dawać do zrozumienia, że woli chować głowę w piasek, nie nazywać wroga po imieniu, nie mówić wprost. Wybielać rzeczywistość, skupiać się na konsekwencjach, zapominając o przyczynach. Dawać gawiedzi pożywkę w postaci przygód superbohaterów, które poprowadzone niepoprawnym optymizmem oraz uczuciem zajebistości narodu amerykańskiego mają odwracać jednocześnie uwagę od tego, że tak po prawdzie niewiele zmieniło się od czasu ataków na WTC, niewiele wniosków wyciągnięto. Po jednym zamachu następuje bowiem kolejny. Domino, choć powoli, to jednak przewraca się systematycznie, dopełniając obrazu trwającej obecnie cywilizacyjnej wojny. Wygodniej jest nam jednak od tego harmidru uciec. Nie mówię, że jest to złe, ale jeśli zależy nam na sukcesie tej terapii, o wiele lepiej działa otwarta konfrontacja z prawdą.

korekta: Kornelia Farynowska

Jakub Piwoński

Jakub Piwoński

Kulturoznawca, pasjonat kultury popularnej, w szczególności filmów, seriali, gier komputerowych i komiksów. Lubi odlatywać w nieznane, fantastyczne rejony, za sprawą fascynacji science fiction. Zawodowo jednak częściej spogląda w przeszłość, dzięki pracy jako specjalista od promocji w muzeum, badający tajemnice początków kinematografii. Jego ulubiony film to "Matrix", bo łączy dwie dziedziny bliskie jego sercu – religię i sztuki walki.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA