Dlaczego NIENAWIDZIMY czarnych na salonach KRÓLOWEJ CHARLOTTY?
Fabuła Królowej Charlotty jest fantazją opisującą świat taki, jakim być powinien w kwestii rasowej. Kolor skóry? Jaki kolor skóry? Kto mądry na tak nieważny szczegół zwraca uwagę? No chyba że matka króla Jerzego zleca namalowanie obrazu, kiedy nakazuje malarzowi rozjaśnić twarz Charlotty, bo się wstydzi na salonach tego, kim jest jej synowa. Fantazja ta w serialu bywa jednak krytyczna. Jeśli chodzi o patriarchat i podziały klasowe, serial pokazuje, jak zakłamana była wtedy rzeczywistość szlacheckich rodów. Nic godnego naśladowania przez współczesnego człowieka. W każdej fikcji jest jednak ziarno prawdy, którego przekonani o swoich racjach hejterzy Internetowi nie przyjmują do wiadomości, co przejawia się w histerycznych wypowiedziach na przeróżnych forach filmowych w wątkach o najnowszej produkcji ze świata Bridgertonów. Nikt nie bierze pod uwagę, że od lat 40. XX wieku powstają liczne teorie na temat pochodzenia rasowego Zofii Charlotty Mecklenburg-Sterlitz. Była biała czy czarna, a może śniada, ale nie do końca. Gdy tak przyjrzymy się tym dzisiejszym analizom, można poczuć wstyd, że jej kolor skóry ma aż takie znaczenie. Wszystko przez naszą przeszłość i dziedziczenie negatywnych emocji w kolejnych pokoleniach, których nie jesteśmy w stanie sobie uświadomić. Gdybyśmy zdawali sobie z nich sprawę, aż tyle osób tak głośno by nie ujadało ze swoich przydomowych ogródków.
Najbardziej kuriozalne jest to, że kwestionuje się jasny kolor skóry Charlotty od dziesięcioleci, kiedy nikt jeszcze nie słyszał o Internecie, Netfliksie ani woke culture, a większość utyskiwań w sieci bazuje na oskarżaniu właśnie Netflixa i woke culture o ciemny odcień skóry królowej. To bezsens, dlatego widać jego czysto emocjonalną motywację, a nie racjonalny namysł nad jakimikolwiek argumentami. Widzą czarne i już zaczynają wrzeszczeć. Najgorsze jest to, że ta histeria udziela się także drugiej stronie. Nie chciałbym, żeby biali aktorzy byli dyskryminowani, jak kiedyś byli niewątpliwie czarni. Trzeba gdzieś przerwać tę nielogiczną rasistowską wojenkę, a niestety chyba zakończyć ją może tylko trwająca lata wychowania praca u podstaw nad naszymi dziećmi. Te gwałtowne i histeryczne zachowania agresywne wynikają z odziedziczonego po pradziadach lęku przed utratą pozycji społecznej z powodu napływu innych, w tym przypadku osób, które w hierarchii społecznej były najniżej, czyli niewolników. Ta rasowa panika wciąż jest w nas obecna i paradoksalnie to ona doprowadziła do tak kuriozalnych decyzji, jak zmuszanie twórców do zatrudniania mniejszości na siłę w swoich dziełach. Nie tędy droga, co wyraźnie podkreśliłem w swoim felietonie o nowych zasadach w przyznawaniu Oscarów. To jednak nie znaczy, że artystom takim jak Shonda Rhimes nie wolno tworzyć takich eksperymentów jak produkcja Królowa Charlotta. Jak najbardziej wolno, bo nie popełnia żadnego błędu historycznego, zwłaszcza że nigdy nie ukrywała, że jej serial jest Wielkim Eksperymentem, polegającym na odwróceniu na salonach ról białych i czarnoskórych ludzi.
Co więc budzi większy sprzeciw? Obsadzenie Indii Amarteifio i Goldy Rosheuvel w roli Charlotty? Czy tak naprawdę owi czarni w strojnych szatach, którzy jednak nie skaczą po drzewach z bananem w zębach, jak to niektórzy biali najchętniej by sobie wyobrażali? Założę się, że nie chodzi tu o żadną historię, o to właśnie bronione na barykadach przez internetowych Rejtanów jej potencjalne zakłamywanie. Królowa Charlotta przecież nigdy nie była w naszej przestrzeni kulturowej jakąś ważną postacią. O wiele bardziej znany był jej „szalony” mąż Jerzy III, ale na zasadzie ciekawostki. Dopiero ich wnuczka Wiktoria zyskała większy emocjonalny wpływ na naszą popkulturę. A tu wychodzi na to, że widzowie nagle strasznie przejmują się kolorem skóry babki królowej Wiktorii, która rządziła w czasach, kiedy Polski nie było na mapie świata. To tylko wymówka z powodu zmiany struktury społecznej, która dokonuje się na naszych oczach, w tych czasach, a nie w tamtych. Dlatego ten Wielki Eksperyment w serialu ma sens, bo obnaża reakcje widzów. Jeszcze ciekawiej będzie, gdy uwiadomimy sobie, że jest to podwójny Wielki Eksperyment, przeprowadzany na nas widzach w warstwie fabularnej i metafabularnej. W fikcyjnym świecie przedstawionym biała socjeta również tkwi w rzeczywistości rasowego konwenansu, ale chce z nim zerwać. Eksperymentuje na sobie, jak na żywym organizmie, spoglądając, co się będzie z nim działo pod wpływem innego niż standardowe i wyuczone połączenie społecznych nerwów.
Jest jeszcze zupełnie inna niż ta rasowa perspektywa krytyki serialu – jego inkluzywność. Służący króla i królowej są parą kochanków. Snują swoją historię trochę na marginesie życia królewskiej pary, ale i równolegle do niej. Są razem i marzą o tym, żeby być razem, lecz paradoksalnie ich bycie obok Charlotty i Jerzego jest warunkiem tego bycia razem. Nie mogą się odkryć. Muszą strzec swojej tajemnicy jak najwięksi złodzieje wszech czasów, podobnie jak król muszą ukrywać swoją „chorobę”, podobnie jak Charlotta – walczyć o coś, co się nie spełni, nie będzie prawdziwe, gdyż nie będzie wolne. Ten wolnościowy wydźwięk serialu musi irytować niektórych. W filmie otwarcie porusza się kwestię roli kobiet w społeczeństwie na przykładzie walczącej o swoje miejsce królowej Charlotty, mniejszości seksualnych, a to wszystko łączy się z refleksją nad stosunkiem do innych ras, w tym przypadku do rasy czarnej. Z łatwością więc, odczuwając złość na liberalny charakter serialu w kwestiach homoseksualizmu i patriarchatu, z łatwością można dać upust swojej złości w postaci krytyki Netflixa, że „przefarbował” królową niezgodnie z historycznym kanonem, tyle że ta koncepcja jest o wiele starsza niż Netflix. Kto jednak w Internecie przejmuje się jakimiś uzasadnieniami – liczy się ferment, hejt i pozoranctwo w argumentacji, a i tak będzie poklask odpowiednich grup wzajemnej adoracji ideologicznej, afirmującej swoją wartość poza granice racjonalności.
Pamiętam niedawne oskarżenia dokumentu o postaci Kleopatry. W usta twórczyń produkcji wkładano przeróżne dalekie od prawdy uzasadnienia. Reakcja części establishmentu Egipskiego również była ostra, ale w sumie nie dziwi. Wszelkie narracje wchodzące w przestrzeń, gdzie od wieków przebywają inne, tradycyjne wzbudzają irracjonalny sprzeciw. W przypadku Kleopatry przecież wątpliwości co do jej koloru skóry są o wiele bardziej uargumentowane historycznie niż w przypadku tych obecnych w opisach drzewa genealogicznego Charlotty. To nie pomogło, bo jakie to ma znaczenie, gdy społeczeństwa doznają uczucia uogólnionego lęku z powodu takiej zmiany; lęku przekładającego się na reakcje jednostek w tłumie. Ten mechanizm obronny każe części z nas nienawidzić czarnych na salonach w serialu z uniwersum Bridgertonów. Kolor skóry jest tylko fasadą, podobnie jak histeria na punkcie woke i gender. To są jedynie przyczynki do bezradności wobec zmian społecznych, wręcz strukturalnych w obyczajowości XXI wieku.
Oczywiście zostaje pytanie: jak się ten proces będzie rozwijał – ewolucyjnie czy rewolucyjnie. Reakcja np. Akademii Oscarowej jest pójściem w drugą stronę. Wszelka kontrola twórczości ludzkiej doprowadza tylko do sprzeciwu i wcale nie ocala do niedawna uciśnionych, więc obie strony powinny pamiętać, że owe zmiany obyczajowe powinny nastąpić w miarę pokojowo, bezprzemocowo, chyba że nie da się inaczej. Twórczyni Królowej Charlotty jednak nie złamała żadnych zasad, nikogo nie zmusza do oglądania serialu. Kreuje swój własny, ciekawy świat fikcji, tworzy eksperymentalną rzeczywistość, która powinna się wydarzyć w naszym świecie dawno temu, przynajmniej w tym rasowym sensie. Trzeba być bardzo ślepym emocjonalnie, żeby nie dostrzec w produkcji wspaniałej opowieści nie o królach, białych i czarnych, lecz o życiu w niełatwych czasach, radzeniu sobie z miłością i chorobą na przekór konwenansowi, który nie jest bardziej rzeczywisty niż literacka fikcja, wedle której to biały człowiek lata z dzidą i workiem na wierzchu.