CZY TARANTINO TO KRETYN, A JEGO FILMY TO ŚMIECI? Refleksje po aferze z Morricone
Tym, co stoi za sukcesem (artystycznym) filmów Quentina Tarantino, jest przede wszystkim jego ogromny talent scenopisarski. Niemal jestem w stanie uwierzyć, że sprzedał duszę diabłu. Żeby zrozumieć, co Tarantino wyczynia na poziomie warsztatu, nie wystarczy obejrzeć jego filmów kilkanaście razy. Należy pochylić się nad rzemiosłem i przyjrzeć się wszystkiemu pod lupą. Żeby być dobrym scenarzystą, nie wystarczy mieć dobry pomysł na historyjkę. Avary mógł dostarczyć Tarantino nawet tuzin dobrych historii. Dobre historie trzeba umieć dobrze opowiedzieć. Od początku do końca. O właśnie… a może od środka do końca? Po sukcesie Pulp Fiction namnożyło się „fachowców”, których popisową sztuczką było pomieszanie chronologii wydarzeń w scenariuszu. Każdy miał nadzieję, że nabierze publiczność i zostanie okrzykniętym nowym QT. Ale QT jest tylko jeden. Tym, co sprawia, że Pulp Fiction tak dobrze igra z czasem, jest fakt, że ta historia MUSIAŁA być opowiedziana w taki, a nie inny sposób. Poukładanie jej chronologicznie pozbawiłoby ją sensu i siły wyrazu. To nie jest kuglarska sztuczka, która ma na celu wywołanie efektu „wow” na zakończenie. To jest całkowicie umotywowana decyzja i oznaka pełnej dojrzałości warsztatowej i pełnego zrozumienia filmowej materii. Tak więc pierwszy punkt dla Tarantino: potrafi nie tylko wymyślić ciekawą historię, ale także doskonale wie, jak ją opowiedzieć. Jak zainteresować widza i jak zrobić dobry, nieoczekiwany, ale uzasadniony i całkowicie zgodny z konwencją zwrot akcji. Kiedy postawić kropkę (zakończyć wątek), a kiedy zrobić przecinek (zmienić punkt widzenia). Dokładnie wie, ile informacji przedstawić, a ile zachować na potem. Kiedy zacząć i kiedy skończyć (chociaż w tym pomagała mu zapewne montażystka Sally Menke, do pewnego momentu).
Podobne wpisy
Dialogi. Chyba napisano o nich już wszystko, co można było napisać, ale cóż, powtórzę. Dialogi w filmach Tarantino to nie tylko gadanina o niczym – chociaż wielu z wyrobników próbujących podrabiać niepowtarzalny styl reżysera tak właśnie myśli i zapisuje setki stron pustymi słowotokami. W potoku rozmów na różne tematy kryją się prawdziwe intencje i charaktery jego bohaterów. Wszystkie postacie we wszystkich filmach Tarantino określone są za pomocą czynów, nie słów. Brzmi dziwnie, bo ciągle gadają? Pamiętajmy, że język ma także funkcję sprawczą. Kiedy sędzia wydaje wyrok, to nie tylko wypowiada słowa, ale także zmienia postać rzeczy, wpływa na ich stan. Podobnie u Tarantino. Rozmowa na temat dawania napiwków skrywa wiele informacji na temat bohaterów i pokazuje ich prawdziwe oblicza. Pan Pomarańczowy okazuje się donosicielem już w pierwszych pięciu minutach Wściekłych psów, kiedy donosi szefowi, że Pan Różowy nie złożył się na napiwek. Vincent Vega sprowadza na siebie nieszczęście, bo w swoich słowach wyznał, że nie wierzy w cuda – pomimo faktu, że przed chwilą cudownie uniknął śmierci. Dziewczyna Butcha chce mieć brzuszek z pewnego konkretnego powodu, na który Butch jeszcze nie jest gotowy. Rozmowy o starych zespołach to sposób Maxa Cherry’go na zbliżenie się do Jackie Brown. Kiedy Hans Landa każe powtarzać włoskie nazwiska podszywającym się pod Włochów Amerykanom, to nie robi tego po to, żeby widz się pośmiał, prawda? W tych dialogach są akcja i reakcja, w tych dialogach są konflikt i napięcie, w tych rozmowach jest drugie dno. A jak one brzmią! Wyłączcie napisy lub ich nie czytajcie. Posłuchajcie melodii, z jaką płyną wypowiedzi bohaterów… Edward Albee by się nie powstydził, David Mamet także.
Po trzecie: wyczucie potrzeb publiczności. Oczywiście cenimy artystów, którzy spędzają w piwnicy dwadzieścia lat, by dać światu dzieło, które zrozumie zaledwie garstka uprzywilejowanych emocjonalnie i intelektualnie odbiorców. Ale kochamy tych, którzy rozumieją, czego tak naprawdę pragniemy – i dają nam to. Dlaczego po każdym dziele Tarantino czuję się trochę jak bohater jego filmu? Bo Tarantino sam chciałby być bohaterem swojego filmu. Czyli postacią, która spędza całe dnie na rozmowach o filmach, telewizji i starej muzyce i robieniu fajnych rzeczy. Czyli, w pewnym sensie, QT istotnie JEST bohaterem ze swojego filmu. Dlatego właśnie nie ma w nim cienia fałszu. On autentycznie kocha to, co robi. Dlatego nam także jest łatwo pokochać to, co on robi.
Po czwarte: pożyczanie i kopiowanie. Wracamy do punktu wyjścia. Ale najpierw – pomyślcie o pięciu filmach kryminalnych lub o pięciu filmach biograficznych. Stawiam puszkę coli, jeśli nie znaleźliście w danej grupie dużych podobieństw. Każdy film gatunkowy, jeśli nie jest jakimś rodzajem eksperymentu, opiera się na podobnym schemacie. Scenarzyści odwołują się do pewnego toposu, który można znaleźć już w antycznym dramacie. Generalizując, można powiedzieć, że wszyscy kopiują – bo powielają rzeczony schemat. Czy ktokolwiek zarzuca im plagiat? Nie, ponieważ używają tej struktury do przekazania nowej opowieści. Każda z nich ma inny morał, innych bohaterów, inny przekaz, dynamikę, znaczenie. Tarantino potrafił twórczo wykorzystać formułę wielowątkowej, niechronologicznej opowieści i stworzył oryginalne, autorskie dzieła, które wypełnił odniesieniami do innych dzieł. W żadnym razie nie można stwierdzić, że jego talent ogranicza się do podkradania albo kopiowania od innych. To, co dla jednych jest sufitem, dla niego jest podłogą. Wykorzystując jedne motywy, tworzy drugie. Czy nie jest znamienne także, że większości cytowanych i kopiowanych przez QT filmów daleko do miana arcydzieł? Czy jakikolwiek inny reżyser potrafiłby stworzyć unikatowe dzieło, inspirując się tanimi produkcjami z Azji? Czy może jednak prawdziwi plagiatorzy to rząd przeciętniaków z aspiracjami na nowego Kubricka?
Jeszcze w kwestii Rogera Avary’ego, bo w komentarzach często przewijało się jego nazwisko. „Bez Avary’ego Tarantino nic by nie zrobił” itp. Błąd. Jeśli jest osoba, bez której Tarantino nie doszedłby tak daleko, to byłaby to raczej jego montażystka Sally Menke, zmarła przedwcześnie w 2010. Dwa ostatnie filmy twórcy – Django i Nienawistna ósemka – są chaotyczne, za długie i nieskładne. Nieprzypadkowo, to właśnie one zostały zmontowane przez kogoś innego niż Menke, która pracowała nad wszystkimi poprzednimi filmami reżysera. Ale to już temat na osobny felieton.