Żółte piętno szaleństwa. 10 włoskich gialli
7. Spazmy (1974), reż. Umberto Lenzi
aka Spasmo
Kolejny zdolny i wszechstronny reżyser, o którym warto pamiętać, to Umberto Lenzi, a Spazmy to jeden z tych filmów, które dzielą publiczność. Miłośnicy krwawych, perwersyjnych obrazów reżysera zarzucają mu, że tym razem był zbyt grzeczny. Jednak osoby, które na pierwszym miejscu stawiają błyskotliwy scenariusz, będą tym dziełem zachwycone. Mamy tu absolutne mistrzostwo, jeśli chodzi o budowanie tajemnicy, nastroju, psychiki postaci. Nie warto zdradzać ani grama z fabuły, by zostawić innym niespodzianki. A tych jest naprawdę sporo. Lenzi okazał się bardzo inteligentnym filmowcem – przekonany o mocnych stronach skryptu nie próbował na siłę uatrakcyjniać filmu dodatkowymi ozdobnikami. Historia płynie wartko w określonym kierunku, ale nikt poza autorami nie zna celu tej wędrówki.
W obsadzie Robert Hoffman (Grand Slam, 1967) i Suzy Kendall (Ptak o kryształowym upierzeniu, 1971) – oboje tworzą ciekawą parę. Są jak Robert Redford i Julie Christie – charyzma, klasa, urok osobisty. Odgrywane przez nich postacie są niespokojne, podszyte strachem, jedno z nich zaczyna tracić kontakt z rzeczywistością, drugie podaje przyjacielską dłoń. Suzy Kendall stosuje zestaw min, który mimowolnie wywołuje uśmiech. W kilku partiach filmu jest rozbrajająca. Występujący tu na drugim planie Ivan Rassimov, aktor o serbskich korzeniach, jest ważną postacią we włoskim kinie gatunkowym – wystąpił m.in. we Wszystkich kolorach ciemności. U Lenziego grał główną rolę w nakręconym w Tajlandii prekursorskim filmie kanibalistycznym pt. The Man from the Deep River (1972). Swoją obecność na mapie włoskiego kina zaznaczyła również jego siostra Rada Rassimov (występowała m.in. u Leone, Argenta i Bavy).
Spazmy to w mojej opinii znakomity film, któremu niczego nie brakuje, scenariusz strona po stronie odkrywa kolejne puzzle, które złożone w jedną całość tworzą zwartą opowieść. Intryga nurtuje, prowokuje do refleksji, działa na wyobraźnię. Reżyser doprawia swoje danie sporą dawką goryczy. Dzięki zgranej ekipie nic tu nie jest przypadkowe – każde ujęcie, nawet te lalki pojawiające się od czasu do czasu, jest przemyślane i stanowi część uporządkowanej całości. Kadrowanie, oświetlenie, uroki Toskanii, muzyka – nic tylko podziwiać, oglądać, słuchać. Morricone (a kogóż innego się spodziewaliście) serwuje nie pierwszy i nie ostatni meganastrojowy kawałek (motyw pt. Bambole, czyli Lalki, to doskonały lek na uspokojenie). Zaskakujące, że tylko dwukrotnie komponował dla Lenziego – ich drugi wspólny film to brutalny dramat gangsterski Almost Human (1974) z muzyką o basowym, twardym, wyrazistym brzmieniu.
8. Ślady (1975), reż. Luigi Bazzoni
aka Le Orme / Footprints on the Moon
Z klasycznym schematem whodunit sprawa jest bardzo prosta – jest zbrodnia, śledztwo, krąg podejrzanych, który powoli się zmniejsza, i jest rozwiązanie, które można przewidzieć lub nie. W Śladach Bazzoniego nie ma ani zbrodni, ani śledztwa, ani kręgu podejrzanych. Jest jednak rozwiązanie, którego nie udało mi się przewidzieć nawet przy ponownym oglądaniu. Historia jest niesamowicie oryginalna (choć napisana w oparciu o książkę Mario Fanelliego) i enigmatyczna do tego stopnia, że powoduje totalny myślowy chaos. Luigi Bazzoni nakręcił wcześniej klasyczne giallo The Fifth Cord (1971) z Frankiem Nero – tam sytuacja wyglądała znacznie prościej. Natomiast tutaj główną bohaterkę dręczą sny, które wyglądają jak fragmenty filmu science fiction (z udziałem Klausa Kinskiego). Kobieta ma lukę w pamięci – nie wie, co wydarzyło się w ciągu kilku ostatnich dni. Pewną wskazówką jest pocztówka z Hotelu Garma w Turcji.
Wybieranie miejscówek do włoskich produkcji to zresztą materiał na osobny, bardzo obszerny artykuł. W Italii jest sporo atrakcyjnych lokalizacji: Rzym, Toskania, tereny nadmorskie, ale to nie wystarczało filmowcom. Dario Argento kręcił w Niemczech i Szwajcarii, Sergio Martino w Austrii, Grecji i Anglii, Aldo Lado w Czechosłowacji i Jugosławii, a Lucio Fulci – wszędzie, gdzie tylko chciał. Nawet gdy jedna scena miała się rozgrywać w innym miejscu, ekipa przenosiła się tam na kilka dni. Do takich spraw Włosi podchodzili profesjonalnie – żadnych sztucznych dekoracji i tylnych projekcji, tylko żywa akcja w żywych plenerach. U Bazzoniego ślady prowadzą na terytorium Turcji, która wygląda tutaj szczególnie, gdyż filmował ją Vittorio Storaro, jeden z najwybitniejszych operatorów filmowych w dziejach.
Florinda Bolkan gra w tym filmie postać o imieniu Alice, co nie jest bez znaczenia – dziwne sny i wkraczanie na nieznany grunt nasuwają skojarzenia z Alicją Lewisa Carrolla. Obecna w książce logika snu została zastąpiona logiką przyczynowo-skutkową, co nie oznacza, że nie wkradła się też odrobina surrealizmu. Ostatnia, surrealistyczna scena to zresztą imponujący popis wspomnianego Storaro. Florinda Bolkan stworzyła bardzo dobrą kreację – gdy grana przez nią spokojna i zniuansowana bohaterka dostaje napadów złości zdajemy sobie sprawę, że to dwie osoby w jednym ciele. I jakże bym śmiał zapomnieć o muzyce – to byłoby niewybaczalne. Z pewnością znacie Nicolę Piovaniego (bo Życie jest piękne widział prawie każdy), ale może nie wiecie, że w latach siedemdziesiątych też tworzył znakomite, liryczne tematy przewodnie. W omawianym paranoicznym thrillerze można usłyszeć coś na kształt elegii – tak przeraźliwie ponurej, że jedyne, co pozostaje, to się powiesić.