search
REKLAMA
Zestawienie

ZNIENAWIDZONA ÓSEMKA. Reżyserzy, którzy nigdy nie nakręcili dobrego filmu

Mikołaj Lewalski

26 września 2018

REKLAMA

Kręcić filmy każdy może – trochę lepiej lub trochę gorzej. Są jednak ludzie, którzy powinni mieć dożywotni zakaz wstępu na plan filmowy. Tym osobom w całej swojej karierze nie udało się stworzyć ani jednego udanego dzieła, choć nieraz miały okazję pracować z utalentowanymi aktorami przy porządnym budżecie. Bardzo nieliczni z nich to zapaleńcy pozbawieni zmysłu artystycznego – większość po prostu ma gdzieś widza i świadomie odwala nędzną chałturę, która może nie zawojuje kin, ale zarobi na siebie i kolejne pomylone projekty. Kino od zawsze jest biznesem, ale nawet po produkowanych taśmowo rozrywkowych tytułach mamy prawo oczekiwać chociażby właśnie niezłej rozrywki! Postanowiłem więc znaleźć kilku panów (a jakże), którzy powinni natychmiast rzucić reżyserię i zająć się dosłownie czymkolwiek innym. Możecie to potraktować jako szczere ostrzeżenie – wybierając się na film któregokolwiek z nich, macie zagwarantowane, że właśnie zmarnowaliście dwie godziny życia i około 20 złotych, które mogliście wydać lepiej na tysiąc innych sposobów.

Dennis Dugan

Na czternaście filmów w dorobku reżyserskim Dennisa Dugana przypada aż osiem z Adamem Sandlerem w roli głównej. Czy naprawdę trzeba coś tu dodawać? Tandetny slapstick, szczeniackie żarty z seksu i ludzkiej fizjonomii, prymitywne żerowanie na stereotypach – wszystko to składa się na kolejne kretyńskie komedie Dugana. Krytycy naturalnie jadą równo po każdym z tych gniotów, ale co z tego? Adam Sandler z kompletnie niezrozumiałych dla mnie powodów niezmiennie cieszy się sporą popularnością, a jego filmy przynoszą niemałe zyskiJack i JillDuże dzieciPaństwo młodzi: Chuck i Larry mogą być bezdennie głupie, ale w wynikach box office przeganiają nieporównywalnie bardziej wartościowe produkcje. Można się złościć i załamywać ręce, ale to widzowie głosujący portfelami tworzą rzeczywistość, w której pieniądze zarabia się na takim chłamie.

Raja Gosnell

Jeśli widzieliście mniej niż czterdzieści wiosen, istnieje duża szansa, że Raja Gosnell dorwał wasze ulubione postaci z dzieciństwa i na waszych oczach solidnie je wygrzmocił. Czy za młodu (za szczeniaka?) regularnie oglądaliście, jak Scooby Doo z ekipą rozwiązuje zagadki z pogranicza horroru i kryminału? Proszę bardzo, oto denna komedyjka pełna seksualnych aluzji i niezawodnych żartów o bekaniu i pierdzeniu! Co tam mówicie? Scrappy Doo to fajna postać? Średniobudżetowe CGI z 2002 roku fatalnie się zestarzeje w mgnieniu oka? W takim razie zróbmy z tego pierwszego beznadziejnego złoczyńcę, a cały film wypełnijmy jak największą liczbą kiepsko animowanych postaci! Idźmy dalej – Smerfy. Kto by tam chciał zobaczyć przygodę w ich malowniczym świecie, wrzućmy je do wielkiego miasta! A tak w ogóle, to kogo obchodzą jakieś niebieskie ludki, nakręćmy wypchaną ordynarnym product placementem reklamówkę Nowego Jorku, a w tle wrzućmy żałosną pierdołę, która będzie uchodzić za złowieszczego Gargamela! Świetnie, box office na ponad pół miliarda dolców, zielone światło dla sequela. O, a pamiętacie Kevina samego w domu? Wiecie, Wigilia z Polsatem, muzyka Johna Williamsa, Joe Pesci, cała rodzina przy telewizorze, młody Macaulay Culkin, te sprawy. Cóż, sequel (trzecia część serii) nakręcony przez Gosnella nie ma Culkina, Williamsa ani magii i uroku oryginału – to film głupi, zbędny i nieudolnie eksploatujący sukces świątecznych klasyków Chrisa Columbusa. Jeśli chodzi zaś o resztę filmografii Gosnella, to powiem tylko, że szkoda czasu nawet na pisanie o tym.

Jason Friedberg i Aaron Seltzer

To niewątpliwie jedni z najbardziej bezczelnych współczesnych filmowców. Friedberg i Seltzer specjalizują się bowiem w wyjątkowo prostackim obśmiewaniu popkulturowych fenomenów. Ich twórczość ogranicza się do żerowania na cudzej pracy i pozbawionego fantazji czy wyczucia parodiowania tego, co aktualnie jest na topie. Panowie nakręcili między innymi takie filmy, jak: Poznaj moich Spartan (parodia 300), Wampiry i świry (Saga Zmierzch) oraz Totalny kataklizm (pomieszanie z poplątaniem). Jeśli mieliście okazję widzieć którekolwiek z tych dzieł – bardzo przepraszam za przywoływanie tych wspomnień. Jeśli nie – gorąco zachęcam do seansu! Zakładając oczywiście, że w komedii szukacie przede wszystkim fekalnego humoru, scenografii i efektów specjalnych rodem z kina klasy Z, podwórkowego aktorstwa i wymuszonych żartów w formie niekończących się nawiązań popkulturowych. Że co? To NIE jest to, co chcielibyście zobaczyć w filmie? Na całe szczęście większość świata myśli podobnie i o ile dekadę temu ktoś jeszcze chodził na filmy tego duetu, tak w ostatnich latach są one porażką nie tylko artystyczną, ale także finansową. Być może jednak świat powoli staje się lepszym miejscem.

Uwe Boll

Uwe Boll to niepokorny reżyser wyklęty i geniusz oferujący coś ciekawszego niż bezkształtna hollywoodzka papka. Przynajmniej według jego wizji rzeczywistości. W moim odczuciu (i większości populacji naszej planety) Boll jest wulgarnym chamem, który żyje (a raczej żył, ponieważ niedawno zakończył karierę) skandalami i niewyszukanymi prowokacjami, które miały wzbudzać rozgłos wokół jego godnych pożałowania filmów. Uwe Boll kreuje się na utalentowanego i niezwykle świadomego filmowca, ale w rzeczywistości jest zwykłym partaczem, który nie rozumie podstaw reżyserii i próbuje to nadrobić, chwaląc się swoimi umiejętnościami bokserskimi (“nie potrafię zrobić dobrego filmu, więc dam ci w mordę”) oraz ubliżając innym twórcom. Nazwany przez niego “niedorozwojem” Michael Bay również nie należy do reżyserskiej elity, ale przynajmniej ma na swoim koncie kilka całkiem udanych produkcji. Uwe Boll potrafił natrzaskać trzy filmy w ciągu jednego roku i każdy z nich był do bani. Braki w talencie i zbyt mały budżet to żaden wstyd, a niemiecki reżyser z pewnością nie byłby tak pogardzany, gdyby problemem była wyłącznie jakość jego filmów. Kompletny brak pokory i wulgarne buractwo sprawiają jednak, że trudno wykrzesać z siebie cień sympatii do niego. Chyba nikt nie będzie płakał po jego karierze, a w szczególności fani gier komputerowych, których adaptacje w wykonaniu Bolla zapewne do dziś śnią im się po nocach.

REKLAMA