ZNIENAWIDZONA ÓSEMKA. Reżyserzy, którzy nigdy nie nakręcili dobrego filmu
Tyler Perry
To podobno najbardziej kasowy czarnoskóry reżyser w historii kina. Smutne i zastanawiające, ale to nie czas ani miejsce na socjologiczne dywagacje. Zamiast tego skupmy się na filmografii Perry’ego, w której naturalnie dominują komedie, z których aż dziewięć (!) koncentruje się na postaci Madei – starszej czarnoskórej kobiety. Wciela się w nią sam Perry, ponieważ, jak dobrze wiedzą wszyscy miłośnicy polskich kabaretów, mało co jest tak zabawne jak mężczyzna przebrany za kobietę. Komediowe złoto! Dodajmy do tego kiepskie scenariusze jadące na przerobionych tysiące razy stereotypach, historie będące tak naprawdę zbiorem nieśmiesznych skeczy i gotowe! Kasowe kino w wykonaniu Tylera Perry’ego, prawdziwa rozkosz kinomana.
Mark Steven Johnson
Mimo wszystko to chyba najmniej niekompetentny osobnik z całej opisywanej ósemki. Z pewnością jest on znany wytrwałym fanom Marvela, którzy pamiętają jeszcze mroczne czasy poprzedzające MCU. Ci młodsi mogą nie wiedzieć, że kiedyś nie mieliśmy uszatego giganta, który dbał o to, żeby komiksowe blockbustery okazywały się przynajmniej przyzwoite! Na początku XXI wieku seanse superbohaterskie były swego rodzaju ruletką – raz trafiłeś na Spider-Mana 2 i wychodziłeś z kina uśmiechnięty, a innym razem kończyłeś dzień zasępiony, bo trafił ci się jakiś Hulk albo właśnie Daredevil w reżyserii Johnsona. Film o niewidomym herosie nie był kompletną klapą, ale miał masę problemów, podobnie jak jego spin-off (Elektra), którego klęska kompletnie pogrzebała szansę na sequel Daredevila. Jeszcze mniej udanym (przynajmniej w oczach krytyków) tytułem okazał się Ghost Rider z Nicolasem Cage’em, ale chyba możemy się zgodzić, że obłąkańcze występy Nicka można oglądać z szerokim uśmiechem niezależnie od tego, co obiektywnie sądzimy o całym filmie. Johnson zdaje się kompletnie nie zauważać kiczu, który wylewa się z ekranu wyświetlającego jego dzieła, ale ma to pewien urok. Zresztą kto wie, może to celowy zabieg?
Brian Levant
Levant specjalizuje się w kinie familijnym będącym obrazą nie tylko dla rodziców, ale także dla biednych dzieci, które nie wiedziały, na co się piszą. Prawdopodobnie najpoważniejszym wykroczeniem reżysera jest aktorska wersja Flinstonów, która… powiedzmy po prostu, że prehistoryczna rodzinka zasługiwała na więcej, podobnie jak widzowie. O ile pierwszą część można było jeszcze jakoś zdzierżyć (John Goodman zawsze się sprawdza), to docenienie sequela (tym razem już bez Johna Goodmana w roli głównej – ciekawe dlaczego?) wymagało lobotomii poprzedzającej (i wieńczącej) seans. Sympatyczniejszym tytułem dla niektórych być może była Świąteczna gorączka – komedia z Arnoldem Schwarzeneggerem. Ten film również został zasłużenie zmieszany z błotem przez krytyków, ale nie da się ukryć, że idiotyczny slapstick z udziałem gwiazdy Predatora i Terminatora jest na swój sposób zabawny. Levanta dopadła jednak karma i po takich hitach jak Śnieżne psy czy Daleko jeszcze? (z Ice Cube’em!) realizuje się on, kręcąc do bólu przeciętne filmy telewizyjne albo przeznaczone na rynek domowy. Tak upłynęło mu ostatnie piętnaście lat i nic nie wskazuje na to, by cokolwiek miało się zmienić.
Brian Robbins
Podobne wpisy
Brian Robbins to człowiek, który pomógł Eddiemu Murphy’emu zamordować swoją karierę. Norbit, Mów mi Dave i Tysiąc słów to trzy ostatnie filmy reżysera i jedne z ostatnich ról Murphy’ego. Pierwszy z nich jeszcze ledwo zarobił na siebie (ach, ten niezawodny motyw faceta przebranego za kobietę – tym razem otyłą!), ale kolejne przyniosły spore straty i zostały powszechnie zjechane od góry do dołu. Można się zastanawiać, co podkusiło Murphy’ego do brnięcia w to bagno, zwłaszcza że poprzednie filmy reżysera spotykały się z miażdżącą krytyką i w większości okazywały się finansowymi porażkami (jedynym wyjątkiem jest dobrze przyjęty dokument The Show, ale w tym tekście biorę pod uwagę tylko pełnometrażowe filmy fabularne). To kolejny słaby reżyser słabych komedii, ale bez szczęścia/biznesowego wyczucia, które mają Tyler Perry i Dennis Dugan.
Może macie własnych ulubieńców? Zapraszam do mniej lub bardziej kulturalnej dyskusji w komentarzach.