Za WOLNOŚĆ aż po ŚMIERĆ. Bohaterowie filmowi godni legendy WILLIAMA WALLACE’A
Patrząc na to, jaki charakter posiada Mel Gibson i jak przebiegało jego życie osobiste, trudno sobie wyobrazić innego aktora, który mógłby z takim pietyzmem odegrać ikoniczną postać Williama Wallace’a. To, jak w swoim życiu poczynał sobie Gibson i czy było to dobre lub złe, nie ma tu kompletnie znaczenia, bo chodzi o specyficzny rodzaj zaangażowania w to, co się robi – pryncypializm, agresywną pedanterię, ideologiczny fanatyzm. A tych aktorowi nie brakowało. William Wallace również posiada owe cechy. Pomimo kryształowej moralności nie potrafiłby bez nich zbudować swojej charyzmatycznej pozycji w oczach zniewolonych przez Anglików Szkotów. Pod względem charyzmy zaś mało która z postaci występujących w filmach historycznych, i to w całej historii kina, dorównuje Wallace’owi poziomem. W jakimś sensie również Gibsonowi. Stanowi to dowód na to, że aktorowi udała się rzecz arcytrudna w kinematografii – stworzył ponadczasowy film z ponadczasowym, doskonałym bohaterem, który na zawsze znalazł swoje miejsce w światowym kinie.
Gdy za oknem rozpanoszyło się morowe powietrze, dostaliśmy nareszcie dowód, że nie tylko władza może nam ograniczyć naszą wolność. Co jakiś czas historia nam o tym przypomina (epidemie dżumy, hiszpanki). Zbyt rzadko jednak, żeby kolejne pokolenia zmieniły swoje podejście do ekspansywnego trybu życia czy wykorzystywania zasobów ziemskich. Nauczyliśmy się korzystać z wolności w sposób radykalny. W praktyce więc wsteczna amnezja jest koniecznością i faktem. Zapewnia nam coraz szybszy wzrost, niekiedy po trupach, ale rozpatrując problem gatunkowo, a nie narodowościowo, nawet jeśli ludzkie giną w milionach, populacji człowieka to generalnie nie zagraża. Co tam więc jeden bohater umierający za ideę wolności? W filmach o heroicznych postaciach z reguły tak przedstawia się ów problem: zginie ten jeden – nastąpi koniec świata lub koniec jakiegoś narodu. Siła charyzmy takich postaci filmowych tkwi właśnie w tym, żeby czuć zupełną rozpacz, gdy zginą.
Podobne wpisy
Z drugiej strony William Wallace heroicznie oddał życie, ale czy przez to Szkoci przestali istnieć? Problem braku wolności jest niezwykle istotny, gdyż nie wyobrażamy sobie jej nie mieć, zwłaszcza kiedy ją odzyskaliśmy i w ogóle poznaliśmy. Jej ograniczenie niejednokrotnie uznajemy za koniec indywidualnego lub społecznego istnienia. Czy jednak nie przeceniamy roli wodzów, protagonistów czy żywych symboli, takich właśnie jak Wallace w bitwie o nasze swobody obywatelskie? Oni przecież żerują na wierze w nich pokładanej przez tysiące i miliony, nawet jeśli robią to ze szlachetnych pobudek.
A czy nie jest w rzeczy samej odwrotnie? Może potrwałoby to dłużej, lecz Szkoci w końcu poradziliby sobie bez Wallace’a, natomiast on, gdyby nie walczył o ich wolność, stałby się zbędny jak dziurawy garnek w stodole. Przypomnijmy sobie, jak zaczęła się jego walka. W kluczowym momencie dla kształtowania się jego kulturowej płci w szkockiej społeczności stracił ojca i dom. Potem, jako dorosły mężczyzna, wciąż chowający urazę i szukający miejsca w życiu, stracił ukochaną żonę. Nagle jego osamotnienie i ból odnalazły tego samego wroga, co uciśniony, szkocki lud. To jednak nie walka o wyabstrahowaną ideę wolności uczyniła z niego bohatera. Wiara w nią okazała się wtórna do osobistych przeżyć, a kapitalny tekst przed pierwszą bitwą z angielskim wojskiem, jeden z najlepszych, jakie kiedykolwiek w kinie słyszałem, jest tak naprawdę spowiedzią wobec samego siebie – wyrazem osobistej walki, której zemsta jest motorem działania, a energię daje jej zniewolenie Szkotów. Cóż więc znaczy wolność instytucjonalna? Jedynie tyle, że walczy się o nią, zawsze mając na względzie wolność osobistą, stąd w momentach przełomowych instytucje okazują się tak słabe, a prawo tak zmienne, jedynie ludzka wola prze do przodu, żeby uciec przed widmem słabości, tak dobitnie narysowanym przez Wallace’a:
Umierając w łóżkach, za wiele lat, na pewno będziecie gotowi oddać te wszystkie dni za jedną szansę, jedną szansę powrotu na to pole bitwy, by powiedzieć wrogom, że mogą odebrać nam życie, ale nigdy nie odbiorą nam wolności!
I chociaż w poniżej zestawionych postaciach ocena ich istnienia, fikcyjnego czy historycznego nie podlega dyskusji, że była ludziom potrzebna, to każdy z owych herosów ideowych odnalazł sens swojego życia w walce za ludzi. Był zdeterminowany, szalony, pryncypialny i fanatyczny jak Wallace, a przy tym walczył za siebie, wmawiając innym, że walczy za nich – nic straconego i niewłaściwego, skoro inni korzystali, a poza tym osobista motywacja wydaje się autentyczniejsza niż walka za niematerialne obietnice. Wreszcie każdy z opisanych niżej herosów, aspirujących do bycia chociaż w jednej setnej Williamem Wallace’em, na dalszym etapie swojej walki czerpał motywację z degrengolady otaczającego świata, gdyż bez katalizatorów działania w postaci zniewolenia, autorytarnej władzy krzywdzącej niewinnych i szeroko pojętej społecznej niesprawiedliwości stałby się niepotrzebny i zwykły. Pokrętna więc ta szlachetność. Lepiej, gdyby jej nie było, a rzeczywistość mogła obyć się bez takich bohaterów. Niekiedy to, co nazywamy złem, bywa zagmatwane i zmienia się w zależności od perspektywy spojrzenia.