search
REKLAMA
Zestawienie

5 filmów islandzkich, które TRZEBA znać!

Odys Korczyński

4 listopada 2018

REKLAMA

Na florę i faunę Madagaskaru izolacja od świata wpłynęła bardzo pozytywnie. Większości występujących tam gatunków nie znajdziemy w żadnym innym zakątku świata. Islandia to właśnie taki kinematograficzny Madagaskar, nacechowany filmowym introwertyzmem oraz wyspiarskimi problemami Islandczyków, którzy, chociaż samotnie żyjący w oddali od europejskiej cywilizacji, nie przestają myśleć o sobie jak o nowoczesnym społeczeństwie (na co mają lewicowo pachnące dowody). Długie, zimowe dni wręcz prowokują do tworzenia dzieł filmowych naprawdę aspirujących do bycia genialnymi przykładami obrazowych wypowiedzi na temat tego, jaki jest człowiek. Wybrałem te, które warto znać nie tyle ze względu na jakąś uznaną przez krytyków abstrakcyjną wartość, ile dlatego, że wnikają w istotę po islandzku rozumianego, wyspiarskiego człowieczeństwa.

Kłopotliwy człowiek (2006), reż. Jens Lien

siła strachu

Każdy z widzów zobaczy w tym filmie zupełnie innego typu metaforę, pod warunkiem, że zdążył już w toku swojego życia zaznajomić się zarówno z literaturą antyutopijną (Huxley, Lem, Swift, Sołżenicyn, Vonnegut, Orwell), jak i z filmem, który dotyka kwestii tworzenia nowych, idealnych społeczności oraz końca tych, już nam znanych (np. Żony ze Stepford, 12 małp, Truman Show). Reżyser pozostawia nam spory zapas niewiadomych oraz niejasne zakończenie. Miesza mocno gatunki, co dodatkowo utrudnia jednoznaczne odczytanie przekazu. Raz stosuje narrację znaną z dramatów science fiction, a następnie zwalnia do poziomu suspensu znanego z komedii obyczajowych. Nie tylko jednak tutaj, w fantastycznych kontekstach, powinno się szukać jakiegoś ogólnego sensu produkcji. A co wtedy, gdy rozwiązanie jest bardziej prozaiczne niż przedstawienie wynaturzonego obrazu nowej ludzkości po końcu świata? Nie chodzi o żaden model idealnego społeczeństwa przyszłości, do którego nie jest w stanie dojrzeć główny bohater (Trond Fausa Aurvaag jako Andreas).

To jest dokładnie nasza teraźniejsza, wielkomiejska, kapitalistyczna społeczność w najbogatszych krajach, gdzie emocje, potrzeby, a przede wszystkim indywidualne zdanie jednostki przestały mieć znaczenie. Nie jest to przy tym satyra na racjonalnie zorganizowane społeczeństwa skandynawskie. Bardziej dopatrywałbym się inspiracji w odosobnieniu niewielkiej społeczności Islandii, która tęskni za „innym” zapachem życia, nieważne, czy prawdziwym, czy kłamliwym, ważne że odmiennym. Produkcja Jensa Liena może faktycznie ucieszyć ateistów, bo idealne filmowe miasto podobne jest do karykatury nieba, a uciekający zeń człowiek ma ochotę na coś więcej niż schematyczne, idealne szczęście. Dlatego robi wszystko, by znów upaść, nie w żaden metaforyczny grzech, lecz w konsekwencje swoich własnych, bolesnych wyborów. Wierzący też znajdą w Kłopotliwym człowieku satyrę na pierworodnie napiętnowaną duszę. Nawet mając wieczną i ostateczną idyllę na tzw. górze, istota ludzka woli skrzywdzić się tak bardzo, żeby zakosztować morderczego, zimnego dna.

Na głębinie (2012), reż. Baltasar Kormákur

Współczesne katastroficzne kino akcji przyzwyczaiło nas do głośnej muzyki, mnóstwa efektów specjalnych i dość szkicowo zaprezentowanych bohaterów. Oczywiście w tym rodzaju filmów przodują mistrzowie zza oceanu. Kino europejskie raczej nie ma zamiaru się z nimi mierzyć pod względem technicznym, chyba że przesuniemy nieco akcenty i gatunkową katastrofę obudujemy wciągającą historią zwykłego człowieka. W przypadku dzieła Baltasara Kormákura mamy do czynienia z jeszcze jednym ważnym aspektem, a mianowicie jego film Na głębinie spełnia zadanie edukacyjne. Katastrofa rybackiego kutra i desperacka walka o przetrwanie rybaka Gulliego (Ólafur Darri Ólafsson) posłużyły za oś akcji, jednak nie zdominowały całości produkcji. Pozwoliły, a raczej udostępniły miejsce konieczne dla wielu elementów opisujących zachowanie człowieka w skrajnie trudnych warunkach oraz umożliwiły przedstawienie widzowi ciekawej koncepcji naukowej człowieka z odmiennie zbudowaną tkanką tłuszczową, który potrafił przeżyć w lodowatej wodzie aż 6 godzin, dosłownie jak foka.

Cała historia wydarzyła się naprawdę w 1984 roku. Gulli jako jedyny przeżył zatonięcie statku rybackiego. Wszyscy jego towarzysze nie przeżyli hipotermii. On za to, gadając z krążącymi nad jego głową mewami, dopłynął w nocy do brzegu i jeszcze dotarł do miasta. Ot i cała historia, bez fajerwerków i hucznych przemów. Bohater także nie wygląda na superherosa. Jest zwykłym, prostym rybakiem z nadwagą. Prezentuje jednak cechy pojawiające się czasami u człowieka w granicznych sytuacjach. Poza tym dręczy go wyobcowanie i samotność. Może dlatego, że wokoło niego tak mało światła letniego słońca. Z geograficznego punktu widzenia raczej nie powinniśmy na tej podstawie wyrabiać sobie opinii o warunkach życia w Islandii, bo to nie do końca prawda. Ciemne barwy w filmie są raczej metaforą życia Gulliego, który, dopóki przypadkowo nie wchodzi w rolę foki, nie wie, że jest aż tak wyjątkowy.

Odys Korczyński

Odys Korczyński

Filozof, zwolennik teorii ćwiczeń Petera Sloterdijka, neomarksizmu Slavoja Žižka, krytyki psychoanalizy Jacquesa Lacana, operator DTP, fotograf, retuszer i redaktor związany z małopolskim rynkiem wydawniczym oraz drukarskim. Od lat pasjonuje się grami komputerowymi, w szczególności produkcjami RPG, filmem, medycyną, religioznawstwem, psychoanalizą, sztuczną inteligencją, fizyką, bioetyką, kulturystyką, a także mediami audiowizualnymi. Opowiadanie o filmie uznaje za środek i pretekst do mówienia o kulturze człowieka w ogóle, której kinematografia jest jednym z wielu odprysków. Mieszka w Krakowie.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA