search
REKLAMA
Nowości kinowe

Everest

Filip Jalowski

17 września 2015

REKLAMA

Literatura górska dotycząca zdobywania najwyższych wierzchołków świata często cierpi na przypadłość „małych kroków”. To proteza ułatwiająca budowanie fabuły, wywiedziona z książek pionierów, którzy dopiero przecierali szlaki prowadzące na owiane nimbem tajemnicy szczyty. Duża część z nich starała się przybliżyć człowiekowi żyjącemu na nizinach sytuację, w jakiej znajduje się człowiek na ekstremalnej wysokości. Właśnie dlatego opisy ataku szczytowego często sprowadzały się do deklamacji wspinaczkowej mantry, budowanej z kolejnych kroków i oddechów z trudem wyrwanych olbrzymiej górze. Dziś takie podejście do tematu jest już zdecydowanie passé. Podobnie jak tłumaczenie motywacji wspinaczkowej słynną maksymą George’a Mallory’ego, który na pytanie o powód, dla którego usiłuje wejść na Everest odpowiedział „because it’s there” (ponieważ jest).

everest1

Głównonurtowe filmy górskie cierpią na podobną przypadłość. Do wspominanych „małych kroków” dochodzi jednak cała masa innych klisz, które po prostu muszą znaleźć się w produkcji nastawionej na widza masowego. Heroizm, braterstwo liny, przezwyciężanie własnych słabości to jedynie mały wycinek tematów, które powracają w obrębie tego podgatunku niczym bumerang. Przedstawianie alpinistów jako herosów zmagających się z zadaniami, których nie powstydziłby się sam Herkules, oraz rozterkami moralnymi godnymi pism ojców filozofii powoduje, że górskie blockbustery często mają ze wspinaczką niewiele wspólnego. Z romantycznych marzeń producentów rodzą się helikoptery ratujące konających himalaistów spod wierzchołka K2 czy skrajnie trudne warunki techniczne na klasycznych drogach wiodących na ośmiotysięczne olbrzymy. Najnowszy górski blockbuster, Everest Baltasara Kormakura, sprawnie omija te pułapki. Pełno w nim motywów charakterystycznych dla tego typu kina, jednak i brak głupot, które zbliżają go do alpinistycznego science fiction.

Maksyma Mallory’ego pojawia się w obrazie jedynie w kontekście wesołego zawołania, którym grupa bohaterów gasi Jona Krakauera, atakującego szczyt dziennikarza i pisarza. Jego Wszystko za Everest, będące owocem wydarzeń opisywanych w filmie, stało się jednym z fundamentów, na których Kormakur budował swoją wizję wydarzeń z roku 1996. Everest nie jest bowiem historią wyssaną z palca. Opowiada o tragedii, która na długie lata podzieliła środowisko alpinistyczne. Jej reperkusje możemy obserwować w nim zresztą po dziś dzień.

everest2

Fabuła filmu przedstawia historię członków dwóch wypraw komercyjnych, organizowanych przez konkurujące ze sobą agencje wspinaczkowe (Adventure Consultants Roba Halla i Mountain Madness Scotta Fischera). W roku 1996 baza pod Everestem była wyjątkowo przeludniona, co skutkowało zmniejszeniem bezpieczeństwa na stokach góry. Sytuację dodatkowo podgrzewał fakt, że wśród osób atakujących szczyt znajdował się anonsowany już Krakauer, przygotowujący artykuł dotyczący wypraw komercyjnych dla poczytnego, amerykańskiego pisma Outside. Z racji tego, że wprowadzanie ludzi na szczyt ośmiotysięczników za pieniądze (niemałe, bo sięgające kwot 60-70 tysięcy dolarów) dopiero raczkowało, obie ekipy chciały się wykazać. Góra nie pozwoliła jednak na to, aby uczynić z niej narzędzie PR-u. W wyniku nagłego załamania pogody i złych decyzji organizatorów na stokach Everestu rozegrała się tragedia.

Kormakur stara się przedstawić ją możliwie obiektywnie, bez prostego wskazywania palcem na to, kto zawinił najbardziej. Mimo tego, że Wszystko za Everest z pewnością znajduje się w jego biblioteczce, daleko mu do stronniczości Krakauera, który podpadł środowisku za ostrą krytykę jednego z przewodników uczestniczących w wydarzeniach z maja 1996. Film stara się być wypadkową różnych stanowisk, które pojawiły się na półkach księgarni w postaci wspomnień uczestników i artykułów opublikowanych w branżowych magazynach. Oczywiście, przy znajomości tematu i uważnym seansie da się wyłapać, ku jakiej interpretacji skłania się reżyser. Jego zdanie nie jest jednak narzucone wprost, w Evereście zdecydowanie brak jakiejkolwiek formy nachalności czy agitowania na rzecz któregoś z wrogich obozów. Widz musi sam ocenić bohaterów biorących udział w tragedii.

everest3

Dla dobra widowiska postacie zostały pokazane nieco stereotypowo. Mamy zatem tarcie pomiędzy solidnością i uporządkowaniem a nutką górskiego szaleństwa, mamy przebojowych Teksańczyków oraz romantycznych zapaleńców, spokojnych Azjatów i rozkrzyczaną panią z telewizji. To wszystko nie wpływa jednak na odbiór samego filmu, który od początku do końca nie ukrywa przed widzem tego, czym jest. A jest po prostu górskim blockbusterem, mającym na celu wywołać w widzu stosowne emocje. Everest musi zatem wyglądać groźnie, nawet jeśli imitują go Alpy, a bohaterowie muszą być wyraziści i mieć w sobie coś z herosów, którzy zaczynają łamać się niczym wykałaczki w momencie, gdy o stoki góry uderza gwałtowna burza. Everest działa właśnie na tym poziomie, to solidny kawałek niegłupiej rozrywki. Wszyscy, którzy spodziewają się po nim czegoś więcej, mogą poczuć się przez zawiedzeni, ponieważ delikatny morał płynący z historii z całą pewnością nie wnosi do tematu obecności ludzi w górach wysokich niczego, co nie zostało powiedziane wcześniej.

To wszystko, w komplecie z doskonałymi zdjęciami oraz obsadą, która radzi sobie z powierzonymi zadaniami, sprawia, że Everest jest nie tylko najlepszym filmem w dorobku Kormakura, ale i jedną z ciekawszych górskich propozycji wysokobudżetowego kina amerykańskiego. Warto zobaczyć, chociażby dlatego, „że jest” (wybaczcie, musiałem).

korekta: Kornelia Farynowska

cinema

REKLAMA