search
REKLAMA
Zestawienie

5 filmów islandzkich, które TRZEBA znać!

Odys Korczyński

4 listopada 2018

REKLAMA

Fúsi (2015), Dagur Kári

Czasem życiowe pasje nie idą w parze z życiowym sprytem w sensie zapewnienia sobie społecznie uznawanej za sukces przyszłości. Tytułowy Fúsi (Gunnar Jónsson) jest gruby, łysy, źle ubrany, ma słabą pracę, wyśmiewają i dręczą go inni, nie ma partnerki, ale za to kocha rekonstruować bitwy z czasów II wojny światowej w postaci szczegółowo dopracowanych modeli i terenowych makiet. Trzeba mieć naprawdę sporo zdolności manualnych, plastyczną wyobraźnię oraz cierpliwość, żeby uskuteczniać taką pasję. Uważany za półinteligenta, Fúsi z jednej strony nie potrzebuje nikomu udowadniać, że jest kimś więcej niż grubym odludkiem, a z drugiej jego życie tak się poukłada, że to właśnie kobieta zapewni mu szansę wyjścia ze swojej skostniałej pozy samotnika. Niestety ta warstwa świata, którą zwykliśmy uważać za rzeczywistość, naznaczona jest jeszcze ludzką interpretacją, i to właśnie jej czasami kłamliwą osnowę doskonale prezentuje film.

Fúsi jako człowiek nie jest zły, lecz poprzez swoją powierzchowność – uważaną przez dążące do wizualnej doskonałości społeczeństwo za pewnego rodzaju ułomność – może być za takiego uznany. Dostaje kopniaka i za niewinną zabawę z dziewczynką z sąsiedztwa, i za chęć bliskości z niestabilną emocjonalnie kobietą. Paradoksalnie jednak, jak chce to pokrętnie zaprezentować reżyser, dopiero tak traumatyczne doświadczenia umożliwiają mu uświadomienie sobie, że przecież to wszystko, w czym utkwił, jest tylko chwilową formą jego pełnego wolności życia. Dziecięca zabawa żołnierzykami nie mieści się w kategoriach dorosłości, chociaż wcale to nie oznacza, że na zawsze jest z niej wykluczona. Paradoks Fúsiego polega na tym, że odbudować się można dopiero po uświadomieniu sobie, jak istotne jest odważne podejmowanie decyzji – dopiero wtedy można być bezkarnie w oczach innych po trosze dzieckiem. Ten jest nieszczęśliwy, kto nie umie nim być, jak również ten, kto za bardzo tego pragnie. W kinie światowym niewiele jest tak humanistycznie kompletnych obrazów wyobcowania człowieka.

Nói Albinói (2003), Dagur Kári

Niektórzy widzowie zapewne łudzą się, że Noi (Tómas Lemarquis) odnalazł spokój i namiętnie gra w Mastermind o pornopisemka gdzieś w wyimaginowanym świecie zimowych bogów. Nic bardziej mylnego, bo nie zależałoby mu na tym. Tam również byłyby zasady, które nie zmieściłyby się w jego kongenialnym, chociaż niezdyscyplinowanym umyśle. Przez swoją młodość i niedoświadczenie Noi wpada w pułapkę buntu. Wydaje się dla nas zrozumiałe, że nastolatek chce uciec ze skutej śniegiem, niewielkiej mieściny, od monotonii życia z babcią i ojcem alkoholikiem. Zapomina jednak, że ślepy sprzeciw i kontestacja reguł zwykle prowadzą do jeszcze większego odrzucenia, jeśli wpierw nie ma się wyrobionej pozycji w zgodnym z nimi życiu. Noi jednak nie potrafi być ani tak przebiegły, ani dwulicowy, i w tym sensie jest rzeczywiście opóźniony, a może lepiej go określić młodocianym socjopatą. Los, a raczej umysł reżysera zgotował mu jednak ironiczną kulminację życia. Pozostały mu jedynie zapisane na slajdach marzenia o ciepłych krajach, a wokoło namacalna, prawdziwa otchłań zimnej pustki, nie tej fizycznie rozciągłej, geograficznej, lecz egzystencjalnej, dojmującej wspomnieniami o niespełnionej miłości i onieśmielającej bólem tęsknoty za utraconymi bliskimi, którzy jeszcze chwilę temu wydawali się tak odlegli i znienawidzeni.

Dagur Kári nakręcił film oszczędny, wręcz scenograficznie biedny, z bardzo zdawkowymi dialogami oraz licznymi lukami w akcji, które widz musi sam sobie dopowiedzieć. W filmie zadziwia generalnie spokój, z jakim lokalna społeczność obserwuje narastający oportunizm Noiego, a z drugiej racjonalne i wiwisekcyjne podejście do problemu niedostosowania się młodego człowieka do znajdującej się już tuż za rogiem dorosłości, jeśli nikt z mądrzejszych, którzy ten bunt mają już za sobą, mu nie pomoże. Gdy wyjdziemy poza film na nasze postkomunistyczne podwórko, zobaczymy pod blokami mnóstwo podobnych chłopaków. Nikt im nie pomaga, a później ma pretensje, że podobno są nikim. Przecież jakby mogli.

Barany. Islandzka opowieść (2015), Grímur Hákonarson

Owce są z Islandczykami ponad tysiąc lat. Pomogły im przetrwać i zbudować nowoczesne społeczeństwo. Czas jednak mija swoim rytmem. W filmie Grímura Hákonarsona nieco ironicznym i sugestywnym znakiem współczesnych czasów na Islandii jest wożenie baranów na trójosiowych quadach. Ponadto jest ich więcej niż Islandczyków. Jak widać, zmieniły się środki transportu, ale podejście do tych zwierząt oraz ich historyczne znaczenie dla wyspy raczej nie, przynajmniej u pewnej grupy ludności. Pewnie ci, co żyją w największych miastach na wyspie (a nie ma ich zbyt wielu), mają inne zdanie, bardziej nowoczesne, lewicowe, stechnicyzowane. Oficjalnie największe dochody gospodarce Islandii przynoszą jednak rybołówstwo, aluminium oraz turystyka. Owszem, hodowla owiec to kluczowa gałąź rolnictwa, jednak nie na tyle rentowna, żeby prześcignąć smaczną zawartość oceanu, z której i my w naszej części Europy korzystamy. Znając chociaż ten szkicowy obraz gospodarki Islandii i rolę owcy w świadomości kulturowej islandzkiego społeczeństwa, dużo łatwiej jest zrozumieć przywiązanie głównych bohaterów filmu do swojego, pasterskiego stylu życia. Bez owiec zginą, podobnie też jak dla owiec byliby w stanie poświęcić stare i samotne życie oraz zasady obowiązujące w nowoczesnym społeczeństwie.

Stare wraz z nowym ściera się podobnie, niezależnie od szerokości geograficznej, kultury, klimatu, poziomu wykształcenia, światopoglądu itd. Nowe jednak nie zdaje sobie sprawy, jaką zaciętość posiada to, co istniało dłużej niż wszelka nowość. Barany. Islandzka opowieść jest znakomitym obrazem o panującym wśród bliskich sobie ludzi radykalnym niezrozumieniu. Zgasić je może dopiero inne, jeszcze radykalniejsze niezrozumienie, sprzeciw, bunt, a raczej ich wszechpotężna przyczyna – śmierć. Nieważne, czy zwierzęcia, czy człowieka. Koniec życia jest paradoksem i absurdalnie łączy ludzi nie tylko w islandzkich opowieściach.

Odys Korczyński

Odys Korczyński

Filozof, zwolennik teorii ćwiczeń Petera Sloterdijka, neomarksizmu Slavoja Žižka, krytyki psychoanalizy Jacquesa Lacana, operator DTP, fotograf, retuszer i redaktor związany z małopolskim rynkiem wydawniczym oraz drukarskim. Od lat pasjonuje się grami komputerowymi, w szczególności produkcjami RPG, filmem, medycyną, religioznawstwem, psychoanalizą, sztuczną inteligencją, fizyką, bioetyką, kulturystyką, a także mediami audiowizualnymi. Opowiadanie o filmie uznaje za środek i pretekst do mówienia o kulturze człowieka w ogóle, której kinematografia jest jednym z wielu odprysków. Mieszka w Krakowie.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA