Człowiek, który został żółwiem. 5 NAJGORSZYCH RÓL RYANA GOSLINGA
Aktor o spojrzeniu spaniela – tak o nim mówią. A może to tylko radykalny dystans wobec świata, którego widzowie nie rozumieją? Gra zaledwie kilkoma minami i to w produkcjach dalekich od siebie o dziesiątki lat świetlnych. Nieważne, czy jest to film science fiction, symboliczne kino Nicolasa Windinga Refna, czy też łzawy musical w stylu La La Land. A dodatkowo jest dość wybredny w wyborze proponowanych mu ról. Może w jego przypadku to najlepszy sposób, by na dłuższą metę nie znudzić widza tą monolityczną, nieobecną twarzą. Niewątpliwie w wielu rolach taka postawa się sprawdza (Blade Runner 2049, Fanatyk). Są jednak aktorskie niewypały, a poniżej zestawienie ich najbardziej godnych, filmowych reprezentantów.
1. Julian, Tylko Bóg wybacza (2013), reż. Nicolas Winding Refn
Jeszcze nim obejrzałem to zachwalane tzw. kino symboliczne, natknąłem się w sieci na barwny komentarz na jego temat. Ktoś stwierdził, że „jest to film o ludziach-żółwiach”. Lapidarna i celna uwaga. Ryan Gosling doskonale wpasował się w zwolnioną do granic zdrowego rozsądku akcję. Długie ujęcia twarzy Juliana wraz z maślanym spojrzeniem aktora mają za zadanie wciągnąć widza głębiej w symbolizm filmu. W rzeczywistości mogą oddziaływać jedynie śmiechogennie. Rzecz jasna, taka reakcja jest jak najbardziej pozytywna dla psychiki, jednak Ryan Gosling z pewnością chciał wypaść bardziej artystycznie niż komediowo. Wspiął się więc na Kilimandżaro swojej ponurej aktorskiej natury i spojrzał na widza spomiędzy świecących kolorami scen, co niczego nie zmieniło – wciąż pozostał człowiekiem żółwiem albo spanielem, jak kto woli.
2. Herkules, Młody Herkules (1998), reż. Simon Raby, T.J. Scott i inni
Podobne wpisy
Delikatny blondynek, trochę zagubiony, z nieobecnym wzrokiem, prawdziwy kąsek dla starożytnych amatorów męskiej przyjaźni – tak można by określić Ryana Goslinga z początku jego kariery, kiedy odgrywał młodego Herkulesa. Z wizerunkiem półboga zapisanym w naszej popkulturze niewiele ta postać ma wspólnego. Przypomina bardziej metroseksualnego dżolo lubującego się w spacerach po galeriach handlowych. Byłoby to jeszcze do zniesienia, gdyby Gosling bronił się widocznym zaangażowaniem w postać oraz rzeczywistość pełną boskiej magii. Wygląda to niestety tak, jakby spoglądał gdzieś za kamerę i bez przerwy czekał na wskazówki reżysera, jak ma daną scenę zagrać. Na dodatek szwankuje montaż, a realizatorzy oszczędzali na dublach. Z tej aktorskiej improwizacji młody Herkules wyszedł bez mięśni.
3. Sebastian, La La Land (2016), reż. Damien Chazelle
Tych sześć Oscarów to chyba tylko dlatego, żeby na siłę utrzymać mit o tym, że Amerykanie są mistrzami w kręceniu musicali. Zdjęcia może faktycznie powinny zostać docenione, podobnie scenografia. Czy jednak aż Oscarem? Ale zadziwiające jest że dostała go np. muzyka. Czyżby za sztampowe rozwiązania, których nie da się zapamiętać, bo są tak kompozycyjnie nijakie? A jak w tym sosie pływa Ryan Gosling? Dopóki nie zacznie tańczyć oraz śpiewać, gra nawet całkiem nieźle. Przyjął jednak rolę w musicalu, gdzie umiejętności wokalne oraz taneczne są kluczowe. Śpiewanie z zaciśniętym gardłem, na przydechu i bez wykorzystania przepony wypada niczym w szkolnym teatrzyku. Dodatkowo, jak na ironię, w filmie występuje John Legend. Kiedy jego wspaniały głos zabrzmi, drżą mikrofony, a melorecytacyjne szepty Goslinga i Emmy Stone zmieniają się w kwilenie wychudzonego koguta i jego przeciążonego znoszeniem jaj haremu zielononogich kur.
4. BV, Song to song (2017), reż. Terrence Malick
Wydawać by się mogło, że eksperymentalne kino Malicka wymaga unikatowej formy aktorstwa. Nic bardziej mylnego. Wizualna, montażowa i zdjęciowa forma produkcji Song to Song na tyle zajmuje wzrok, że mimika aktorów schodzi gdzieś na dalszy plan. Mam tu na myśli szybkie ujęcia szerokim kątem, mocne cięcia twarzy na poziomie oczu, energicznie poruszającą się kamerę prowadzoną z ręki. Żeby przebić się przez tę formę, trzeba być bardzo charakterystycznym oraz zapracować na zainteresowanie widza… głosem. Michael Fassbender potrafił. Natura wyposażyło go w zapamiętywalną barwę. Ryan Gosling miał mniej szczęścia i niestety musiał udawać, że gra. Chował się tylko za twarzami Natalie Portman i Rooney Mary. W efekcie nie stworzył postaci fabularnej, za to udało mu się zostać gadającą lalką Malicka.
5. David Marks, Wszystko, co dobre (2013), Andrew Jarecki
Najlepszy z pięciu filmów z udziałem Ryana Goslinga, co nie oznacza, że jednak wystarczająco dobry. To wielkie ryzyko oprzeć tak skomplikowaną osobowość bohatera na tego typu grze aktorskiej. Gosling jest zbyt emocjonalnie oszczędny i zamknięty w sobie, by realistycznie odegrać skłóconego ze światem, potencjalnego mordercę. Film ląduje na piątym miejscu, bo obiektywnie rzecz ujmując, trzeba zaznaczyć, że Ryan się stara. Pewne zachowania nawet mu wychodzą – np. udawanie kobiety czy sam akt krzyku. Jednak całość charakteru, jaki zaprezentował, przypomina zamknięte przed widzem pudełko. W produkcji Jareckiego zbyt wiele jest niedomówień, przenośni i tajemnic, żeby nie zrównoważyć tych niejasności bardzo charakterystyczną postacią pierwszoplanową. Tak niestety się nie stało. Gosling boi się wyjść ze swojego świata, by w pełnym słońcu spotkać się ze spragnionym odpowiedzi widzem.