Wcielająca się w matkę Aleksandra Wielkiego Angelina Jolie próbowała chyba zaprezentować widzom grecki akcent. Czy było to konieczne, sprawa dyskusyjna, bowiem jej filmowy syn grany przez Colina Farrella wypowiadał się z akcentem… irlandzkim. Nie to jednak jest w tym najgorsze. Jednym z wielu powodów, dla których Aleksandra ogląda mi się ciężko, jest duszenie się ze śmiechu w trakcie scen z Olimpią. Angelina brzmi przecież jak rosyjska imigrantka – wypisz wymaluj Irina Shayk na początku kariery w modelingu. Co ciekawe, zaledwie trzy lata później Jolie udowodniła, że przy odrobinie wysiłku akcent nie musi stanowić dla niej tak dużego problemu. W Cenie odwagi jako francuska dziennikarka Mariane Pearl poradziła sobie znacznie lepiej.
Do tego, że akcent nie jest specjalnością zakładu Nicolasa Cage’a, nie trzeba nikogo przekonywać. Wystarczy tu wspomnieć choćby Con Air – lot skazańców – aktor brzmiał, jakby sam siebie chciał przekonać, że pochodzi z Południa. W tamtym filmie, celowo kiczowatym i przerysowanym, wcale nie było to jednak wielkim problemem. Znacznie słabiej Cage wypadł w nakręconym w stu procentach poważnie Kapitanie Corellim. Jako włoski dowódca tylko śmieszy. Oglądając film dzisiaj, widz aż zaczyna się zastanawiać, czy laureat Oscara zaliczał tą produkcją casting do Borata. Jeśli słychać w tej roli coś włoskiego, to co najwyżej braci Mario.
OK, zgadzam się, Anaconda to cała lista problemów, z których akcent Jona Voighta jest być może najmniejszym. Nie zmienia to faktu, że słynnego aktora nie da się po prostu słuchać. Zresztą, bez napisów ciężko go nawet zrozumieć. Ojciec Angeliny Jolie (czyżby ta akcentowa niemoc leżała w genach?) celował w akcent z Paragwaju, ale nie wyszło. Czasem słychać jakieś ślady hiszpańskiego akcentu, ale zmienia się on kilka razy w ciągu jednej sceny, płynnie przechodząc również w typowo amerykański. Niektórzy żartują, że wąż nie był w stanie tego znieść i dlatego zwymiotował postać graną przez Voighta.
Jon Voight zagrał też w filmie Luz Blues o drużynie futbolu amerykańskiego z Teksasu. Jednak tym razem to nie laureat Oscara za Powrót do domu rozbawiał kinową widownię akcentem, a znany wam zapewne z Jeziora marzeń James Van Der Beek. Aktor pochodzący z Connecticut musiał przekonująco wcielić się w Teksańczyka – wyszło jednak żałośnie. Amerykanie do dziś (a od premiery minęło już 21 lat) mają niezły ubaw z Van Der Beeka. Polakom międzystanowe różnice w akcentach wyłapać oczywiście trudniej, ale tutaj południowa wymowa jest tak słaba, że u każdego powoduje zgrzyt. Pamiętacie, jak Joey z Przyjaciół prezentował swoje umiejętności pracy z trenerem od akcentu? Brzmi bardzo podobnie. Kto wie, czy to właśnie nie przez tę rolę kariera Van Der Beeka na dużym ekranie nigdy się nie rozwinęła.