Zaskakująco BOHATERSKIE filmowe ZGONY
Witalij Orłow (Pan życia i śmierci)
Wiecznie zapijaczony, jeszcze częściej naćpany i nie stroniący od dziwek młodszy brat Jurija w całym filmie wykazał się tylko jednym – stworzył z dragów Ukrainę (czytaj: zdolności artystyczne). Trudno się więc po kimś takim spodziewać zgonu z innych przyczyn niż przedawkowanie czy AIDS. A już na pewno trudno posądzać go o jakikolwiek przejaw współczucia, honor i w końcu heroizm. Jednak ten jeden raz, na jakimś zadupiu w Afryce, coś się w Witaliju obudziło (czytaj: był wyjątkowo trzeźwy). Wziął więc granat i zaczął niszczyć to, co uważał za złe. Przez moment sam był panem życia i śmierci. I to ostatnia rzecz, jaką zrobił, bo w chwilę później go zastrzelili. Odkupienie grzechów? Z pewnością. Czy to coś dało? Poza pomniejszeniem zarobku Jurija i opóźnieniem nieuniknionego zupełnie nic, przez co śmierć Witalija zahacza wręcz o bezsens. Ale nie można chłopakowi odmówić tego, że odszedł z hukiem. Naiwnie może, ale w słusznej sprawie.
Valentin Żukowski (Świat to za mało)
To jedna z najlepszych scen w tym odcinku Bonda, Jamesa Bonda. Ongiś odwieczny wróg 007 – przez którego dorobił się kuśtyka i zapewne paru wrzodów – a od czasów Goldeneye przyjaciel (choć bez przesady), który ryzykuje życiem, aby go uwolnić. I kiedy to życie ostatecznie traci, to ostatnimi resztkami sił strzela jeszcze wprost w kajdany agenta Jej Królewskiej Mości. Robi tym wrażenie na Jamesie, widzach oraz na Elektrze, która jednak błędnie zinterpretowała jego czyn i tym samym także zginęła w chwilę potem. W całym tym zamieszaniu najpiękniejszy jest jednak pożegnalny uśmieszek Valentina – rzucony jakby na przekór przeznaczeniu i na pohybel wszystkim, którzy w niego wątpili.
Ork z pochodnią (Władca Pierścieni: Dwie wieże)
Nie można odmówić Jacksonowi fantazji i samozaparcia – wszak zdołał zekranizować coś, co uchodziło za niemożliwe do zobrazowania (biedny Bakshi). Nie można też Jacksonowi odmówić pomysłowości, bo często do gotowej historii dodawał coś swojego. Z reguły były to pomysły całkowicie chybione (czego najlepszym przykładem są wybryki Legolasa), ale znalazło się też kilka perełek. Jedną z nich jest niezaprzeczalnie moment wysadzenia muru twierdzy Helmowy Jar. A gwoli ścisłości moment tuż przed. Jackson stworzył tu rzecz tak małą i skromną (pomimo gabarytów nieboszczyka i rozmiarów potyczki), a jednocześnie tak zapadającą w pamięć, że dziś hasło „dwie wieże” kojarzy mi się właśnie z tą sceną (zaraz po World Trade Center rzecz jasna). Poświęcenie i upór tego orka to coś, co robi równie duże wrażenie jak końcówka Pana Wołodyjowskiego. Mimo iż Jackson chciał tu osiągnąć głównie komiczny efekt (początek niemal żywcem wyjęty z otwarcia igrzysk w 1936 roku), to i tak wyszła mu jedna z bardziej widowiskowych i zaskakujących scen śmierci w historii kina.
William McNamara (Wojna Harta)
Podobne wpisy
Zaskakujące, ile na tej liście jest wojskowych postaci. W końcu po kim jak po kim, ale właśnie po żołnierzach spodziewamy się, aby ginęli (honorowo i po bohatersku). Jednak nie wszyscy są ku temu chętni. Na nasze (nie)szczęście McNamara pokazał każdemu, jak należy umierać (wcześniej pokazując im, gdzie raki zimują*). I niech nie przesłania tego fakt, że to znowu Bruce Willis i że znowu ma być patetycznie. Bo nawet jeśli jest, to ta śmierć zaskakująco porusza. McNamara pojawia się w kadrze nagle, już w niemieckim mundurze i z twarzą człowieka gotowego na wszystko. I właśnie wszystko poświęca – oddaje życie za pozostałych więźniów, z ciamajdowatym Hartem na czele. Robi to bez mrugnięcia okiem, bez spuszczania głowy czy jakiegokolwiek żalu – zupełnie jakby nie chodziło o życie i śmierć, tylko o zakupy w supersamie. Dokładnie tak powinien umierać prawdziwy bohater (honorowo znaczy, a nie jakby robił zakupy w supersamie). Baczność! Czyń honory!
* – raki zimują w Niemczech, nazywają się wtedy Krebs.
Bonus:
Wilson (Cast Away – poza światem)
No dobra… żartowałem.