Zaskakujące filmowe KLAPY, które otrzymały SEQUEL
Klapa nie jest równoznaczna z tym, że film umiera. Czasem staje się kultowy, bo wraca na innych nośnikach. Czasem po latach wychodzi jego poprawiona wersja, która kompletnie zmienia naszą optykę na ten tytuł. Oba te przypadki sprzyjają pojawieniu się sequela. Film w dalszym ciągu, pomimo klapy, może być po prostu wdzięcznym materiałem do kontynuacji. Producenci idą więc w zaparte, wykładają pieniądze ponownie. Ryzykują, ale chcą odwrócić złe wrażenie, wierząc, że produkt ma dalej potencjał. Oto lista filmów, które osiągnęły niezadowalające wyniki finansowej, ale pomimo tego dostały sequel.
Tron
Film science fiction Disneya zawierał szereg elementów, które zwiększały szansę na sukces finansowy. Ciekawy koncept, odwołujący się do rosnącego na sile (w latach 80.) świata gier komputerowych oraz idei wirtualnej rzeczywistości. Ducha Nowej Przygody i przełomowe efekty specjalne, służące do jego oddania. Jeff Bridges także był już (mniej lub bardziej) nazwiskiem rozpoznawalnym. Coś poszło jednak nie tak, film o skromnym budżecie wynoszącym 17 milionów dolarów nie zdołał podwoić tej kwoty w kinowych kasach. Tron mimo wszystko odżył za sprawą dystrybucji VHS, a po wielu latach, głównie ze względu na swój kultowy status, doczekał się sequela. I tu kolejna niespodzianka, po Tron: Dziedzictwo także nie zawojował kin. Co na to Disney? Ponownie po latach wraca do marki z kolejnym sequelem – Tron: Ares jest już w przygotowaniu.
47 roninów
Keanu Reeves na fali swojej popularności, którą zyskał rolą Johna Wicka, w ostatnich latach tworzy filmy lepsze i gorsze. 47 roninów należy do tych gorszych, choć to film mający w sobie elementy, które sprawiają, że jest przynajmniej charakterystyczny. Samurajska opowieść ostra niczym katana została tu wzmocniona stylistyką rodem z fantasy. Dało to osobliwe połączenie. Kosztował 170 milionów dolarów, z kas biletowych wróciło mniej więcej tyle właśnie pieniędzy do producentów, a przecież jeszcze koszty marketingu zostały do opłacenia. Choć sam byłem jednym ze „szczęśliwców”, którzy widzieli film w kinie, to nie mogę powiedzieć, bym wyszedł z seansu zadowolony. Raczej zapomniałem o filmie szybko, choć z sympatii do Keanu, nie uznałem tego czasu za stracony. Zaskoczony byłem jednak tym, że 47 roninów dostało ostatecznie sequel, o którym chyba nikt nie słyszał. Co ciekawe, Blade of the 47 Ronin z 2022 powstał za pieniądze Netflixa, choć w bibliotece giganta medialnego próżno go szukać. Najwyraźniej film nie nadawał się ani do kin, ani nawet do streamingu, nikt go nie chce dystrybuować, nikt nie chce go oglądać.
Donnie Darko
To jeden z tych filmów, który cieszy się dziś kultowym statusem, choć najpewniej nikt z nas nie widział go w kinie. Zbyt ryzykowny był to projekt, zbyt dziwny, by mógł się zwrócić nawet przy tak niskim budżecie – film kosztował śmieszne 4,5 miliona dolarów, a zarobił jeszcze śmieszniejsze 7 milionów dolarów. Pewnie dlatego Richard Kelly pozostanie twórcą oryginalnym, choć niewypłacalnym – bodaj żaden jego film na siebie nie zarobił. Donnie Darko co prawda rozsławił Jake’a Gyllenhaala, ale pomimo niewątpliwego uroku, klimatu i tajemniczości nie był filmem, który nadawał się na sequel. Z jakichś niejasnych powodów ktoś szarpnął się na wykupienie licencji i stworzenie dzieła o tytule S. Darko, skupiony tym razem na losach siostry tytułowego bohatera. To jeden z tych filmów, który piastuje zasłużone miejsce na wszystkich listach najgorszych sequeli wszech czasów.
Kroniki Riddicka
Pitch Black otworzył tę serię, choć nie było to otwarcie z przytupem. Film ledwo się bowiem zwrócił. Był jednak dość silnie oddziałujący, miał klimat i kapitalnego protagonistę, dlatego producenci poszli w zaparte i poszerzyli ten świat. Kroniki Riddicka były jeszcze droższe i sprzedały się jeszcze gorzej, choć to równie dobry (lepszy?) film, jak pierwsza odsłona. Vin Diesel i reżyser David Twohy kochają swoje dziecko na tyle silnie, że odczekali kryzys i nakręcili część trzecią. Riddick jak na razie poradził sobie finansowo najlepiej, choć kwota 100 milionów dolarów zysków z kin ze świata i tak wypada blado na tle typowych blockbusterów. To jednak seria tworzona ewidentnie z pasji, tworzona od fanów dla fanów, będąca marką i zarabiająca na licencji, dlatego wszystko wskazuje na to, że będzie kontynuowana – część czwarta została oficjalnie zapowiedziana i jest już w fazie przedprodukcyjnej.
Nieśmiertelny
To z pewnością jedna z tych serii, która tworzona była wbrew wynikom finansowym. Nieśmiertelny z 1986 utorował drogę kolejnym czterem filmom i jednemu serialowi. Szykowany jest też reboot z Henrym Cavillem w roli głównej. To zaskakujące, ale film z Christopherem Lambertem, który dziś postrzega się jako kultowy, kompletnie nie przypadł do gustu widowni kinowej. Film, który według jednych źródeł kosztował 16 milionów dolarów, według innych 19, nie zdołał zarobić na świecie nawet połowy tej kwoty. Oczywiście odżył jednak na VHS i w telewizji, a sequele były hitami na DVD. Ale nie zmienia to faktu, że ta filmowa marka to jednocześnie jedna z najsłabiej zarabiających serii filmowych w historii. Czy Henry Cavill wie, na co się porywa?
Święci z Bostonu
Nie przepadałem nigdy za tym filmem. Że niby zabijają w imię Boga i to jest takie cool, tak? Nie bierze mnie to. Najwyraźniej nie tylko ja nie rozumiałem tego fenomenu, bo generalnie Święci z Bostonu to film, który nie porwał tłumów, nie rozgrzał kinowych kas. Pewnie utrudnieniem było to, że film miał słabą dystrybucję – film zarobił jedynie na rynku USA żenująco słabe 30 tysięcy dolarów, a kosztował kilka milionów. Tytuł rozwinął skrzydła dopiero na rynku DVD, za sprawą którego zyskał kultowy status. Po dziesięciu latach od premiery filmu nakręcono sequel, którego zyski liczone już są w milionach, choć nadal nie są żądną rewelacją. Pomimo tego zapowiedziana już jest część trzecia.
Łowca androidów
To ten film miałem na myśli, gdy na wstępie pisałem o przypadkach filmów, które zaliczyły klapę jedną swoją wersją, by po latach zaistnieć w masowej świadomości w zupełnie innej odsłonie. Ridley Scott był i chyba pozostał uparty. Nie pogodził się z tym, że Łowca androidów trafił do kin w 1982 w wersji bliższej producentom, nie jemu. Klapa, jaką film osiągnął (zarobił marne 40 milionów dolarów, przy budżecie oscylującym wokół 30 milionów), pewnie podziałała na niego motywująco. Dlatego zaczął poprawiać swoje dzieło, które w reżyserskich wersjach zaczęło zyskiwać popularność na VHS i w telewizji. Minęły długie lata, aż w końcu Denis Villeneuve zaproponował sequel. Ten pomysł wydawał się szalony, ale o dziwo, się obronił. Marka najwyraźniej zaczerpnęła drugi oddech, bo powstał też serial animowany, zapowiedziany został także serial aktorski tworzony dla Amazona.