ZAPOMNIANE filmy akcji z lat 90.
W latach 90. produkcja filmów akcji wyraźnie przyspieszyła w stosunku do lat 80. Niestety spadła również ich jakość. Kręciło się dużo i tanio, co jednak nie zmniejszyło ilości miłośników tego typu produkcji, niezależnie od jakości technicznej i fabularnej. Wśród tych tańszych filmów – które zostały prawie już zapomniane, odkąd odeszły do lamusa kasety VHS – da się jednak znaleźć perełki. W niektórych z nich zagrali kultowi aktorzy, których znamy z naprawdę wielkich filmów. W innych zaś artyści, którym nigdy nie udało się opuścić świata kaset video.
„Huragan ognia”, 1992, reż. Dwight H. Little
Mało znany film akcji i sztuk walki, mimo że zagrał w nim tak kultowy ze względu na sposób śmierci Brandon Lee. Była to jego przedostatnia rola, w sumie bardzo przeciętna, lecz w praktyce to wcale nie jest czynnikiem decydującym, gdy chodzi o popularność kina akcji, zwłaszcza tego z lat 80. i 90. Huragan ognia jest filmem o prostej fabule, bardzo czytelnych czarnych charakterach, z mnóstwem przeciwników padających w walce z głównym bohaterem jak boty w grze komputerowej. Widać, że sekwencje walk nie były zbyt często powtarzane, bo nie było na to albo czasu, albo i taśmy, albo tego i tego. A poznać to można z łatwością po braku płynności w ruchach i licznych – trwających dosłownie ułamki sekund, lecz rozpoznawalnych – przerwach w starciach, żeby aktorzy przypomnieli sobie, jaki następny ruch powinni wykonać. A na końcu oczywiście jest scena z ogniem, przypalonym ciałem i romantycznym momentem.
„Mocne uderzenie”, 1998, reż. Kirk Wong
Kiedy kino akcji łączy się z komedią, wychodzi z tego albo kompletna, nieśmieszna klapa, albo coś wartego obejrzenia jak np. Sztanga i cash. Ten film jest jednak kilkanaście lat starszy od Mocnego uderzenia, a Mark Wahlberg ma wielkie szczęście. Szkoda, że film jest tak mało znany wśród widzów – zaledwie 2682 oceny na Filmwebie. Zawiera wszystko, co powinno być w kinie akcji, a przy tym mnóstwo dowcipu. Nie będę więc wam opowiadał, na czym polega uprowadzanie kobiet w wykonaniu ekipy Wahlberga, natomiast wspomnę jedną scenę, która zrobiła mi ten film. Rozgrywa się ona w kuchni, a głównymi jej bohaterami są ręce mężczyzny i kobiety, czyli Melvina Smileya (Mark Wahlberg) i porwanej Keiko Nishi (China Chow). Namiętnie smarują one kurczaka mieszanką przypraw i gęstą marynatą. Mało tego, są skute ze sobą kajdankami, aż w końcu brytfanna z kurą ląduje gdzieś na podłodze.
„Gra o przeżycie”, 1994, reż. Ernest R. Dickerson
Klasyka gatunku kina akcji o dość charakterystycznej konstrukcji fabuły – jeden przypadkowy, nieuzbrojony cel i banda zamożnych myśliwych-hobbystów, którym znudziło się polowanie na jelenie, więc zdecydowali, że zapolują na człowieka. W miarę rozwijania się fabuły, ofiara staje się drapieżnikiem, a myśliwi tylko mięsem do kolejnego eliminowania. Sprawie zrealizowany film z Rutgerem Hauerem, Garym Buseyem oraz Ice-T w rolach głównych, niestety przyćmiona przez inny dość podobny młodszy o rok film Johna Woo – Nieuchwytny cel z Jeanem-Claudem Van Dammem w roli głównej.
„Niepohamowana siła”, 1993, reż. Jon Hess
Thomas Ian Griffith jest niedocenioną gwiazdą kina akcji i stuk walki, może trochę dlatego, że jest biały, a tego typu kino karate promowało zawsze raczej Azjatów. W tym zestawieniu jednak nie będziemy zajmować się analizą, dlaczego Griffith nigdy nie stał się ikoną jak Jackie Chan, chociaż umiejętności aktorskie posiada z pewnością większe. Co zaś do techniki walki niestety z Chanem przegra, lecz czy w filmie ma to aż takie znaczenie? Ma znaczenie kolor skóry – to z pewnością. Niepohamowana siła jest tym rodzajem kina, które zapewni nam prostą rozrywkę przy minimalnych nakładach umysłowych, żeby zrozumieć fabułę. A Thomas Ian Griffith napisał nawet scenariusz.
„Amerykański ninja 4”, 1990, reż. Cedric Sundstrom
Kultowa była tylko pierwsza część, która zaprezentowała białego mistrza sztuk walki, a nie Azjatę, co było rzadkością w kinie. W ninję wcielił się Michael Dudikoff, lecz jego gwiazda błyszczała krócej, niż mogli się spodziewać nawet jego krytycy, od początku niedostrzegający w nim talentu aktorskiego. Potem zastąpił go David Bradley, który już w ogóle nie dostał szansy na stanie się kultową postacią. Aż przyszły lata 90. i producenci wpadli na desperacki pomysł, złączenia tych aktorów w zespół. I trzeba przyznać, że ta sentymentalna idea mogłaby się sprawdzić, gdyby tylko obaj aktorzy mieli więcej talentu, a na film poświęcono większe środki finansowe. Niemniej ten zabieg nie pomógł i Amerykański ninja 4 pozostaje i pozostanie filmem nieznanym. A co więcej po latach, które minęły od premiery pierwszej części, również i ona przestała już być taka „kultowa”.