search
REKLAMA
Zestawienie

Zagraj to jeszcze raz, Sam. KIEPSKIE FILMY, które zasługują na REMAKE

Odys Korczyński

21 listopada 2019

REKLAMA

Oni żyją (1988), reż. John Carpenter

„Uśpiona klasa średnia coraz bardziej ubożeje. Hodują nas jak bydło” – to mocne antykapitalistyczne stwierdzenie. Można by je włożyć w usta anarchistów, albo co najmniej domagających się ponownej rewolucji kulturalnej neomarksistów. Kto by pomyślał, że padnie w niskobudżetowym filmie science fiction, tak rzadko już wspominanym, właściwie zapomnianym i z reguły nieposądzanym o polityczne inklinacje. Zmuszanie człowieka do zobaczenia prawdy bywa dosłownie bolesne, krwawe i pełne siniaków. Wymaga ogromnej determinacji i siły. Scena przydługiej bijatyki między Johnem (Roddy Piper) a Frankiem (Keith David), kiedy ten pierwszy chce zmusić kolegę z budowy do założenia okularów i dostrzeżenia, jaki naprawdę jest świat, zapisała się w mojej pamięci jako jedna z tych, które w zamyśle mogłyby być niesamowicie mocne, ale kulejący realizacyjny sos im to uniemożliwił. Podobnie można powiedzieć o całym filmie Carpentera. Historia jest świetna, symboliczna i metaforyczna, lecz aktorzy, rozplanowanie suspensu i przedwczesny finał z rozwalaniem anteny satelitarnej na dachu lokalnej telewizji kompletnie zabijają całość, umieszczając opowieść tam, gdzie jest jej miejsce, czyli wśród filmów klasy B. Tak można zaprezentować historię o najeździe zombiebobrów na Ciechocinek, a nie obcych z Andromedy na Los Angeles. Od remake’u oczekiwałbym przede wszystkim bardziej inteligentnych przybyszów z kosmosu i sensowniejszego przestawienia ich motywacji, zwłaszcza w stosunku do wielkokalibrowej politycznej symboliki całej fabuły. A od głównego bohatera, żeby mniej udawał Rambo.

Ambassada (2013), reż. Juliusz Machulski

Machulski wielkim reżyserem jest, chociaż większość jego filmów ma jedną wspólną cechę – brak im środków finansowych na oprawę i realizację techniczną. Historie Machulski ma naprawdę świetne. Powiedzenia z jego filmów weszły do potocznego języka, a to jeden z największych sukcesów, jakie może odnieść film. Tak było jednak do czasu. Tak zwany nowy Machulski jest cieniem samego siebie z czasów Seksmisji i Vabank. Sądziłem, że po Ile waży koń trojański? i wyjątkowo nieudanej Kołysance wyrwie się z tego marazmu właśnie Ambassadą. Miał szansę ze względu na ciekawą historię, zwłaszcza jak na nasze rodzime realia – Polska po II wojnie światowej, a tu nagle pojawia się Hitler i szansa na cofnięcie czasu. Taka opowieść miała nie tylko potencjał na znakomitą komedię, lecz także cenny dla młodych Polaków morał. Okazja niestety została stracona, bo Machulski dość ryzykownie zaufał młodym aktorom, a oni dosłownie rozwalili mu film. Aż trudno uwierzyć, że Magdalena Grąziowska i Bartosz Porczyk to profesjonalni aktorzy. Ich ekranowe wyczyny godne są superprodukcji The Room Tommy’ego Wiseau. Na ich tle zadziwiająco dobrze wypada Nergal. Więckiewicz gra swoje, czyli na Więckiewiczowskim dobrym poziomie, i nic poza tym. Na domiar złego Machulski miał jakiś wewnętrzny lęk przed wyjściem z fabułą poza budynek. Lokacje są wąskie, blueboxy biją po oczach. Nie pokuszono się o zbudowanie żadnych większych dekoracji, postprodukcję obrazu, bardziej celowo zaplanowane światło w scenach, które przecież jest środkiem wypowiedzi filmowej niejednokrotnie na równi z dialogami, a tu mistrz oświetlenia równomierne świeci z softboxów po wszystkich kątach, byle tylko jakiś cień się nie pojawił. Wszystko jest robione po kosztach. Czekam więc na podobną historię opowiedzianą tym razem z większym rozmachem, sprawniej, z szacunkiem dla wiedzy o filmie u widza. Chciałbym też zobaczyć wizualizację nowej Warszawy, która nie przypomina grafiki na szybko robionej w Photoshopie. Taką z Ambassady w każdej chwili mogę sobie sam zrobić.

Belle Époque (2017), reż. Michał Gazda

Dziennikarze TVN-u potrafią zachwalać swoje produkty niezależnie od ich jakości. Robią to zadziwiająco dobrze, z zaangażowaniem godnym tureckiego sprzedawcy dywanów na targu w Stambule. Samo słuchanie tego typu marketingowych wypowiedzi niemal podprogowo nastawia widza, że obejrzy prawdziwe arcydzieło albo co najmniej film odkrywczy, jakiego jeszcze w telewizji nie było. I tu w przypadku Belle Époque w pewnym sensie mieli rację. Polscy twórcy uciekali od robienia filmów z tego okresu w konwencji kryminału. To faktycznie nowość, że komercyjna telewizja porwała się na stworzenie tak klimatycznego świata. Inną sprawą pozostaje realizacja. Czekałem na ten serial, nie tylko ze względu na peany w telewizji śniadaniowej. Polski Sherlock Holmes – to były tego typu porównania – mało tego, coś bardziej na lewackim czasie niż Sherlock, bo serial pozwalający kobietom zagrać kogoś więcej niż kuchty, bogate paniusie czy ofiary gwałtów w ciemnych ulicach, i to w niewidocznej na mapie świata Polsce. Czekam na remake albo chociaż ponowne zmierzenie się z tematem. Dlaczego? Zawiodła produkcja i przeniesienie historii na konkretny, wyrażony dialogami, suspensem i montażem scenariusz. W odbiorze serialu kostiumowego niebagatelne znaczenie ma forma. Nie wystarczy wysypać trochę błota i słomy na uliczki krakowskiej starówki, żeby stworzyć klimat, a mniej więcej tak podeszli do niektórych lokacji twórcy filmu. Niejednokrotnie trudno mi było uwierzyć, że miasto, w którym rozgrywa się Belle Époque, to Kraków. Szerszych planów nie było prawie wcale. Aktorzy prześlizgiwali się po zagadkach z szybkością bobsleisty na ostatniej prostej, byle tylko skończyć i odfajkować w policyjnej kartotece, że zrobione. Gdzieś w tym całym filmowym ambarasie zagubił się producentom z Akson Studio kryminalny realizm – to zbrodnicze napięcie, kiedy jest się blisko prawdy, lecz wciąż nie można jej odkryć. Dlatego czekam na remake, choć może to w tym przypadku złe słowo. Czekam na kolejne podejście do kryminału z epoki z akcją osadzoną w Krakowie. I mam szczerą nadzieję, że nie skończy się tak, jak w Koronie królów, gdzie Wawel jest grany przez zamek w Bobolicach. Co za wstyd.

Zdaję sobie sprawę, że to tylko kilkanaście filmów – wierzchołek góry lodowej zmarnowanych opowieści. Wybrałem akurat te, bo wciąż na świeżo przeżywam zawód ich wizualną formą. Jeśli znajdziecie jeszcze jakieś, napiszcie. Szkoda, żebyśmy zmarnowali te wszystkie dobre, godne wspominania historie.

Odys Korczyński

Odys Korczyński

Filozof, zwolennik teorii ćwiczeń Petera Sloterdijka, neomarksizmu Slavoja Žižka, krytyki psychoanalizy Jacquesa Lacana, operator DTP, fotograf, retuszer i redaktor związany z małopolskim rynkiem wydawniczym oraz drukarskim. Od lat pasjonuje się grami komputerowymi, w szczególności produkcjami RPG, filmem, medycyną, religioznawstwem, psychoanalizą, sztuczną inteligencją, fizyką, bioetyką, kulturystyką, a także mediami audiowizualnymi. Opowiadanie o filmie uznaje za środek i pretekst do mówienia o kulturze człowieka w ogóle, której kinematografia jest jednym z wielu odprysków. Mieszka w Krakowie.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA