search
REKLAMA
Zestawienie

Zabójczo PIĘKNE filmowe ZGONY

Jacek Lubiński

31 października 2019

REKLAMA

Robin Hood i Lady Marion (Powrót Robin Hooda)

Kolejna śmierć jest banalnie prosta. Oto bowiem podstarzały Robin Hood ląduje w domu swej sympatii. Jest zmęczony, ranny i pozbawiony świetlanej przyszłości, bo wie, że ludzie szeryfa są już na jego tropie. Nagle okazuje się, że Robin został… otruty przez własną kobitę. Powód jest oczywisty: miłość. Robin zapewne i tak zginąłby lub został stracony w niedługim czasie, więc Marion chciała tym sposobem zatrzymać go dla siebie – dać mu spokój i ciepło, na które z pewnością zasłużył – i nacieszyć się nim, ten ostatni raz. Brzmi to oczywiście, jak łzawy odcinek Niewolnicy Isaury, i być może tak też jest. Ale cała otoczka towarzysząca tej scenie (wspaniały obraz, piękna muzyka Barry’ego, ogólna atmosfera niedzielnego popołudnia) plus wyznanie przeuroczej Audrey Hepburn sprawiają, że o takim zejściu marzy każdy emeryt.

Arthur Charles Herbert Runcie MacAdam Jarrett (Sens życia wg Monty Pythona)

Tę śmierć daję z czystej formalności. W razie gdyby ktoś nie kojarzył, jak zginął ten pan, to przypominam, iż jako skazany miał możliwość wyboru własnej egzekucji. Wybrał ucieczkę przed wieloma, wieloma nagimi kobietami, biegnącymi w zwolnionym tempie (no dobra, półnagimi – ale było ich naprawdę dużo). I choć na końcu sam musiał rzucić się do swojego grobu (dosłownie, bo ze skarpy), to przedtem zdołał spełnić marzenie większości męskiej (i części żeńskiej) populacji. Szacunek i miejsce na liście jako wzór pięknego umierania!

Robert „Butch” Haynes (Świat doskonały)

Kiedy widzimy go po raz pierwszy, wygląda, jakby ucinał sobie poobiednią drzemkę. I tego wrażenia nie umniejszają pojawiające się po chwili banknoty, maska przyjaznego ducha i widok nadlatującego helikoptera. Dopiero za drugim razem poznajemy prawdę – bolesną i nadającą śmieci Butcha nieco głupiego wydźwięku (zastrzelony, gdy sięgał do tylnej kieszeni – choć pewnie i tak by się chłopak przekręcił od wcześniejszej rany). Ale i to nie burzy widoku zasłużonego, niedzielnego odpoczynku. Butch wprawdzie obficie krwawi, mały Buzz płacze, a szeryf Garnett jest niemiłosiernie wkurzony, lecz finalny obrazek powala swą słodko-gorzką, sielską otoczką. Choć droga była kręta i bolesna, to Butch w końcu spoczął w spokoju na jej końcu…

Justin Quayle (Wierny ogrodnik)

Justin mógłby przeżyć ten film, ale cierpiał na dwie przypadłości, które sprawiły, że stało się inaczej – był uparty i cierpliwy z natury oraz bardzo kochał swoją żonę. Dlatego też nie przestał drążyć drażliwego dla wszystkich tematu, co w rezultacie zawiodło go w to samo miejsce, w którym wcześniej ją zabito. Justin wie już, że dalej nie zajdzie – wyrzuca więc pistolet, który podarował mu przyjaciel. Słońce powoli chyli się ku zachodowi, spowijając okolicę w swym krwistym odcieniu. Justin siada spokojnie na skałach – spogląda na taflę jeziora, po którym pływają ptaki, i oddycha z ulgą. Jest w domu – przy niej. Niczego więcej nie pragnie. Zamyka więc oczy – resztę załatwią zbliżający się najemnicy. Tess!

Jean Grey aka Feniks (X-Men: Ostatni bastion)

Ta odsłona przygód mutantów, ogółem dość mizerna, posiada parę scen bijących na głowę wiele innych komiksowych widowisk. Jedną z nich jest finałowa rozgrywka z Feniks w ciele Jean Grey (albo na odwrót – w końcu kto ich tam wie, tych mutantów). Feniks cierpliwością nie grzeszy, toteż bardzo szybko świat wokół niej zaczyna się palić, walić i rozpadać na atomy. Na polu chwały zostaje wkrótce tylko ona i Wolverine. Nasz dzielny Rosomak ma tylko jedno zadanie – za wszelką cenę ją powstrzymać, zanim będzie za późno. I kiedy Wolvie zmierza ku swej, było nie było, lubej, regenerując się w trybie ciągłym, to jest to mały wizualny majstersztyk. A gdy w końcu do niej dociera i okazuje się zbyt słaby, aby wygrać z Feniks, jego jedynym ratunkiem stają się resztki świadomości prawdziwej Jean. Logan przemawia do nich w odpowiedzi na pytanie o to, za kogo jest gotów się poświęcić. Z wielkim bólem mówi wprost: „dla ciebie”, po czym bez namysłu przebija szponami kobietę swojego życia. Prawdziwa perełka w morzu gówna.

Jeremy „Powder” Reed (Zagadka Powdera)

Powder zginął w podobny sposób co Bodhi. On także wymigał się od konsekwencji dalszego egzystowania, również na własne życzenie. Ale tylko dlatego, że nie widział dla siebie miejsca na tym świecie. Jako odmieniec był powszechnie nieakceptowany i mógł tylko czekać na jakiś wybuch nienawiści. Jego śmierć jest w jego własnych oczach koniecznością. Podobnie jak Georges czuje się zagrożony samym faktem swojego istnienia. Woli to więc skończyć tu i teraz, zanim zrobi się naprawdę nieprzyjemnie. Lub zanim straci kontrolę nad sobą. Tylko co w tym takiego pięknego? W samych przyczynach właściwie nic – szkoda chłopaka, i tyle. Jednak gdy niespodziewanie wybiega on na pole, pędząc ku zbliżającej się burzy (jego ciało przyciąga w jakiś sposób pioruny), po czym znika przy najbliższym rozbłysku, szybko stając się wspomnieniem w sercach pozostałych bohaterów, jest to prawdziwie mistyczny, niejako oczyszczający moment. I znowuż, jak w przypadku Bodhiego, ulga i poczucie spełnienia wygrywają z żalem oraz smutkiem po stracie tak unikalnej postaci. Nie widać już nic, jest tylko spokój.

Kowalski (Znikający punkt)

Gdyby ten film nakręcić dziś (remake’u dla telewizji nie liczę), to pewnie zrealizowałby go Michael Bay i Kowalski doczekałby się w finale skandujących na jego cześć tłumów, a całość oglądalibyśmy w slow motion. Ale film powstał w latach 70. i Kowalski nie jest tu gwiazdą rocka. Jedyne, co nasz bohater dostaje, to duchowe wsparcie ludności – obrazowane za pomocą głosu spikera radiowego – i śmierć będącą dla niego wyzwoleniem. Jest to więc swoisty manifest tamtych lat, ale i bez tego broni się – szczególnie w finale. Kowalski pokazuje, że ma wszystkich swoich oprawców głęboko w dupie, łącznie z ich zakazami, nakazami i powszechnie przyjętą etykietą dobrego sprawowania. I nie zostaje mu nic innego, jak tylko jechać przed siebie, bez oglądania się na ścigającą go policję i resztę przeciwności losu. To on staje się teraz dla nich taką przeszkodą – postępując wbrew zasadom gry, dopiero teraz żyje naprawdę, jak chce i kiedy chce. Jest wolny. I właśnie dlatego nie czujemy smutku w momencie, gdy biały Dodge Challenger z niewyobrażalną prędkością wbija się w zaporę. Bo cóż może być piękniejszego niż śmierć totalnie wolnego człowieka?

Bonus:

Bernie Lomax (Weekend u Berniego)

I śmierć nadająca się na kuriozum miesiąca. Bernie ginie bowiem przez zwykły przypadek i na dobrą sprawę jest to zgon zasłużony. W dodatku potem dochodzi do wielu sytuacji, które nazwać można tylko głupimi. Sęk w tym, że Bernie już dawno nie żył, gdy te miały miejsce. Jego śmierć ma więc w sobie mały, acz znaczący zalążek piękna – udowadnia, że prawdziwe życie zaczyna się po… śmierci. No, ale Bernie lubił się przecież popisywać.

Avatar

Jacek Lubiński

KINO - potężne narzędzie, które pochłaniam, jem, żrę, delektuję się. Często skuszając się jeno tymi najulubieńszymi, których wszystkich wymienić nie sposób, a czasem dosłownie wszystkim. W kinie szukam przede wszystkim magii i "tego czegoś", co pozwala zapomnieć o sobie samym i szarej codzienności, a jednocześnie wyczula na pewne sprawy nas otaczające. Bo jeśli w kinie nie ma emocji, to nie ma w nim miejsca dla człowieka - zostaje półprodukt, który pożera się wraz z popcornem, a potem wydala równie gładko. Dlatego też najbardziej cenię twórców, którzy potrafią zawrzeć w swym dziele kawałek serca i pasji - takich, dla których robienie filmów to nie jest zwykły zawód, a niezwykła przygoda, która znosi wszelkie bariery, odkrywa kolejne lądy i poszerza horyzonty, dając upust wyobraźni.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA