Zabójczo PIĘKNE filmowe ZGONY
Były już na naszych łamach filmowe morderstwa i samobójstwa, a także zaskakujące śmierci bohaterów. To teraz, nie powtarzając za powyższymi, przyjrzyjmy się innym ciekawym końcom ekranowego żywota. Śmierciom w taki czy inny sposób pięknym, nawet jeśli to piękno jest mocno nieoczywiste lub podyktowane innymi od estetycznych czynnikami. Dla ułatwienia lista ułożona jest alfabetycznie wg tytułów.
Uwaga, potężne spoilery!
Danny Boodmann T.D. Lemon 1900 (1900: Człowiek legenda)
Danny urodził się na statku Virginian i tam też spędził resztę życia, ani razu nie stawiając nogi na suchym lądzie. To na statku dorósł, nauczył się grać, na nim poznał wszystkich swoich przyjaciół i wrogów – słowem: stanowił on dla niego wszystko. Toteż kiedy statek nadawał się już tylko na złom, Danny ani myślał go opuścić. Mimo próśb, gróźb i w końcu bezpośredniego zagrożenia życia zdania nie zmienił. Statek wysadzono, gdy największy pianista na świecie wciąż był na pokładzie – Danny poszedł z nim na dno, zachowując się niczym najprawdziwszy kapitan. Ale więzy są tu znacznie głębsze – oto widzimy koniec ojca i syna, pożegnanie twórcy i jego dzieła, śmierć matki z dzieckiem. Siła uczuć jest tu większa niż siła wybuchu i dlatego tak porusza.
Lester Burnham (American Beauty)
Lester nie krył się z tym, że zginął, bo powiedział nam to już na początku. Jednak cały film musieliśmy przeczekać, aby zobaczyć to na własne oczy. Czy było warto? Oczywiście, bo śmierć Lestera jest dokładnie taka jak tytuł – piękna i zrobiona w iście amerykańskim stylu. To drugie odnosi się do zabaw z bronią, cheerleaderki i sposobu narracji. Pierwsze to już czysto estetyczne doznania – uśmiechnięta twarz Lestera, kojący głos jego duszy, spokój całej sekwencji. A wszystko skąpane w krwistej czerwieni, eterycznej muzyce Thomasa Newmana i oddalającym się obrazie, zupełnie jak ze snu.
Nyssa (Blade II)
Oczywiście to kwestia punktu widzenia, ale Blade nr 2 nie jest, mimo wyraźniej koncepcji i klimatu, kinem za wysokich lotów. Szczególnie finał jest w nim typowo debilny. Warto go jednak obejrzeć właśnie dla sceny odejścia Nyssy. Przez pół filmu między nią a Blade’em wyraźnie zaczynało iskrzyć – tym większa szkoda, że to właśnie on musiał wysłuchać jej ostatniej woli. A ta była prosta: skoro i tak umieram, to chcę obejrzeć wschód słońca. Ten jeden raz. I ten jeden raz Blade spełnia życzenie. Trzymając ją w ramionach, gdzieś na dachu wieżowca, czeka na ten – bliski już – moment. A kiedy słońce pojawia się na horyzoncie, zostaje sam – wokół latają resztki popiołu, ginące szybko w promieniach dziennego światła. Po chwili wieczny łowca odchodzi, dusząc w sobie uczucia. Nie stać go na nie.
Roy Batty (Blade Runner)
Nie, nie chodzi o gołębia, nie idzie o „I’ve seen things…” ani też o padający deszcz. Chodzi bardziej o ciągłą chęć do życia w jego ostatnich minutach. Chęć pogłębianą przez ból – nie po to, aby walczyć czy przezwyciężyć śmierć, ale po to, by uratować inne życie i sprawić, by (umówmy się, że jednak) człowiek docenił to, co potrafiła docenić przed nim maszyna. Batty żył krótko, lecz intensywnie, a jego oczy, co sam przyznaje w poruszającym monologu, widziały wiele. Jednak ile byłoby to wszystko warte, gdyby nie szacunek do samego bytu. I tenże szacunek Roy pokazuje w finale Deckardowi. I to właśnie czyni jego śmierć smutnie piękną.
William Wallace (Braveheart – waleczne serce)
Podobne wpisy
Wallace ma z całą pewnością bardzo bolesną, ale też i chwytającą za serce śmierć. Ale właściwie dlaczego ona tak wzrusza? Ano właśnie dlatego, że jest tak pięknie bohaterska i kojąca zarazem. Wallace miał wybór – wystarczyło, że będzie błagał o wybaczenie, a kaci zaprzestaliby tortur. Więc kiedy następuje chwila, w której „więzień chce coś powiedzieć”, to jesteśmy prawie pewni (i pełni nadziei), że w końcu to zrobi. Zamiast tego dostajemy wielki wysiłek człowieka, który chce wydobyć z siebie jedno tylko słowo. I tym słowem jest nie tyle wykrzyczana, co wręcz wyduszona ostatkiem sił potrzeba wolności, która uderza nas bardziej, niż byśmy się kiedykolwiek spodziewali. Dla Wallace’a ta wolność wkrótce nadchodzi, kiedy wraz z opadnięciem topora swych oprawców na zawsze jednoczy się znowu z utraconą lubą.
Max O’Bannon (Eksplozja)
Max jest już stary. Nic więc dziwnego, że dał się podejść wrogowi w najmniej oczekiwanym momencie. Ale starość ma tu też swoje dobre strony – Max swoje już przeżył, więc gotów jest się bez żalu poświęcić. I to też czyni. Ranny, spętany delikatną aparaturą sprytnie zbudowanej bomby, nie daje sobie żadnych szans. Nie chce narażać syna, który gotów jest podjąć się rozbrojenia ładunku – za duże ryzyko. Po co poświęcać dwa istnienia, skoro jedno wystarczy? Po co niepotrzebnie zaprzepaszczać szansę na złapanie Ryana? Max nie widzi w tym wszystkim sensu. Ten dumny Irlandczyk ot tak, jednym prostym ruchem odchodzi w zapomnienie – a jego eksplozja jest wyjątkowo widowiskowa i przejmująca. I piękna niczym zielone wzgórza ojczystej wyspy.
Errol Partridge (Equilibrium)
Koniec Errola nie jest może wyjątkowo pamiętną śmiercią, ale ma w sobie coś, co sprawia, że jawi się ona jako piękny przykład odejścia na tamten świat. Errol ginie w ciszy i spokoju, bo w opuszczonym kościele, w którego murach odbija się tylko szelest kart czytanej przez niego książki oraz kroki jego kata. Książka ta jest jego ostatnią w życiu. Kat to do niedawna jego partner, John Preston. A scena jest egzekucją. Errol umiera, próbując wzbudzić w Prestonie choć zalążek ludzkich uczuć – uczuć, których bronił do samego końca i które w danej chwili wzbudzała w nim wspomniana książka. Huk wystrzału nie zdołał tego zagłuszyć – udało się.