Z ARCHIWUM X. Wszystko, co musisz wiedzieć o 10 sezonach serialu. Jedyne takie opracowanie w polskim internecie!
Serial
Kiedy we wrześniu 1993 roku Fox Broadcasting wypuściła dwa nowe seriale: Z Archiwum X i Przygody Brisco County juniora, ówczesny odpowiedzialny za profil programowy – dyrektor Sandy Grushow – pozwolił sobie na śmiałą uwagę, że “zje własne biurko”, jeśli grający Brisco County’ego Bruce Campbell nie stanie się telewizyjną gwiazdą pierwszej wielkości. Nie stwierdzono, czy konsumpcja się odbyła, ale to Z Archiwum X, a nie Brisco County okazało się największym przebojem w dziejach wytwórni. Pilot serialu wyemitowano 10 września 1993: nikt nie spodziewał się wtedy zupełnie, że to niezwykłe zjawisko medialne doprowadzi do upowszechnienia się powiedzonek w stylu “Trust no one” (Nie ufaj nikomu) “The truth is out there” (Prawda leży daleko) czy “I want to believe” (Chcę wierzyć). Nikt nie odważył się nawet przypuszczać, że powstanie tak ogromna grupa wiernych fanów (X-phili) serialu i aktorów w nim występujących (dość wspomnieć Brygadę Testosteronową Gillian Anderson czy Brygadę Estrogenową Davida Duchovnego); że to właśnie Z Archiwum X otrzyma (między innymi) nagrodę Złotego Globu za wybitne osiągnięcia w dziedzinie dramaturgii serialu telewizyjnego i pierwszą w dziejach Fox Broadcasting nominację do nagrody Emmy (ostatecznie Archiwum X otrzymało czternaście nagród Emmy i 61 różnych nagród w ogóle, na 141 nominacji).
Chris Carter marzył o stworzeniu serialu, w którym pojawiłyby się echa telewizyjnych filmów jego wczesnej młodości: Strefa mroku, Alfred Hitchcock przedstawia i przede wszystkim The Night Stalker. Jednocześnie jednak miał to być twór zupełnie świeży, a perypetie głównych bohaterów miały być pozbawione zbędnej przypadkowości. Ostatecznie trudno uwierzyć w to, że zwykły człowiek zbiegiem okoliczności natyka się wiecznie na UFO i zjawiska paranormalne. Pomysł podsunęło Carterowi właśnie nagrodzone Oscarem Milczenie owiec– kluczem otwierającym drzwi świata paranormalnego miało stać się FBI. Tak powstał serial oparty na zamyśle istnienia w FBI specjalnej komórki do spraw zjawisk niewyjaśnionych, którą kierowałaby para agentów o skrajnie różnym do tych zjawisk podejściu. On niezłomnie wierzy i poszukuje dowodów, jest zresztą osobiście motywowany – jako dziecko był świadkiem uprowadzenia siostry. Ona, lekarka o ścisłym umyśle, kontroluje poczynania partnera i szuka racjonalnych wyjaśnień. Dodatkowo oboje łączy szczególny rodzaj platonicznego flirtu.
Z Archiwum X doczekało się dziewięciu sezonów – ostatni odcinek został wyemitowany 19 maja 2002 – tym samym stając się jednym z najdłużej emitowanych seriali sci-fi w historii amerykańskiej telewizji. Dziś już wiemy, że po latach miało powrócić z dziesiątym i jedenastym sezonem. Oprócz odcinków tak zwanych “śledczych”, poświęconych szeroko rozumianym zjawiskom paranormalnym, przewijają się połączone ze sobą odcinki “mitologiczne”, których treścią jest wielka konspiracja rządowa, istnienie potężnej, tajnej organizacji, manipulującej opinią publiczną i ukrywającej przed nią prawdę o istnieniu cywilizacji pozaziemskiej i co więcej – o agresywnych planach, które ta cywilizacja ma wobec Ziemi. Ten pomysł był frapujący nie tylko dla zajadłych poszukiwaczy teorii spiskowych, wietrzących podstęp absolutnie we wszystkim, ale także dla zwykłych zjadaczy chleba, którzy na przestrzeni historii czuli się w mniejszym lub większym stopniu oszukiwani, zmanipulowani, zawiedzeni i zlekceważeni. Kto z nas może z pełnym zadowoleniem stwierdzić, iż ma pełne zaufanie do władzy i ludzi na szczycie? Że jest w pełni przekonany, iż ta grupa u steru zapewnia mu bezpieczeństwo i komfort, uczciwie wypełniając obowiązki nałożone przez urząd? Dwoje agentów przeciwstawiających się mrocznemu Konsorcjum w dążeniu do ujawnienia Prawdy to materializacja ludzkich pragnień o jasności i klarowności zasad. Występują w naszym imieniu, jako swoiści orędownicy sprawiedliwości, niezależnie od tego, czy akurat wierzymy w UFO, czy nie.
Jako że człowiek jest jednak istotą niejednoznaczną, jego potrzeby nie mają obowiązku być jednotorowe. Zatem nawet jeśli wobec enigmatycznych “ludzi u władzy” mamy stosunek podejrzliwy, to mimo wszystko tkwi w nas głęboko zakorzeniona potrzeba bezpieczeństwa. Wmówienia samemu sobie, że nawet jeśli zło – to jednak mniejsze zło, i jeśli coś nam zagrozi – znajdzie się ktoś, kto stanie w naszej obronie. Tak, właśnie tak – “I want to believe”! Stąd informatorzy, przeciwstawiający się polityce Syndykatu i pomagający Mulderowi w jego krucjacie. Stąd z czasem ewolucja przedstawiania Syndykatu samego w sobie: już nie jako grupy egoistycznych karierowiczów dbających o ocalenie własnych tyłków poprzez kolaborację z przyszłym okupantem (brzmi znajomo, prawda?), ale grającej na zwłokę, by znaleźć możliwość wyjścia z sytuacji i ocalenia ludzkości przed zagładą. To nie jest przypadek, iż w momencie, gdy do głosu dochodzi egocentryzm pojedynczych członków grupy, gdy ich misji grozi załamanie – Syndykat zostaje zniszczony, a pojawiający się na jego miejsce Nowy Syndykat jest czymś zupełnie innym: składa się z przeobrażonych Obcych, a nie prawdziwych ludzi, którym można przypisać konkretną odpowiedzialność.
Czyli, podsumowując ten wątek – możemy patrzeć na rząd z podejrzliwością i niechęcią, kibicujemy Mulderowi i Scully na ich drodze do wykrycia faktów (czyli “powiedzcie nam, mamy prawo wiedzieć”) ale jednocześnie wciąż liczymy na to, że jest się mimo wszystko na kim oprzeć (“to skoro taka jest prawda, na litość Niebios, zróbcie coś z tym – od czego tam jesteście!”). Klęska zaufania w takim momencie jest klęską całkowitą. Obcy i ich plany kolonizacyjne to potężne, straszliwe, nieogarnialne umysłem zagrożenie: chcemy mieć pewność, że nie okaże się, iż jesteśmy wobec takiego zagrożenia bezbronni i bezradni. Że ktoś jednak będzie nas chronił. Wtedy to zaufanie powraca, gdyż domagamy się natychmiastowych rozwiązań – teraz są po prostu naprawdę konieczne, kiedy wszystko, cały nasz świat i dotychczasowe życie mogą runąć w gruzy. To jest właśnie ten moment, w którym potrzebujemy władzy – kogoś, kto będzie w stanie nam powiedzieć, co mamy robić.
Uwielbiamy ją krytykować i wielokrotnie mamy ku temu podstawy – Mulder i Scully drążą w poszukiwaniu genezy jej manipulacji i dymnych zasłon oraz izolowania obywatela od właściwej prawdy, chcą wydobyć na światło dzienne fakty, do których jako społeczeństwo mamy prawo. Ale kiedy wyjdzie na jaw, że korupcja, Wietnam i Watergate to małe miki wobec tego, co ma nas spotkać – naturalnie szukamy pomocy wśród jedynych ludzi, którzy nam ją mogą zapewnić. Stąd psychologicznie uzasadniony zabieg Cartera, by Konsorcjum nieco wybielić, dostrzec w ich działaniach elementy pozytywne i perspektywiczne. Patrząc na to pamiętajmy, iż głównym odbiorcą serialu miało być społeczeństwo amerykańskie, które za pośrednictwem cyklicznie wychodzących na jaw przekrętów (dość wspomnieć Watergate) wciąż traci zaufanie do ludzi u szczytu, jednocześnie jednak nadal święcie wierzy, że Ameryka to siła i nienaruszalna potęga, że Ameryka nie da się zniszczyć, gdyż zawsze znajdzie się “jakiś sposób”. Czyli właśnie, znowu – “I want to believe”. Takie rozpisanie układu w serialu (wyciąganie brudów Syndykatu – ale i pragnienie, by ten sam Syndykat nas obronił) okazało się znakomicie wpisane w ocenę widzów i ich własne przekonania.
Drugim elementem tak przykuwającym publiczność do ekranu jest pierwiastek grozy i niesamowitości, przekraczanie granic tego, co sprawdzalne i rzeczywiste, sięgnięcie w rejony groźne i niezbadane. Fascynacja takimi tematami wynika z co najmniej kilku przyczyn. Po pierwsze, zaspokaja pragnienie niesamowitości i dostarcza dreszczyku emocji. Po drugie, sugeruje, iż świat, w którym żyjemy, nie jest znowu taki zły w swojej szarej zwyczajności. Po trzecie, przekraczanie granic zrozumiałej percepcji niesie nadzieję co do rozszerzenia także i granic dostępnych nam dotąd możliwości. Z Archiwum X gra na wielu ludzkich lękach i potrzebach. Mogą to być obawa przed śmiercią, silne fobie, nad którymi nie jesteśmy w stanie zapanować, właściwy człowiekowi od zawsze lęk przed ciemnością, kojarzoną z zagrożeniem i złem, i dalej – potrzeba wiary w to, iż życie nie jest kresem wszystkiego, że kiedyś znowu spotkamy naszych bliskich. I te obawy, i potrzeby są w serialu przedstawiane w otoczce zjawisk paranormalnych, ale pomimo tego silnie przemawiają do widza, budząc w nim odpowiednio strach (łagodniejszy, bo wszak przed czymś, co jest “niemożliwe”; plus zadowolenie, bo na tę krótką chwilę udało się być “ponad nim”) i nadzieję (“może coś jednak jest w tym co mówią o duchach/życiu po śmierci/reinkarnacji…”). Czujemy się w dziwnie paradoksalny sposób podbudowani, iż nasze fobie są mimo wszystko takie zwyczajne i takie ludzkie.
Ponadto serial wcale nie ucieka od podejmowania tematów uniwersalnych prawd, od zagłębiania się w meandry rozważań o przypadkowości i celowości rzeczy, już sama opozycja między parą bohaterów wygląda jak starcie szkoły empirycznej z racjonalistyczną. Stale przewija się motyw Boga, wiary, godzenia wiary z nauką, starcia sił dobra i zła, i w tym wszystkim pojedynczego człowieka zagubionego i niepewnego, którą ścieżką podążyć i czy wybierając określoną drogę podjął dobrą i świadomą decyzję, czy też dał się zwieść i oszukać. To problemy obecne w ludzkim życiu od zawsze, dzięki nim patrzymy na bohaterów Archiwum nie jak na superherosów, ale ludzi z krwi i kości, których nie omijają przeszkody i kłopoty właściwe nam wszystkim.
I wreszcie ostatni element, być może najważniejszy: Mulder i Scully sami w sobie. W większości seriali tego typu prywatne i duchowe życie bohaterów jest albo nieobecne, albo wyraźną i mocną kreską oddzielone od głównego tematu. Tutaj jest jednak inaczej: ich życie jest sprzężone z tym, co robią, a ich duchowe refleksje mają znaczący wpływ na to, jak postępują. Intrygująco wygląda także rozwój ich wzajemnej zażyłości (do momentu, gdy rezygnując ze słusznie przyjętej na początku koncepcji scenarzyści postanowili zrobić z Muldera i Scully parę). Ich relacja rozwija się dwutorowo. Pierwszy tor – jak krok po kroku stają się dla siebie centrum świata, uzależniają się od swojego partnerstwa. Kilkukrotnie Scully próbuje zbudować sobie własne życie, jednak bez powodzenia. Rośnie ich wzajemna zażyłość oparta na absolutnym zaufaniu, ślepo na sobie polegają, hartują swoje partnerstwo w najbardziej dramatycznych sytuacjach: zagrożenia życia, zawodowej klęski, tragedii osobistej. W pewnej chwili odkrywają pustkę wokół – tak bardzo odsunęli się od innych, iż mają już tylko siebie. Drugi tor to obecna między nimi fascynacja, nieuchwytne erotyczne napięcie, które przydaje serialowi miłego pieprzyku.
I wreszcie każde z nich – których tak łatwo obdarzyliśmy przecież sympatią – jest w pewien sposób postacią tragiczną. Mulder żyje tylko dla obsesji , by poznać ostateczną Prawdę, motywowany przez bolesną stratę siostry Samanthy w dzieciństwie. Nigdy nie poradził sobie z tą tragedią, nigdy nie dopuścił do siebie myśli, że to strata na zawsze, całymi latami walczył z poczuciem winy i kompleksem ocalałego. Być może gdzieś podświadomie ma nadzieję, iż ten błąd zostanie naprawiony i on zajmie miejsce Samanthy, gdziekolwiek by nie była. Dlatego nie przywiązuje się do niczego, nie prowadzi zorganizowanego życia, egzystuje wciąż w atmosferze tymczasowości. Nie gromadzi niczego, czego nie mógłby bez żalu porzucić. Jego życiem jest Archiwum X i tylko dzięki niemu czuje się naprawdę wolny i na właściwej drodze, bliżej Prawdy i bliżej Samanthy. Jego wiara we wszystko, co niewyjaśnione, to odmiana religii. To ona daje mu nadzieję i motywuje go w jego misji.
Centralną postacią jest jednak Scully, gdyż w jej przypadku wszystko jest o wiele bardziej złożone i może nawet trudniejsze. Nie ma takiej jak jej partner pewności, że prowadzą takie życie, jakie powinni prowadzić. Nie wie na sto procent, czy to jej faktycznie odpowiada – na ile dokonuje swoich wyborów sama, a na ile z poczucia lojalności wobec Muldera. Jego misja nie musi być przecież także jej misją. Doznaje tragedii matki, która traci córkę. Jest rozdarta między tym, co podpowiada jej rozum, któremu zawsze ufała, a tym, na co miała okazję patrzeć podczas pracy w Archiwum. Nauka przestaje być jej całkowitym sprzymierzeńcem i Scully ma trudności, by się z tym pogodzić. Jest zagubiona, pełna wątpliwości, drąży ją wewnętrzny smutek. Za sprawą swoich przeżyć – uprowadzenia, upokarzających testów, odebrania jej możności rodzenia dzieci, a potem choroby, która prowadzi ją na granicę śmierci – patrzy na wszystko z innego punktu widzenia. Miała okazję poczuć się zupełnie bezbronna, musiała zaakceptować swoją słabość i brak kontroli. Przed samą sobą uznać, iż doznała porażki.
Nie jest po prostu samowystarczalna i niezależna, nie jest tylko sprawnym i zorganizowanym pracownikiem – ale również kobietą. I wreszcie religia, która powinna dawać jej siłę, a przynosi głównie wątpliwości, niepewność co do zamiarów, jakie wobec niej żywi Bóg, i co do tego, czy zawsze jest w stanie rozpoznać właściwą drogę postępowania, czy też przesadnie wierząc w moc rozumu i w prawdę nauki traci z oczu coś ważnego i przez to popełnia błędy, które ją od Boga oddalają? Obawia się, iż “Bóg mówi do nas stale – ale my Go nie słuchamy”. Ale gdzie w czasach, w których zagrożenia mnożą się w zastraszającym tempie, a świat wydaje się rozpadać od podstaw (kiedy powstawało Z Archiwum X – był to szczególny moment rozliczenia i podsumowania oraz obawy przed Nowym Millenium), szukać elementu pewności? Czy dla nas wszystkich, skażonych przez racjonalistyczną wizję świata prącego ku postępowi i może jednocześnie ku zagładzie, Bóg ma całkowicie zamilknąć? Czy to właśnie zamknąwszy oczy na prawdy rozumu, zwracając się w stronę rzeczy, których nie możemy tym rozumem ogarnąć, możemy odnaleźć nadzieję i spokój?
Trudnym do pominięcia elementem w kompleksowym spojrzeniu na Z Archiwum X jest niezaprzeczalny element mesjanistyczny. Fox Mulder w swoim poszukiwaniu Prawdy z czasem staje się więcej aniżeli tylko motywowanym osobistymi przeżyciami zapaleńcem. Przeradza się w prawdziwy Głos, którego misją jest nie tylko oświecenie ludzkości, ale i ocalenie jej przed zagładą. Mulder staje się ostatnim sprawiedliwym, prześladowanym za wiarę. Jego krucjata doprowadza do dobrowolnej ofiary, ofiara zaś do męczeńskiej śmierci, po której – jak by nie patrzeć – zmartwychwstał. Należy pamiętać, iż to, co dzisiaj kojarzy nam się z uprowadzeniem i UFO, parę wieków temu zostałoby określone jako nawiedzenie przez anioły – świetliste postaci przybywające z gwiazd i przekazujące swoje posłanie. Jeśli pozbyć się całej mitologiczno-kolonizacyjnej otoczki, czym są narodziny Williama – dziecka Scully, jeśli nie niepokalanym poczęciem (rozumianym tu jako “cudowne” przyjście na świat, nie katolicki dogmat wolności od grzechu pierworodnego)?
Skoro jednak jesteśmy przy Williamie, trzeba zaznaczyć, iż Archiwum X w dwóch ostatnich sezonach popadło w formę dosyć niestrawną w swojej skrajności. Częściowo właśnie za sprawą męczeńskiej misji Muldera oraz narodzin Williama – zbawiciela. Ta natrętna symbolika staje w opozycji do dotychczasowej koncepcji serialu, czyniąc z głównych bohaterów sztuczne ikony, dorabiając pseudoreligijną ideologię do tego, co wcześniej było naturalnym i psychologicznie uzasadnionym działaniem. Ósmy sezon opiera się w dużej mierze na Johnie Doggetcie, ciężarna Scully zmaga się z depresjami przyszłej matki, a ich relacja – przełamywanie braku ufności i stopniowo rosnąca wzajemna zależność – to tylko popłuczyny po analogicznie przebiegającej ewolucji związku Mulder-Scully. Chociaż sam Doggett jest postacią dosyć ciekawą (głównie za sprawą świetnego Roberta Patricka) to jednak widać gołym okiem, że został powołany wyłącznie dla zapełnienia pustki po Mulderze. Nawet wątek osobistych przeżyć wpływających na pracę (porwanie i śmierć synka) przywodzi na myśl zmaganie Muldera z bolesnymi wspomnieniami o siostrze. O ile jednak ósmy sezon jeszcze jako-tako się broni, dziewiąty to już wyraźny spadek formy. Po pierwsze – zupełnie nie sprawdza się postać agentki Moniki Reyes, jej współpraca z Doggettem i powielenie po raz kolejny starcia sceptycyzmu z otwartością na nieznane to jak bajka, którą powtarza się aż do znudzenia. Po drugie – tematyka odcinków śledczych jest nieznośnie wręcz naciągana, jakby pomysły już się wyczerpały. Zniknęła gdzieś cała świeżość, werwa, błyskotliwość, brakuje lekkości i humoru. Nie ma ani jednego odcinka specjalnego, który mógłby się równać z perełkami w rodzaju Humbuga czy Post-Modern Prometheus. Nie ma iskrzących się specyficznym humorem dialogów. Refleksyjne komentarze, jeśli się pojawiają, nie są już celnym podsumowaniem fabuły, ale sztuką dla sztuki, w przeważającej części zresztą nudną i nadętą.
Na szczęście pewnym… błyskiem w gąszczach mroku… jest zakończenie całości. The Truth to odcinek nawiązujący do najlepszych tradycji mitologicznych Archiwum X. Jako właściwy finał serii sprawdza się dobrze. Powracają postaci, które towarzyszyły nam na drodze zbliżania się do Prawdy, retrospekcje z poprzednich sezonów oraz charakterystyczne dla serialu zabiegi realizacyjne i scenariuszowe: upór Muldera, konsekwentne lekceważenie reguł, dążenie do celu pomimo niebezpieczeństwa, ostateczne podsumowanie skomplikowanej relacji z Palaczem, nawet przebłyski dawnego humoru. Trochę zaskakująca może wydaje się rehabilitacja Kersha i Kryceka, ale ma ona istotny sens w kontekście finałowego rozwiązania i “nadziei mimo wszystko” – nawet “ci źli” w sytuacji globalnego zagrożenia znajdują się teraz po tej samej stronie barykady, co “ci dobrzy”.
Przeczytaj recenzję filmu kinowego Z archiwum X: Pokonać przyszłość
Przeczytaj recenzję filmu kinowego Z archiwum X: Chcę wierzyć
Przeczytać drugą recenzję filmu kinowego Z archiwum X: Chcę wierzyć
Przeczytaj zestawienie dziesięciu ulubionych odcinków serialu
Przeczytaj więcej o postaci Dany Scully
Przeczytaj więcej o postaci Foxa Muldera
Przeczytaj więcej o odcinku Clyde Bruckman’s Final Repose
Przeczytaj więcej o odcinku Post-Modern Prometheus
Przeczytaj, w którym miejscu w serialu pojawiły się inspiracje Miasteczkiem Twin Peaks