Gwoli ścisłości: pełne dane aktorki uważanej za jedną z najseksowniejszych kobiet świata brzmią Angelina Jolie Voight (w języku francuskim „jolie” oznacza zresztą „ładny”). Nie jest więc tak, że kompletnie odsunęła się ona od swojego sławnego ojca, którego można by umieścić na panteonie nieoczywistych, ale jednak legend Hollywood. Niemniej nie był to związek usłany różami, zatem ucięcie nazwiska można uznać za symboliczne. Zwłaszcza w kontekście tego, jak różnią się kariery obojga. Jasne jest, że sukces Angeliny w dużej mierze oparty jest na wyglądzie, który dobrze koresponduje z kinem popularnym; a także burzliwym życiu osobistym, którego rozgłos już dawno przeskoczył w ogólnej świadomości dawne sukcesy Voighta. Oczywiście Jolie nigdy nie brakowało ambicji, więc może się pochwalić także kilkoma dramatycznymi rolami, za jedną z których otrzymała – podobnie jak tatuś – Oscara. Niedaleko więc spadło jabłko od jabłoni, acz, przyznać trzeba, że w tym wypadku wyrosłe na miejscu owocu drzewo zdaje się mieć nieco większą koronę.
Niejaki wyjątek od reguły, gdyż ani Blythe, ani pełniący głównie funkcje producenta, scenarzysty i okazjonalnie reżysera Bruce nie byli swego czasu bożyszczami tłumów. Nie plasowali się też wśród szczególnie utalentowanych bądź wyjątkowo płodnych artystów. Ba! Za ich największy sukces można bez dwóch zdań uznać córkę Gwyneth, której tym samym nie było zbyt trudno przebić dorobku rodziców. Nie było też jej celem jakiekolwiek udowadnianie własnej wartości w show-biznesie, gdyż jej kariera przebiega w rodzinnej atmosferze (nieżyjący już niestety Bruce wyreżyserował z nią Tylko w duecie, a z mamą spotkała się na planie Sylvii). Co oczywiście nie zmienia faktu, iż „w pojedynkę” osiągnęła więcej od nich obojga.
Bodaj jeden z najsłynniejszych klanów Hollywoodzkich. Co ciekawe, pokoleniowo niezwykle wyrównany. Co prawda zarówno Charliemu, jak i Emilio brakuje w dorobku takich zabójczych występów, jaki ich ojciec zaliczył przy okazji chociażby Czasu apokalipsy, lecz, obiektywnie patrząc, wszyscy są wciąż tak samo znani i lubiani wśród widzów. Pozornie pozostający wierny prawdziwym personaliom taty – naprawdę: Ramona Antonia Gerarda Esteveza – Emilio stoi na z góry straconej pozycji po tym, jak jego kariera mocno załamała się w latach 90., ale też do aktorskiego spadku udało mu się dołożyć sukcesy za kamerą – w tym zrealizowaną wspólnie z Martinem Drogą życia. Zresztą wszyscy Sheenowie cały czas pozostają ze sobą blisko – o czym świadczą jeszcze na przykład występy Martina u boku Charliego – tworząc z aktorstwa istotnie rodzinny interes. Warto przy tym wspomnieć, że to trio uzupełnia jeszcze kolejna dwójka potomstwa Martina – Renée i Ramon Estevezowie, którzy jednak nigdy nawet nie zbliżyli się do ułamku popularności swych braci.
Do pewnego momentu młody Kiefer był niemalże lustrzanym odbiciem młodego Donalda. Ten sam błysk w oku, podobne role sympatycznych narwańców i wykolejeńców oraz, mimo nieco większej tężyzny fizycznej syna, zbliżona mimika twarzy. To wszystko gdzieś nagle uleciało wraz z sukcesem młodszego Sutherlanda na ekranach telewizyjnych odbiorników. Po występie w serii 24 godziny Kiefer William Frederick Dempsey George Rufus Sutherland (sic!) nie tylko wyraźnie zaczął przybierać na wadze (do czego potem doszły też liftingi skóry), ale też gdzieś zatracił swój pazur, a wraz z nim jakby także umiejętności aktorskie. Tymczasem mający już na karku ponad 80 wiosen Donald wciąż zachwyca widzów niespożytą energią i charyzmą, a rzeczona doza dostrzegalnego w spojrzeniu szaleństwa wraz z wiekiem bynajmniej nie osłabła. Można zatem pokusić się o stwierdzenie, że o ile był taki okres, w którym Kieferowi udało się przewyższyć ojca popularnością, to ostatecznie wciąż dużo mu do niego brakuje. To pisząc, trudno też jednoznacznie uznać, że Sutherland jest tylko jeden. A to też coś znaczy.
Sam jest chyba bardziej kojarzony i ceniony za oceanem aniżeli w Europie. W dodatku w pewnym momencie z filmu przeszedł do telewizji, stając się jedną z tych opatrzonych twarzy kryminalnych procedurali. Jego największa duma i chwała, mająca jeszcze również próbującą sił w branży siostrę i dwóch braci, Katherine, na razie nie podąża tą samą ścieżką, przekładając duży ekran nad mały. I wychodzi jej to na dobre, czego dowodem świetne role u uznanych twórców pokroju Ridleya Scotta czy Paula Thomasa Andersona, jak i udane romanse z kinem popularnym oraz tak zwanymi uniwersami filmowymi. Na swój sposób już udało się jej osiągnąć nieco więcej od ojca. Ale też patrząc na jej grę oraz urodę, wyraźnie czuć w niej jego ducha, odziedziczony po nim niezwykły spokój i naturalność prezencji. Do pełni szczęścia brakuje jedynie jakiegoś wspólnego występu.