search
REKLAMA
Zestawienie

Uważaj, gdzie mi wsadzasz miecz świetlny! NAJBARDZIEJ OBCIACHOWE filmy science fiction

Odys Korczyński

8 sierpnia 2018

REKLAMA

7. Superman (1978), Richard Donner

Kino superbohaterskie przyzwyczaiło już widzów do karkołomnie wysokiej dawki nieprawdopodobieństwa. Obecnie jednak tzw. CGI jakoś stara się zakamuflować śmieszność tych niektórych sytuacji w postaci walki z gigantycznymi transformerami na miecze (Ostatni rycerz) albo zatrzymywania pajęczą siecią rozpędzonego pociągu (Spiderman 2). W drugiej połowie lat 70. takich możliwości technicznych jeszcze nie było, a więc i poziom obciachu był odpowiednio większy. Superman, w którego wcielił się Christopher Reeve, to moim zdaniem jeden z najbardziej obciachowych superbohaterów w historii. Kompromitujące przykłady można mnożyć w nieskończoność. Film Richarda Donnera porywa się na wykreowanie niemal Boga w postaci człowieka, a spece od efektów specjalnych nie potrafią nawet spasować laserowych promieni, które wystrzeliwują z jego oczu. Latanie w powietrzu na zupełnie inaczej poruszającym się tle w stosunku do szybującego bohatera również nie należy do mocnych stron Supermana. Jak już jest tak źle, to dobiję go jeszcze oceną kostiumu. Wdzianko Reeve’a przypomina trykot do ćwiczeń w rytm wybijany pląsami bioder Jane Fondy. Tyle w temacie superbohaterów z innych planet.

8. Saturn 3 (1980), Stanley Donen, John Barry

Co może się wykluć ze współpracy reżysera Deszczowej piosenki ze scenografem Mechanicznej pomarańczy oraz Gwiezdnych wojen. Nowej nadziei? Być może to związek z góry skazany na klęskę. A może na zasadzie weryfikacji negatywnej dzięki produkcji Saturn 3 wiem przynajmniej, jak nie powinien wyglądać robot w kinie. Hektora pamiętam od dzieciństwa. Kiedy miałem 10 lat i pierwszy raz go zobaczyłem, od razu zacząłem się zastanawiać, dlaczego nikt biedakowi nie zaprojektował głowy. Przecież robot bez głowy faktycznie może zacząć robić takie właśnie głupoty. Filmowej porażki dopełniają bardzo słabe sekwencje kosmiczne, niskiej jakości modele statków i drewniana gra Farrah Fawcett. Na nic zdaje się talent Kirka Douglasa oraz Harvey Keitel, który próbuje udawać psychopatycznego naukowca. Po całej historii pozostaje niedosyt, że można było powiedzieć coś więcej o całym tym przedstawionym świecie. W końcu w jego tworzeniu miał swój udział Martin Amis. Kilka jego powieści z zapałem przeczytałem. Na szczęście nie było w nich robotów bez głowy.

9. Robot Monster (1953), Phil Tucker

Bardzo bym chciał zapomnieć o istnieniu tego filmu, ale ze względu na obiektywizm nie mogę o nim nie wspomnieć. Twórcy wzięli chyba przykład z King Konga, dlatego przebrali aktora w stój goryla i nałożyli mu na głowę pseudokosmiczny hełm z antenkami. Mało tego, potwór nazywa się Ro-Man. Przybywa na Ziemię, aby wybić całą ludzkość swoimi zabójczymi promieniami. Tak się jednak składa, że kilkoro przedstawicieli naszego gatunku okazuje się odpornych na urok zabójczego Romana, a on z kolei wyjątkowo nieodporny na kobiece wdzięki Alice. Aż strach pomyśleć, co by się stało, gdyby mieli dzieci. Zabójcze romaniątka podbiłyby całą galaktykę. Nakręcony w technologii 3D film Phila Tuckera może stawać w szranki chyba tylko z turecką wersją Gwiezdnych wojen. Przepiękna katastrofa i rozrywka dla mas w latach 50. Znękani wizją nuklearnego ataku niedźwiedzia z ZSRR, ludzie w USA łyknęli nawet przerośniętego robogoryla.

10. Tureckie gwiezdne wojny (1982), Çetin İnanç

George Lucas zainspirował dosłownie cały świat. Zaprogramował naszą wyobraźnię na myślenie stworzonymi przez siebie kosmicznymi metaforami. Turcy potraktowali temat wyjątkowo dosłownie, i nie chodzi mi o stworzenie podobnego scenariusza. Zamiast nakręcić własne sekwencje rozgrywające się w kosmosie, oni po prostu wycięli fragmenty z Nowej nadziei i wkleili do swojego filmu. Dzięki temu oszczędzili sporo pieniędzy, a i nie wystawili się na krytykę jakości efektów specjalnych. Przyznam szczerze, że podejście rzadko spotykane, bo w sumie to zwykła kradzież, lecz mające swój, pewnie rozumiany jedynie w Turcji, praktyczny sens. Oprócz Gwiezdnych wojen w filmie zobaczymy sporo ujęć z pustynno-skalistych planów rodem z planety Tatooine, niemiłosiernie trzęsącą się kamerę, jakby operator dopiero odkrywał, na czym polega styl Dogmy 95, roboty przypominające szroty ze złomowiska, do których naprędce dospawano nogi i ręce, oraz tzw. moc. Gorąco zatem polecam tę osobliwą wizję kina SF spod ręki Çetina İnança. Przynajmniej w tworzeniu efektów specjalnych pomagali Amerykanie, więc nie ma totalnego obciachu.

Odys Korczyński

Odys Korczyński

Filozof, zwolennik teorii ćwiczeń Petera Sloterdijka, neomarksizmu Slavoja Žižka, krytyki psychoanalizy Jacquesa Lacana, operator DTP, fotograf, retuszer i redaktor związany z małopolskim rynkiem wydawniczym oraz drukarskim. Od lat pasjonuje się grami komputerowymi, w szczególności produkcjami RPG, filmem, medycyną, religioznawstwem, psychoanalizą, sztuczną inteligencją, fizyką, bioetyką, kulturystyką, a także mediami audiowizualnymi. Opowiadanie o filmie uznaje za środek i pretekst do mówienia o kulturze człowieka w ogóle, której kinematografia jest jednym z wielu odprysków. Mieszka w Krakowie.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA