search
REKLAMA
Zestawienie

TOTALNE FILMOWE DNO. Popularne filmy z najgorszymi ocenami w historii

Mikołaj Lewalski

20 października 2018

REKLAMA

Tysiąc słów

Eddie Murphy, podobnie jak większość aktorów komediowych, ma na swoim koncie wiele filmowych nieporozumień. Prawdopodobnie bierze się to stąd, że zapomniał on o bardzo ważnym elemencie kariery komika – ewolucji. Żarty powtarzane raz za razem przestają śmieszyć i zaczynają irytować, a nawet żenować. Nie można oczekiwać, że widownia przez dekady będzie wybuchać śmiechem, oglądając identyczne gagi! To podstawowy problem filmowych paździerzy Murphy’ego, z Tysiącem słów na czele. Ale przestarzałe żarty to jeszcze za mało, osoby odpowiedzialne za fabułę postanowiły pozbawić głównego bohatera głosu, odbierając Murphy’emu jego największy atut. Rzadko kiedy krytycy potrafią być tak zjednoczeni, jak w przypadku tej katastrofy.

Pinokio

Dobrze pamiętam zwiastuny tego filmu. Wyświetlano je przed praktycznie każdym tytułem dla młodszej widowni i po pewnym czasie znało się ich treść na pamięć. Moją pierwszą myślą po kontakcie z jednym z tych trailerów było: “Ależ to wygląda kiczowato i tandetnie. Nie chcę iść na to do kina”. Miałem wtedy jakieś 8 lat. Te spostrzeżenia okazały się zaskakująco trafne, a irytujące zwiastuny wiernie oddawały jakość finalnego “dzieła”. Wśród zarzutów wymieniano przede wszystkim kiepskie poczucie humoru, kuriozalne decyzje castingowe (50-letni aktor w roli Pinokia, wybitny pomysł) i niski poziom wykonania całości. Dodatkowo, jako że zdecydowano się nakręcić ten film w wersji włoskojęzycznej, do amerykańskich kin trafiły kopie z fatalnym angielskim dubbingiem (witajcie w naszym świecie, Amerykanie). Twórcy rzeczonego dubbingu zdawali sobie sprawę z tego, jak kretyńskie było obsadzenie półwiecznego aktora w tytułowej roli, postanowili więc dać mu głos osoby młodszej o 20 lat – genialne! Warto jednak nadmienić, że Włosi podeszli przychylniej do tego potworka. Mylnie pojęty patriotyzm?

Ballistic

Najgorzej oceniany film na serwisie Rotten Tomatoes (0% przy 116 recenzjach) i “jeden z najgorszych filmów w historii kina” czynią tę produkcję pewnym osiągnięciem. Potrzeba jednak sporo dystansu do siebie, by pochwalić się tym przed kimkolwiek. W Ballistic wszystko leży: beznadziejnie nakręcona akcja, kolosalne idiotyzmy fabularne, słabe efekty specjalne (na których całość nadmiernie polega), brak jakiejkolwiek logiki i spójności – to wygląda, jakby Antonio Banderas i Lucy Liu zdecydowali się zagrać w projekcie niezbyt ambitnych studentów filmówki (pierwszego roku). Całość wydaje się na tyle tania i festyniarska, że dobrym pomysłem może być wspólny seans ze znajomymi – śmiechu będzie więcej niż na niejednej komedii.

Mac i ja

To bez dwóch zdań jeden z najbezczelniejszych filmów, jakie nakręcono. Trudno sobie wyobrazić perfidniejszą zrzynkę z E.T. Stevena Spielberga – od konceptu fabularnego, przez plakat-plagiat, aż po sceny nieudolnie imitujące kultowe momenty wspomnianego dzieła. Szkoda tylko, że tytułowy stwór wygląda jak E.T., który postanowił olać nawiązywanie przyjaźni, a w zamian odkrył w sobie miłość do metamfetaminy. Idę też o zakład, że Michael Bay wychowywał się na tym filmie, bo zawarty w nim bezwstydny product placement (z kuriozalną sceną w lokalu McDonald’s) dorównuje temu z czwartych Transformersów oraz wyczynom naszych rodzimych filmowców. Szczerze współczuję rodzicom, którzy zabrali na to swoje dzieci – oprócz półtorej godziny tortur musieli oni walczyć z nocnymi koszmarami swoich pociech przez całe tygodnie. Projekt kosmitów i praktyczne efekty specjalne w tym filmie są tak komicznie paskudne i niepokojące, że pewnie niejeden dorosły miał ten obraz w głowie podczas zasypiania. Planowany sequel oczywiście nigdy nie powstał, a ja zostawię was z linkiem do tej sceny – czasem lepiej coś pokazać zamiast próbować opisać.

Pozostać żywym

Gorączka sobotniej nocy to niekwestionowany klasyk, ikona kina lat 70. i jeden z największych wyczynów Johna Travolty. Niestety, żadne z tych określeń nie pasuje do sequela tego filmu. Trudno nie zwrócić uwagi na ironiczny wydźwięk tytułu Pozostać żywym (podejrzewam, że dla wielu widzów tego “dzieła” był to główny cel) – według krytyków to niezwykle męcząca produkcja pozbawiona uroku i przyziemności oryginału. Wartościowe interakcje bohaterów, interesująca budowa świata przedstawionego i pamiętne sekwencje muzyczne to rzeczy, za które świat pokochał Gorączkę sobotniej nocy, a których zabrakło w jej kontynuacji. W zamian dostaliśmy serię miałkich scen tanecznych i ogólne poczucie zażenowania. Z drugiej strony, czy to naprawdę kogoś dziwi? Po wybitnie szałowej sobotniej imprezie próba powtórzenia tego w niedzielny wieczór nie ma szansy na jakiekolwiek powodzenie.

REKLAMA