search
REKLAMA
Od szeptu w krzyk

THE COLLECTOR (2009). Pokonać torture porn

Krzysztof Walecki

1 lutego 2019

REKLAMA

Dunstan, w przeciwieństwie do Wana, Rotha czy kogoś z francuskiej ekstremy, wcale nie koncentruje się na epatowaniu widza krwawymi obrazami i wymyślnymi scenami przemocy, co nie znaczy, że jego film jest ich pozbawiony. Podniesiona do ucha słuchawka telefonu kryje wystarczająco długie ostrze, zabite deskami okna naszpikowane są strategicznie umieszczonymi żyletkami, a w jednym z pomieszczeń roi się od ostrych jak skalpel i napiętych jak struny drutów. Arkin zostanie poczęstowany tym wszystkim, ale trudniejszym zadaniem niż chowanie się przed mordercą i unikanie pułapek będzie pogodzenie się z własną bezsilnością. Sam jest przecież intruzem, którego mieszkańcy mogą traktować jako napastnika. Jeśli natomiast postanowią mu zaufać, czy wystarczy to, aby ujść z życiem? Scenariusz Dunstana i Meltona daje nam okazję przyjrzenia się znanemu schematowi torture porn z perspektywy postaci, której zazwyczaj nie ma w tego typu filmach. Podział na kata i ofiarę nie dotyczy Arkina, gdyż przez długi czas jest on niewidzialny dla psychopaty, a co ważniejsze wydaje się mieć szansę ucieczki z domu. Ten niby jest zamknięty z każdej strony, ale jak pokazuje jedna ze scen, kilka desek w oknie nie stanowi większej przeszkody. Złodziej jednak zostaje, całkowicie przypadkowy świadek, który od początku ustawia się w roli niechętnego (a najlepiej nieobecnego) uczestnika morderczej gry.

Tymczasem reżyser kręci to wszystko z typowym dla debiutanta entuzjazmem, początkowo zapatrzony w filmy, na których się wzoruje (czołówka aż krzyczy Fincherem), szybko jednak udowadniając, że utalentowana z niego bestia. Niedostatki budżetowe Dunstan stara się przykryć teledyskową stylizacją, co pierwotnie budzi pewne zastrzeżenia, zwłaszcza w sztucznej scenie w klubie, ale po pewnym czasie zaczyna działać nadzwyczaj dobrze. Bierze się to chyba z chęci odejścia od nieprzyjemnej atmosfery typowej dla splatpackowego kina ówczesnej dekady na rzecz horroru zdecydowanie bardziej ekscytującego.

Najlepszym tego przykładem jest sekwencja, w której nastoletnia córka właścicieli wraca nocą z nowym chłopakiem, aby skorzystać z uroków pustego domostwa. Spory ładunek seksualnego napięcia jest kontrowany grozą i zaskakującym czarnym humorem, kiedy nieświadomi kochankowie mało co nie uruchamiają czyhających w kuchni pułapek. Podniecony kolekcjoner obserwuje całą scenę, oblizując wargi i bawiąc się nożem, a Arkin manewruje w ukryciu, aby pozostać niezauważonym, jednocześnie mając oko na mordercę i jego potencjalne ofiary. Wszystko to zaś ilustruje kultowy kawałek Bela Lugosi’s Dead zespołu Bauhaus, znany z Zagadki nieśmiertelności Tony’ego Scotta. Praktycznie pozbawiona dialogów scena ukazuje Dunstana jako zręcznego stylistę, który potrafi opowiadać samym obrazem, koncentrując się na uzyskaniu efektu dalekiego od wzbudzenia w nas obrzydzenia czy trwogi kolejnymi makabrycznymi obrazami.

Nikt w The Collector nie przekonuje również do zasadności poddawania bohaterów (i poniekąd widzów) ciągłym torturom, choć przecież czarny charakter nikogo nie oszczędza. Być może dlatego, że nie poznajemy go bliżej, a wszelka jego motywacja zamyka się w sugestii zawartej w tytule filmu, łatwiej jest nam przełknąć jego okrucieństwo niż w przypadku moralisty Jigsawa czy płacących za możliwość zabijania bogaczy w Hostelu. Oczywiście reżyser, scenarzyści, a przede wszystkim Arkin w końcu wpadają w sidła torture porn – kiedy obecność głównego bohatera zostaje zauważona przez psychopatę, ostateczna konfrontacja i przewidywalny finał są tylko kwestią czasu. Film niestety kończy się tak, jak można było się spodziewać, co nie znaczy, że Dunstan dał za wygraną.

Powstała trzy lata później kontynuacja, The Collection, znana z naszych kin jako Kolekcjoner, jest głośniejsza, bardziej krwawa i przywodząca już na myśl Piłę, acz daje cudownie satysfakcjonującą puentę dla pojedynku Arkina z zamaskowanym mordercą. Potwierdza to przede wszystkim starania twórcy, zmęczonego pesymizmem ówczesnych horrorów (często jego własnego autorstwa) i z góry ustalonym przebiegiem tychże fabuł, które w tym przypadku postanowił nieco ożywić. Wystarczył mu do tego przypadkowy bohater umieszczony w środku barbarzyńskiego scenariusza i jego próby zniszczenia od środka chorego planu szaleńca. Również casting Stewarta jest w tym przypadku nie do przecenienia. Aktor ten ma uśmiech cwaniaka i dziwnie współczujące oblicze, które w połączeniu z determinacją jego postaci czynią z Arkina kogoś, komu nie potrafimy nie dopingować. Jeśli po latach ktoś będzie pamiętał filmy Dunstana, to wcale nie z powodu tytułowego kolekcjonera, a właśnie Arkina, osobnika, którego torture porn w ogóle się nie spodziewało.

REKLAMA