search
REKLAMA
Ranking

NAJNUDNIEJSZE filmy świata

REDAKCJA

15 czerwca 2014

REKLAMA

Krzysztof Połaski

dziewczyna_zawodowa

  1. Dziewczyna zawodowa – eksperymentalne dzieło Stevena Soderbergha. Kluczowe w tym filmie są pieniądze, to głównie o nich rozmawiają bohaterowie i to dzięki nim zapewniają sobie szczęście, nawet jeżeli tym “szczęściem” jest spotkanie z ekskluzywną prostytutką, z którą można się nie tylko przespać, ale także – a może przede wszystkim – porozmawiać. Niestety, Soderbergh chciał dobrze, a wyszło jak zwykle. Zaangażowanie ex porno gwiazdki Sashy Grey na papierze mogło wydawać się ciekawym pomysłem, jednak przed kamerą – w pełnym ubraniu – okazała się sztywna. Całość jest po prostu nudna. Dobrze, że film trwa tylko 77 minut.
  2. Fala upałów – są filmy, które aspirują do bycia czymś lepszym, niż naprawdę są, a także istnieją obrazy, które nigdy nie powinny powstać. Fabuła autorstwa Jeana-Jacquesa Jauffreta spokojnie może wpisać się do obydwu tych kategorii. Na ekranie obserwujemy czwórkę bohaterów. Pozornie nic nie znaczące wydarzenia doprowadzą do sytuacji zmieniającej życie wszystkich postaci. I to tyle. Nuda, prawie do samego końca nic się nie dzieje. I nie chodzi mi tutaj o niekonwencjonalną narrację, dzięki której obserwujemy te same wydarzenia z perspektywy różnych osób. To rozwiązanie to akurat jeden z nielicznych plusów tego filmu. Oczywiście zaraz obok ślicznej Adèle Haenel.
  3. Klip – film pusty, jak życie zobrazowanych piętnastolatków z Serbii. Całość sprowadza się do tego, że chłopak jest urażony tym, iż dziewczyna, którą traktuje wyłącznie jako zbiornik na nasienie, całuje się z innym, po czym postanawia wytłumaczyć jej pięścią kto jest jej właścicielem, a na finał namiętnie się całują. Nuda i banał – oral i anal. Mamy seks pełną gębą i pełną od nasienia gębę. Gdzieś w tle ukazane problemy Serbii, lecz porno otoczka skutecznie je zasłania. Płytkie to wszystko.
  4. Spaleni słońcem 2: Oczekiwanie – NIE, NIE, NIE! Świetna scena otwierająca film, ale dalej jest absurd na absurdzie. Ten film po prostu nie miał prawa powstać. Nudne, nużące widowisko. Realizacja tego czegoś serio pochłonęła 55 milionów dolarów? Przecież efekty specjalne, jakie obserwujemy na ekranie, wołają o pomstę do nieba! Nikita Michałkow zrobił obraz ku pokrzepieniu serca Władimira Putina i tego po prostu nie da się oglądać.
  5. Spaleni słońcem 2: Cytadela – druga część drugiej części, czyli absurdów jeszcze więcej. Zaczyna się od idiotycznej sceny z komarem, po której, po raz pierwszy w życiu, chciałem wyjść z kina na początku seansu. Po prostu kretynizm. Tak jak wcześniej, nużące widowisko z beznadziejnymi efektami specjalnymi. Do tego zakończenie jak z jakiejś parodii filmowej. Brak słów na tę produkcję. Jako ciekawostkę można dodać, że w filmie zagrał, znany z trzeciego sezonu Pitbulla, Dmitrij Persin, który zmarł w 2009 roku.

Szymon Pajdak

postman

  1. Wysłannik przyszłości – były czasy kiedy Kevin Costner był absolutną gwiazdą. Tańczący z wilkami, JFK, Doskonały świat czy nawet Robin Hood: Książę złodziei i Wyatt Earp były ogromnymi kasowymi hitami. Później nastał Wodny świat, a Costner zaczął się staczać po równi pochyłej. Najlepszym tego przykładem jest Wysłannik przyszłości. Historia opowiada o samotnym wędrowcu, który po III wojnie światowej przemierzając pustkowia znajduje samochód pocztowy i pozostawioną w nim korespondencję. Bohater postanawia doręczyć stare listy wędrując od osady do osady, dając nadzieję na przywrócenie dawnego porządku. Ten film powinien znajdować się w słowniku synonimów pod hasłem nuda. Dawno już nie widziałem czegoś tak bezpłciowego, pozbawionego jakiegokolwiek tempa i wyczucia. Mieszanka melodramatu i Science Fiction, która pozostawia po sobie niesmak, a do tego to patriotyczne nadęcie … Nic dziwnego, że w 1998 roku został wybrany “Najgorszym filmem” (odebrał ten tytuł szmirze zwanej Batman i Robin), a w 2000 roku został nominowany do Złotej Maliny jako “Najgorszy film dekady”. Omijać z daleka, puszczać ludziom cierpiącym na bezsenność. Podczas seansu rośnie broda.
  2. Ciekawy przypadek Benjamina Buttona – 13 nominacji do Oscara? Poważnie? Za co?! Uwielbiam Finchera i Brada Pitta, ale ten film oprócz świetnych efektów specjalnych i kapitalnej atmosfery Nowego Orleanu początku XX wieku jest rozwleczony i niezgrabny. Rzuca utartymi życiowymi prawdami, starając się sprawiać wrażenie głębokiego i mądrego, a tak naprawdę jest zwyczajnie nijaki. Główny bohater nie przechodzi przemiany, nie doznaje olśnienia, jest jedynie biernym obserwatorem zmieniającego się świata. Podczas seansu młodnieje, czego nie można powiedzieć o widzu. Porównywać tą produkcję do “Forresta Gumpa” to jak porównywać dobry koncert na żywo do audycji radiowej w domowym zaciszu – nie ten kaliber.
  3. Joe Black – co stanie się jeżeli śmierć przyjdzie po kogoś, ale zamiast  zabrać tą osobę ze sobą zakocha się w jej córce? Dostaniemy trwający nieco ponad 3 godziny wyciskacz łez, polany toną lukru o autystycznym kolesiu, który je masło orzechowe z łyżeczki. O ile sama koncepcja i tematyka są w tej produkcji ciekawe i intrygujące, tak cała reszta jest flegmatyczna i niepotrzebnie rozciągnięta. Zmarnowany potencjał historii i aktorów.
  4. Angielski pacjent – kolejne Oscarowe nieporozumienie. 9 statuetek?! Pokonanie takich filmów jak Fargo i Jerry Maguire? Wolne żarty! O ile strona warsztatowa filmu broni się znakomicie, a aktorzy dają z siebie wszystko, o tyle emocje jakie produkcja wywołuje są porównywalne do tych, które odczujemy podczas zbierania grzybów. Brakuje jakiejkolwiek dramaturgii i napięcia, a narracja jest ultra powolna. 2h i 40 minut zastanawiania się -“Po co ja to oglądam?”.
  5. Solaris – uwielbiam twórczość Lema i wiem jak trudna jest ona do zekranizowania. Solaris to tak naprawdę traktat filozoficzno-teologiczny, a science fiction jest tutaj tylko otoczką. Brawa dla Soderbergha, że podjął się tak niełatwego zadania, ale niestety poległ. To co hipnotyzowało i fascynowało czytelnika podczas lektury, na ekranie jest zwyczajnie nudne i rozwleczone. Inna sprawa to fakt, że produkcja jest adaptacją, a nie ekranizacją i kilka rzeczy zmieniono. Niestety na minus.

Robert Skowroński

GRAVITY

  1. Grawitacja – i teraz podpiszę na siebie wyrok, ale…dzieło Cuarona okrutnie mnie wynudziło. Może nie nadaję się na krytyka filmowego, ale nie dostrzegłem żadnego filozoficznego przesłania w nieustannym dryfowaniu Sandry Bullock w kosmicznej przestrzeni. I te nawiązania do powtórnych narodzin przez przyjmowanie pozycji embrionalnej przez aktorkę, czy jej końcowe wyjście z wody – czytelniejszej symboliki chyba nie można było stworzyć.
  2. Seria Paranormal Activity – w porządku, jeszcze przy pierwszej części można się było przestraszyć i dać się uwieść konwencji founf footage. Napięcie było budowane sprawnie, a zmyślna kampania promocyjna filmu podsycała atmosferę. Jednak kolejne odsłony serii to liczne ujęcia z kamer przemysłowych, na których raz na jakiś czas coś samo z siebie się poruszy – niekiedy nie byłem pewny czy w ogóle cokolwiek się stało. Oczekiwanie na jump scenes, których „siła” tkwiła w tym, że coś huknęło o podłogę. Seria wykazująca aktywność do snu u widzów.
  3. Gerry – rozpoczynające „trylogię zapowiedzianej śmierci” dzieło Gusa Van Santa doceniam, a wręcz lubię. Piękne zdjęcia i metafizyczność obrazu będącego hołdem złożonym mistrzom takim jak Tarkowski i Tarr. Jednak, aby móc to dostrzec trzeba przemęczyć się razem z bohaterami w czasie ich wędrówki po pustkowiach. Idą oni i idą, prowadzą oni pogmatwane dialogi, aż zaczyna się odczuwać to co oni sami musieli czuć wyczerpani wędrówką i prażącym słońcem – zmęczenie.
  4. Drzewo życia – i za co ta Złota Palma w Cannes? Film trwa ponad dwie godziny przebrnąłem przez niego dzięki funkcji przewijania na podglądzie. Z seansu zapamiętałem jedynie okrutnie długie ujęcia kosmosu i świata, czy Bóg wie czego jeszcze, z nużącą muzyką w tle. I jeszcze wkasaną w spodnie z kantem koszulę Brada Pitta.
  5. Mikrokosmos – chyba jeden z bardziej znanych filmów przyrodniczych i jedyny seans kinowy, na którym zasnąłem. By ekscytować się oglądaniem robaczków na wielkim ekranie chyba trzeba być pasjonatem przyrody. Ja widać nie jestem. Tak jak „bohaterowie” filmu chodzą w trawie, tak też internauci na forach proponują skorzystać z tego środka w trakcie oglądania Mikrokosmosu. Ale to chyba też nie pomoże przed zapadnięciem w sen przy podziwianiu żuczków, mrówek, modliszek i innych stworzeń.

REDAKCJA

REDAKCJA

film.org.pl - strona dla pasjonatów kina tworzona z miłości do filmu. Recenzje, artykuły, zestawienia, rankingi, felietony, biografie, newsy. Kino klasy Z, lata osiemdziesiąte, VHS, efekty specjalne, klasyki i seriale.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA